Felieton rozpasany seksualnie
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Felieton rozpasany seksualnie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kurde, coraz trudniej mi za tym wszystkim nadążyć i się połapać.

Do niejakiego czasu, na przykład, wiadomo było, że antysemityzm na tym polega, iże taki antysemita u różnych osób żydowskiego pochodzenia odkrywa ich żydowskie pochodzenie i upublicznia, demaskuje, że, powiedzmy, babcia takiego a takiego nazywała się z domu Rosenkranc. Tzw. homofobia (cóż za kretyńskie słowo!) z kolei polegać miała na tym, że się wytykało temu czy owemu nietypowe upodobania seksualne, które powinny pozostać jego sprawą prywatną, bo przecież nie one decydują, co człowiek wart, podobnie jak i nie pochodzenie.

Ale od niejakiego czasu okazuje się, że właśnie odwrotnie: to zawodowi łowcy antysemitów i „homofobów” zajmują się przypisywaniem rozmaitym sławnym postaciom żydostwa i homoseksualizmu i w głos oskarżają podręczniki i w ogóle cały tradycyjny dyskurs o antysemityzm i homofobię na tej podstawie, że o czyimś żydostwie tudzież pedalstwie dotąd nie wspominały!

Przy czym oczywiście nie chodzi o odkrycie jakiejś nieznanej prawdy, bo rewelacje te nie mają absolutne żadnych merytorycznych podstaw ani nawet poważnych przesłanek. Insynuowanie homoseksualizmu autorce najbardziej znanej obok hymnu narodowego polskiej pieśni patriotycznej albo bohaterskiemu żołnierzowi „Szarych Szeregów”, a wcześniej działaczowi ONR, służy tylko i wyłącznie temu, by Polakowi-patriocie jeszcze raz napluć w oczy.

Ciekawa jest dezynwoltura, z jaką potrafią różni dranie traktować głoszone przez samych siebie zasady. Dezynwoltura w stylu aktora, dającego twarz głupiemu, zakłamującego historię filmidłu, które wielokrotnie reklamował on frazesami, że trzeba, prawda, te bolesną prawdę o polskim antysemityzmie, wreszcie, prawda, pokazać, jak to było naprawdę − a kiedy go w końcu w którymś tam wywiadzie przyciśnięto, że naprawdę to takie zdarzenia nigdy miejsca nie miały, oznajmił beztrosko: „oj tam, no przecież to tylko taki thriller, rozrywkowa historyjka, to nie żaden poważny historyczny film, o co wam chodzi?”

Weźmy, skoro już sięgnąłem po temat perwersów, taką fundamentalną dla ich oceny sprawę. Cała wieloletnia kampania rehabilitacji homoseksualizmu i obrony praw ludzi tą odmiennością dotkniętych, oparta została na zanegowaniu tradycyjnego przekonania, że homoseksualizm jest formą rozpusty. Że, znaczy, bierze się z tego, iż się komuś już tak we łbie i w de przewróciło, i tak już nie wie, gdzie by tu jeszcze wetknąć, że zaczyna się dobierać do własnej płci. Nic podobnego, przekonywali homoseksualiści przez wiele lat, my tacy po prostu jesteśmy od urodzenia, to nie sprawa wyboru, to geny. I wszystkich, poczynając od Światowej Organizacji Zdrowia, która to przegłosowała, przekonali.

A teraz, jak już przegłosowali, to nagle leci potężne „gejowskie” lobby w narrację dokładnie odwrotną. Nagle się okazuje, że orientację seksualną człowiek sobie wybiera, i w tym cały homolobbing, żeby rodzice nie przeszkadzali dzieciom wybrać tej, którą wpływowi pederaści są zainteresowani. Bo „pedałowanie” (to akurat ulubione określenie p. Jacykowa, jak ktoś uważa, że „homofobiczne”, proszę z pretensjami do niego) to wybór stylu życia, zresztą nawet płeć jest kwestią wyboru, i trzeba ustawowo obniżyć prawo tegoż wyboru dokonywania.

A więc jednak?

No, jeśli tak, to tak − jak mawiał Wielki Szu. Jeśli to jednak wybór, a nie geny, to wybór, w przeciwieństwie do wrodzonej odmienności, podlega ocenie. Moje święte homofobiczne prawo uważać wasz wybór za zły, i nawet się nim brzydzić. I przede wszystkim dopilnować, żeby z moim dzieckiem nie miał kontaktu żaden perwers, na przykład jako nauczyciel, który by mógł je „nakłaniać” do podjęcia w tej kwestii wyboru przeze mnie nie akceptowanego.

