Nie wszyscy musieli zginąć
  • Mariusz StaniszewskiAutor:Mariusz Staniszewski

Nie wszyscy musieli zginąć

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie wszyscy musieli zginąć
Nie wszyscy musieli zginąć 

Rozmowa Mariusza Staniszewskiego z Anitą Gargas, autorką filmów „10.04.10” i „Anatomia upadku”, publicystką „Gazety Polskiej”. Całość w najnowszym wydaniu "Do Rzeczy". Poniżej publikujemy jej fragmenty:

Mariusz Staniszewski: Dowiemy się kiedyś, co dokładnie stało się 10 kwietnia 2010 r.?

Anita Gargas: To kwestia czasu. Dowiemy się, jaki był przebieg katastrofy, trudniej będzie ustalić, kto pociągał za sznurki.

MS: Od katastrofy gibraltarskiej mija 70 lat, a mamy tylko poszlaki.

AG: Żyjemy w innych czasach i mamy bogatsze możliwości docierania do prawdy. Nawet dziennikarz z pisma, które nie należy do potentatów medialnych, może wpłynąć na przyspieszenie procesu ujawniania ukrywanych faktów. Wystarczą determinacja i cierpliwość. Dowodzi tego także tak początkowo wyśmiewany smoleński zespół parlamentarny kierowany przez Antoniego Macierewicza. Jak się okazało, zgromadził najlepszych ekspertów z całego świata. Ogromną rolę odgrywa też Internet. Istnieją serwisy, które za cel postawiły sobie publikowanie poufnych dokumentów rządowych. Dlaczego nie miałyby zainteresować się

katastrofą smoleńską?

MS: Chodzi o WikiLeaks?

AG: O nich również. Są też jednak inne możliwości – ktoś może ujawnić prawdę z powodu wyrzutów sumienia. Albo z powodu wojny wewnątrz „gangu” i chęci skompromitowania jednej ze stron konfliktu. Przyczyn wycieku ukrywanych do tej pory informacji może być wiele. To jednak liczenie na szczęśliwy traf. Wierzę, że w „rosyjskim gangu” nastąpi pęknięcie. Katalizatorem może być na przykład śmierć Borysa Bieriezowskiego. Tylko pozornie nie ma ona nic wspólnego ze Smoleńskiem – ten oligarcha finansował publikacje na temat śledztwa smoleńskiego.

(...)

MS: Kto mógł przeżyć katastrofę?

AG: Należało uznać za prawdopodobne, że po upadku maszyny niektóre osoby przeżyły, ale były nieprzytomne. I tylko dlatego, że nie udzielono im pomocy, mogły np. udusić się, leżąc z głową wciśniętą w błoto, albo się wykrwawić. To oczywiście tylko moja hipoteza, ale tłumaczyłaby niechęć Rosjan do przeprowadzenia sekcji zwłok w obecności Polaków. Poza pierwszym powodem tej niechęci – czyli sprawdzeniem, czy na pokładzie tupolewa doszło do wybuchów. Dlatego Rosjanom wystarczyły pozory – rozciąć ciała, zaszyć i zaprotokołować, że śmierć nastąpiła w wyniku wielonarządowych obrażeń.

MS: To poważne oskarżenie.

AG: Ale to nie jest jakiś wytwór mojej wybujałej wyobraźni. Po katastrofie samolotu w Japonii, gdzie maszyna spadła z blisko 2 tys. metrów na zbocze góry, uznano, że nikt nie miał szansy przeżyć, i ze względu na trudną sytuację atmosferyczną oraz noc akcję ratunkową przesunięto na rano. Tymczasem okazało się, że wiele osób przeżyło

upadek. Część z nich umarła w nocy – z powodu wykrwawienia lub wychłodzenia. Tupolew spadł z kilkunastu metrów, więc szanse na przeżycie powinny być większe. Nawet jeśli na pokładzie nastąpił wybuch.

(...)

MS: W filmie [Anatomia upadku-przyp. red] uderza łatwość, z jaką obala pani wersję wydarzeń prezentowaną przez rząd i MAK. Nie trzeba było skomplikowanych analiz, wystarczy wizja lokalna.

AG: Proszę zwrócić uwagę, że tezy raportów MAK i komisji Millera obala dziś polska prokuratura. Jest tylko pytanie, dlaczego postępowanie prowadzi tak ślamazarnie? Tak jak w przypadku tzw. pancernej brzozy. Gdyby prokuratorzy działali bardziej uważnie, już dawno by się zorientowali, że Rosjanie i członkowie komisji Millera nie podali nawet właściwej wysokości drzewa, które miało rzekomo kluczowy wpływ na los tupolewa. Brzoza na początku miała 9 metrów, a na końcu 5,1 metra. Według polskiej prokuratury najpierw ponad 7 metrów, a ostatecznie – 6,66. To ośmiesza wszystkich, którzy zajmowali się badaniem katastrofy. Jak można mówić o wiarygodności raportu komisji Millera, gdy błąd dotyczący jednego z podstawowych elementów przedstawianej w nim hipotezy wynosi ponad półtora metra? Mam wrażenie, że eksperci z komisji Millera po prostu nie pofatygowali się, by tę brzozę zmierzyć, przepisali jedynie to, co podsunęli im Rosjanie. Dlatego też nie przeprowadzili niezbędnych eksperymentów.

MS: Może się bali?

AG: Nikt im pistoletu do głowy nie przystawiał, więc wzięli za te ustalenia odpowiedzialność. Tymczasem na konferencjach nie są w stanie odpowiadać na szczegółowe pytania, odsyłają do raportu. Zachowują się tak, jakby ktoś za nich ten dokument napisał. Boją się publicznie go cytować, bo nie są go pewni. Natomiast „Anatomia upadku” zadaje pytania, do których polskie władze już dawno powinny się odnieść. I nie chodzi tu o skomplikowane techniczne szczegóły, ale na przykład o to, dlaczego komisja Millera sporządziła raport bez jakichkolwiek badań. Albo dlaczego prokurator, który przyjechał 10 kwietnia na miejsce katastrofy, dreptał w miejscu przez kilka godzin i wyjechał bez wykonania żadnych czynności?

(...)

Całość rozmowy dostępna jest w 11 numerze tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także