Pani listonosz nie wchodzi, czyli Bareja wiecznie żywy
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Pani listonosz nie wchodzi, czyli Bareja wiecznie żywy

Dodano: 
Poczta Polska
Poczta Polska Źródło: PAP / Jerzy Undro
Kiedyś w „Fakcie” miałem małą rubryczkę „Bareja wiecznie żywy”. Co gorsza, nigdy nie brakowało mi do niej nowych przypadków sytuacji jak żywcem wyjętych z „Misia”, „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, „Alternatywy 4”, „Bruneta wieczorową porą” albo „Nie ma róży bez ognia”. I oto mnie samemu przydarzyła się historia jak zaczerpnięta z tamtej rubryki.

Siedzę sobie pewnego przedpołudnia w domu (budynek wielorodzinny, na każdej klatce kilka mieszkań, mieszkam na drugim piętrze) w domowym stroju i pieleszach, gdy dzwoni domofon. Odbieram.

– Dzień dobry, poczta, przesyłka polecona – odzywa się kobiecy głos. – Zapraszam na dół.
Przez chwilę sądziłem, że się przesłyszałem.
– Proszę wejść – powiadam.
– Nie, to ja zapraszam na dół – upiera się listonoszka.
– Od kiedy adresat ma schodzić na dół? – pytam. – To jakieś nowe zasady? Nigdy nie było z tym problemu, przesyłki zawsze przynoszono do mieszkania.
– Ja nie wchodzę – odpowiada dumnie pani listonoszka. I dodaje z wyrzutem: – A pani spod piątki nie miała problemu, żeby zejść.
Niewiele mnie obchodzi, co zrobiła sąsiadka spod piątki.
– W takim razie będę musiał złożyć na panią skargę – stwierdzam.
– Proszę bardzo, takie pana prawo – odburkuje listonoszka i, jak wnioskuję z odgłosów, odchodzi.

Tu gwoli ścisłości wyjaśniam, że musiało chodzić o list ze zwrotnym potwierdzeniem odbioru, ponieważ zwykłe polecone, zgodnie z zostawionym przeze mnie na poczcie zleceniem, są wrzucane do skrzynki.

Samo to zdarzenie jest już wystarczająco peerelowskie, żeby poczuć się jak u Barei. Ale to nie koniec.

Opisałem sytuację na Twitterze. Odezwała się Poczta Polska, przeprosiła, poprosiła o dane adresowe i obiecała, że sprawdzi, co się zdarzyło. Ładnie z ich strony, czekam na sygnał.

Jednak naprawdę włosy na głowie powstają, gdy poczytać reakcje na moją relację. Około połowy komentujących uznało, że z powodu buractwa / lenistwa / wielkopańskich manier / braku empatii – chciałem zmusić ciemiężonego człowieka pracy do wdrapywania się na drugie piętro zamiast posłusznie zejść do drzwi do klatki schodowej i oszczędzić listonoszce wysiłku. Mój postulat, aby doręczyciel wykonywał swoją pracę rzetelnie, został uznany za fochy i niezrozumiałe awanturnictwo. Jeśli to nie jest Peerel bis, to nie wiem, co nim jest. (Oczywiście wiem, że część osób uzna wszystko, co robi Warzecha, za niesłuszne z definicji, ale to odrębna kategoria.)

Można by zresztą twórczo rozwinąć zalecenia krytyków mojej postawy i wyobrazić sobie, że kelner w restauracji powiada do nas: „Wie pan, bardzo już się dziś nachodziłem. Jak danie będzie gotowe, to pan sobie sam przyniesie z kuchni. I proszę potem pozmywać talerze, bo pani na zmywaku też już ledwo dyszy”. Albo że kierowca autobusu miejskiego zatrzymuje się w połowie trasy i mówi: „Państwo sobie dalej sami jakoś dojadą czy dojdą. Ja się zmęczyłem, zjeżdżam do zajezdni”. Albo że mechanik w serwisie samochodowym oznajmia: „Zdjąłem letnie opony, założyłem zimowe, ale koła to już sobie pan sam przykręci, ja się bardzo nie wyspałem, muszę się położyć i ręce mnie bolą”. Czy, zdaniem moich polemistów, nie należałoby się wtedy wykazać należytą empatią wobec ludzi pracy i potulnie wykonać ich polecenie? Przecież korona nam z głowy nie spadnie.

Widzę tu całkiem poważny problem, który wyszedł na jaw także przy dyskusji o zakazie niedzielnego handlu. W dobie rządów socjaldemokratycznej partii wraca mianowicie peerelowski kult „człowieka pracy” w opozycji do jakiegoś wstrętnego inteligenta nieroba, któremu się nawet nie chce zejść po głupi list. Inteligent, wiadomo, zły – nigdy na kasie nie siedział, listów nie roznosił, w kopalni nie pracował. I jeszcze wymaga. Skandal, panie! „Człowiek pracy” jest zmęczony, natyrał się, nachodził, nadźwigał, a tu się jeden z drugim będzie domagał, żeby wykonał pracę do końca. Bezczelność po prostu!

Przy okazji moich tekstów o handlu w niedziele zarzucano mi, że ludzi pracy nie szanuję. To oczywista bzdura: zawsze podkreślałem, że szanuję każdego, kto swoją pracę wykonuje solidnie i należycie. Na większy szacunek zasługuje pani sprzątająca dokładnie i drobiazgowo toalety w centrum handlowym niż chirurg partacz czy sędzia, któremu nie chce się czytać akt. To dla mnie oczywiste. Lecz warunkiem jest wykonanie pracy, która się podjęło. Jeżeli komuś nie chce się jej wykonywać, nie tylko nie zasługuje na szacunek, ale powinien ponieść konsekwencje. Tak jak ja bym je poniósł, gdybym nie przygotował się do programu w radiu, wywiadu albo nie napisał na czas tekstu. Rozumiem oczywiście, że bywają różne okoliczności obiektywne i jeżeli ktoś mi je wyjaśni biorę to pod uwagę i staram się pójść na rękę. Tu jednak nic takiego nie miało miejsca. Sądziłem, że to zasady całkowicie oczywiste, ale, jak się okazuje, dziś już niekoniecznie.

I jeszcze słowo wyjaśnienia: moje doświadczenia z Pocztą Polską są w zdecydowanej większości złe. Pisałem o tym wielokrotnie. Kiedyś poczcie udało się nawet dostarczyć do mnie list polecony wysłany przeze mnie samego. Podobno dlatego, że adres nadawcy napisany był na odwrocie koperty, a nie po tej samej stronie co adresat.

Napiszę teraz coś, co dla wielu będzie straszną herezją: jest mi całkiem wszystko jedno, czy listy dostarczać mi będzie poczta niemiecka, portugalska, hiszpańska czy brazylijska. Podobnie jak jest mi wszystko jedno, czy wozić mnie będą koleje polskie czy czeskie albo litewskie albo czy moim operatorem komórkowym jest firma z Jamajki, San Marino, Polski czy z Marsa. Interesuje mnie tylko, żeby usługa była punktualna, solidna i za rozsądną cenę. Jeśli zapewni to polska firma – tym lepiej. Ale żeby wspierać coś polskiego, a tym bardziej państwowego, to coś musi być dobrej jakości, a nie byle jakie.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także