Nic nie jest w dzisiejszych czasach pewne. Nawet to, że − jak pokazały kampanie świętego oburzenia po słowach Wałęsy czy Szczepkowskiej − w dyskursie publicznym wybaczona zostanie każda podłość i głupota, ale nie cokolwiek, co godzi w perwersów. Tak się składa, że scenarzystą filmu, który o Wałęsie robi, robi i ciągle nie może zrobić Wajda (teraz pewnie znowu się premiera opóźni, bo trzeba trzasnąć kolejne dokrętki w temacie „gejów”) jest Janusz Głowacki. Człowiek politycznie arcypoprawny, gotów na jedno zmarszczenie brwi Michnika zjeść własne pantofle. A tenże Głowacki wyprodukował nie tak dawno temu bestsellerową powieść „Good Night Dżerzi”, w której pisze jasno jak w pysk, iż swe powodzenie w USA zawdzięcza tylko temu, iż nieświadomie ubrał się do zdjęcia po pedalsku i możny literacki agent, ujrzawszy je przypadkiem, wziął go za „kuzyna”. Mniejsza, czy to prawdziwe wspomnienie, czy jeno literacka fikcja, chodzi o tę jednoznaczną sugestię, że o sukcesie w amerykańskim teatrze decydują układy, jak to mówią nasze aktorki, „przez lupę”. Czy Michnik bądź któryś z jego awatarów zmarszczył wtedy na Głowackiego brwi? Bynajmniej. Więc jeśli powiada Szczepkowska, że w Polsce jest z tym dokładnie tak samo, jak na Broadwayu, to salony powinny się cieszyć, że wreszcie nadążamy, a samą Szczepkowską chwalić. A tu „Wyborcza” odmówiła druku i jeszcze rozpętano przeciwko aktorce nagonkę.

Gdzie w tym wszystkim logika? Przeczytałem w fachowej, medycznej gazecie, że w USA, skoro o tym kraju i o perwersjach już mi się zgadało, główną przyczyną nadumieralności mężczyzn − od dłuższego już czasu wyprzedzając raka płuc − jest pewien rodzaj nowotworu jamy ustnej. Ten nowotwór wywoływany jest przez wirusa, który u znacznej części kobiet żyje na narządach rodnych, nie powodując żadnych objawów. Nie dłużąc, gwałtowny wzrost zachorowań na ten zabójczy nowotwór jest oczywistym skutkiem upowszechnienia się zwyczaju uprawiania seksu oralnego.

No i co? Z każdej strony łupią człowieka w łeb ostrzeżenia przed paleniem, z każdej dowiaduje się, jak niegodziwe są koncerny tytoniowe, które nie dość, że wpychają ludziom śmiercionośny towar, to jeszcze sponsorują Partię Republikańską − a słyszał kto bodaj jedną przestrogę, że aktywność zwana po staropolsku minetą, zwłaszcza z przypadkowymi partnerkami, niesie za sobą proporcjonalnie większe śmierci na raka niż dymek? Kto widział bodaj słówko potępienia dla przemysłu pornograficznego za upowszechnianie tak niebezpiecznych nawyków?

Może za wiele się domagam, skoro nawet uważany za poważne pismo „The Economist” podaje − w tonie ciekawostki − że, głupia sprawa, akurat od czasu, jak zaczęła się na Zachodzie histeria ograniczania emisji CO2 jako rzekomej przyczyny „globalnego ocieplenia”, emisja ta wzrosła wielokrotnie, a proces „ocieplania” wręcz przeciwnie, zatrzymał się kompletnie, i nie przeszkadza mu to jednocześnie wspierać unijną „politykę klimatyczną” ze wszystkimi jej idiotyzmami?

Albo porównajmy takie dwie sprawy − sprzeciw wobec rozwijania technik rozrodu in vitro i wobec genetycznego modyfikowania żywności. W obu wypadkach idzie wszak dokładnie o to samo. O obawę przed otwarciem puszki Pandory. Nie wiemy, jakie będą dalekosiężne skutki takiej drogi na skróty, nie wiemy, czy nie okażą się one katastrofalne, i to powinno przeważyć nad argumentacją, że chodzi wszak o leczenie czy o nakarmienie głodnych.

Tymczasem postępowcy jednocześnie uważają za swoją świętą misję walkę z GMO i wspieranie in vitro. Ba, oddane im media uparcie usiłują tak wykręcić kota ogonem, że niby jakoby sprzeciw wobec in vitro to nietolerancja, forma rasizmu, że wynika on z pogardy dla poczętych tą metodą i zagrożonych bruzdą dotykową dzieci. Doskonale można by i walkę przeciw GMO przedstawić jako formę nietolerancji dla „jedzących inaczej”. A nawet klasowej nienawiści i pogardy, zważywszy, że zdrową żywnością napycha się tylko tych parę procent najlepiej sytuowanych, gdy na wtranżalanie genetycznie modyfikowanej soi, uniwersalnego zapychacza współczesnego przemysłu spożywczego, skazana jest biedota kupująca ją w formie wędlin, serów czy innych wiktuałów w dyskontach.

Trudno się połapać. Są dwie możliwości – albo starość kładzie się już cieniem na moich mózgowych szlejach i stąd nie nadążam, albo cywilizacja mediów elektronicznych wychowała cała masę nowoczesnej ciemnoty − funkcjonalnych analfabetów, kompletnie wyzutych z daru i umiejętności rozumowania. Nie potrafiących dostrzegać związku przyczyny i skutku, podobieństw i różnic, organicznie wypranych z logiki, kontemplujących jedynie bezmyślnie migające obrazki. I na dodatek przekonanych, że są strasznie mądrzy, bo potrafią powtórzyć to, co im podrzuca do powtarzania telewizja.

Nie chcę przesądzać, ale, powiem szczerze − stary się nie czuję.

Czytaj także