Piasecki kontra Geremek
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Piasecki kontra Geremek

Dodano: 
Marszałek Józef Piłsudski w towarzystwie Józefa Becka przyjmuje raport od wiceministra spraw wojskowych gen. Daniela Konarzewskiego (na koniu)
Marszałek Józef Piłsudski w towarzystwie Józefa Becka przyjmuje raport od wiceministra spraw wojskowych gen. Daniela Konarzewskiego (na koniu) Źródło: NAC
Nie ma jednej historii Polski. To złudzenie wywołane długotrwałym zamrożeniem w lodówce PRL narracji historycznej, którą narzuciła sobie II Rzeczpospolita.

Wynikała zaś ona nie z żadnych historycznych badań, ale z potrzeb bieżącej polityki. Piłsudski dokonał zamachu stanu i oparł się na legionowych oficerach. Nie była to władza silna – solidną społeczną aprobatę zyskała dopiero w obliczu niebezpieczeństwa zewnętrznego, twierdzę zresztą, że to właśnie było świadomym celem polityki Becka. Tak jak każda władza oparta na przemocy, cenzurze i fałszerstwach wyborczych potrzebowała ideologicznej sankcji.

Nie wystarczało do tego wmówić społeczeństwu, że wolność wywalczył nam osobiście swym geniuszem i niezłomnością dyktator, którego blask spływał na stojących przy nim pretorianów. Rządy pomajowe, jak je wtedy zwano (dopiero historiografia PRL upowszechniła termin „sanacyjne”), potrzebowały czegoś więcej. Takiej historii Polski, takiej narracji, w której Legiony stanowiły uwieńczenie wysiłków wszystkich dotychczasowych pokoleń.

I właśnie dlatego ponad wszelkie polskie dziejowe usiłowania przedłożono powstania, żeby ich ukoronowaniem uczynić wymarsz Pierwszej Kadrowej. Wyznaczona linia historii przebiegła, wedle wzorów romantyzmu, od konfederacji barskiej, przez insurekcję kościuszkowską, Legiony Dąbrowskiego i wojny Księstwa Warszawskiego (działalność jego bohaterów, z samym Dąbrowskim na czele, w Królestwie Kongresowym trzeba już było wstydliwie schować), powstania listopadowe i styczniowe, aż do Radzymina i Ossowa; tak miał przebiegać cykl historyczny. Kataklizm II wojny światowej i PRL sprawiły, że tak już zostało.

Gdyby inna była polityczna mapa dwudziestolecia, może by przyznano, że Polska wyrosła z pracy, z realizmu Staszica i Druckiego-Lubeckiego, 10-leci cywilnej walki ludowców i endecji… No, ale trudno.

Wbrew stereotypowi PRL bardzo tę sanacyjną narrację wzmocnił. Właściwie ją przejął, co było łatwe – wystarczyło tylko uwypuklić i tak mocny u Piłsudskiego element walki o „sprawiedliwość społeczną”. Tak narodziła się narracja Gomułkowska. Cała historia Polski stała się w niej „tysiącleciem walki o wyzwolenie narodowe i społeczne” (pamiętam, że tak brzmiał odnośny rozdział w moim podręczniku szkolnym). Oczywiście walki prowadzonej głównie przeciwko niemieckiemu „parciu na wschód”. Było w tej narracji miejsce dla powstań, załapał się i Pan Wołodyjowski (tak nawiasem mówiąc, to on właśnie, a nie Kloss czy Janek Kos, był bohaterem mojego dzieciństwa), nie przypadkiem pozwolono kręcić filmy Hoffmanowi, przycinając nieco sienkiewiczowski świat i stale kierując uwagę na kosynierów oraz innych przedstawicieli „uświadomionego” patriotycznie i socjalistycznie ludu. Gdyby upadek komunizmu zrealizował się według przewidywań Bolesława Piaseckiego, a nie Bronisława Geremka, właściwie nie trzeba by dziś w tej narracji niczego zmieniać.

Tak zaś, jak się stało, narracje nam pękły. Ci, których zwykłem nazywać „michnikowszczyzną”, próbowali stworzyć swoją oświeconą wizję historii Polski – co skończyło się kompletnym fiaskiem, bo zwracali się z nią do kulturowo wykorzenionych, dla których atrakcyjniejszą ofertą był „panświnizm” Urbana i Wojewódzkiego. A ci, których nazwano prawicą, chwycili się przeniesionej przez PRL narracji piłsudczykowskiej i trzymają się jej wręcz sklerotycznie. Rzecz w tym, że ani panświnizm, ani insurekcjonizm nie są ofertą mogącą współczesnych Polaków zespolić.

A co jest? Ba, oto pytanie!

Artykuł został opublikowany w 1/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.