Białe plamy PRL i III RP - święci bez żywotów

Białe plamy PRL i III RP - święci bez żywotów

Jacek Kuroń na demonstracji, 1 maja 1989 r.
Jacek Kuroń na demonstracji, 1 maja 1989 r.
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz
Dodano: 
Szczególną cechą III RP byli zawsze święci bez żywotów. Nawet biografia Jacka Kuronia okazała się cenzuralna tylko we fragmencie.

Różnica pomiędzy „białymi plamami w historii” za czasów PRL i za czasów III RP była (i nadal, w środowiskach kultywujących tradycję okrągłostołową, jest) taka: w PRL elity państwowe ukrywały to, czego się wstydziły. Elity III RP ukrywają to, z czego są dumne. Przynajmniej twierdzą, że są – tylko o szczegółach tej dumy wolą nie mówić.

Sztandarowym przykładem był przez wiele lat – w pewnym sensie pozostaje nadal – „list do partii” autorstwa Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Ileż to razy był ów list przywoływany jako przykład heroicznego oporu, jako fundament opozycji demokratycznej! Do dziś w uszach mi dźwięczą słowa Aleksandra Kwaśniewskiego: „Wy pierwsi mieliście odwagę przeciwstawić się komunistycznemu totalitaryzmowi”, wypowiedziane podczas dekorowania autorów tego listu Orderem Orła Białego. Słowa znaczące w istocie: wy pierwsi spośród nas, komunistów. Bo w „słusznej” tradycji nie było żołnierzy wyklętych, nie było PSL, ofiar stalinizmu, opór zaczął się dopiero od wspomnianego listu (podobnie w tekście Adama Michnika, który swego czasu analizowałem w książce, zbrodnie stalinizmu oznaczały tylko wewnętrzną dintojrę w PPR).

I ów to tak ważny list przez wiele lat był absolutnym prohibitem, niedostępnym w żaden cudowny sposób. Wreszcie wydała go na wewnętrzne potrzeby Krytyka Polityczna i wtedy dopiero ktoś ciekaw mógł zobaczyć, że ten fundament „opozycji demokratycznej” PRL to erupcja oszalałej w nienawiści do polskości i Kościoła komunistycznej ortodoksji, w której optyce nawet Stalin był miękiszonem i zgniłym liberałem.

Albo przesławny tygodnik „Po Prostu”, ikona polskiego Października – zresztą to tam ukuto to określenie, które w zamyśle miało kierować myśl ku październikowi „rosyjskiemu”. Niemały szok sprawić mogą lektura pożółkłych numerów tego pisma i odkrycie, że w istocie jego intelektualnym wkładem w Październik było kanalizowanie narodowego buntu i wpychanie go w marksistowską dialektykę jako rzekomą walkę postępowej klasy robotniczej przeciwko wstecznej kaście biurokratycznej o pełne urzeczywistnienie uspołecznienia środków produkcji poprzez odebranie władzy nad fabrykami partyjnym dyrektorom i oddanie jej radom robotniczym. Dla którego to procesu głównym zagrożeniem była obawa podłączenia się pod zdrowe, klasowe protesty, elementów nacjonalistycznych z ich próbami cofnięcia zegara historii.

Nudna to lektura, ale pokazująca dość dobrze, na czym wychowywali się późniejsi liderzy opozycji. Po niej już nie dziwią relacje (np. prof. Mencwela) o tym, jak to „komandosi” martwili się w 1968 r., żeby na proteście przeciwko zdjęciu „Dziadów” nie urosły „elementy klerykalne i nacjonalistyczne”.

Szczególną cechą III RP byli zawsze święci bez żywotów. Nawet biografia Jacka Kuronia, który sam o swych walterowskich furiach wyznawał potem obszernie w tonie pokutnym, okazała się cenzuralna tylko we fragmencie. A co dopiero takiego na przykład Bronisława Geremka? Gdy okazało się, że w IPN są zapisy rozmów tuzów „opozycji demokratycznej” z podsłuchu domowego u Michnika, ten publicznie straszył prof. Friszkego sądem, jeśli ośmieli się je wykorzystać! Zresztą zupełnie nie wiedzieć po co, na Friszkego wystarcza mu przecież zmarszczyć brwi.

Czemuż tak pilnie ocenzurowała „opozycja demokratyczna” swe chwalebne dokonania? I czego się wstydzi? Swego żarliwego marksizmu kiedyś, czy może tego, że w końcu dla władzy go porzuciła i zamiast walczyć o prawdziwy komunizm, sprzedała się kapitalistom i neoliberałom?

Artykuł został opublikowany w 2/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.