Polska cwaniaczków
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Polska cwaniaczków

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Chyba nigdy w życiu nie poczułem się tak zawstydzony, jak przed prawie 25 laty podczas śniadania w holenderskim hotelu. Słysząc polską mowę, obsługa hotelu uprzejmie zawróciła nas do osobnej sali, gdzie nie było szwedzkiego stołu, tylko, jak w stołówce domu wczasowego FWP, porcje przygotowane na stolikach. Można było oczywiście i tam dostać dokładkę, ale trzeba było o nią poprosić, a to już wymagało pewnej śmiałości, nie mówiąc o znajomości języka.

Dlaczego Polakom wyznaczono osobną salę? Bo na widok stołu, z którego można brać, ile kto chce, rodacy dostawali małpy, przynosili z pokojów reklamówki i ładowali do nich stosy kanapek robionych „na zaś”, dopóki nie wyczyścili talerzy do imentu. Holendrzy, raz i drugi zobaczywszy dzikusów w akcji, poszli po rozum do głowy i dla przybyszów z naszego kraju wdrożyli osobny system karmienia. Trudno im się dziwić.

Zdążyłem o tym wstydzie zapomnieć, pocieszyć się, że to było dawno, dawno, pierwsze miesiące po ustrojowej zmianie, ludzie wypuszczeni wprost z PRL… Niestety, wstyd właśnie powrócił.

Niejaki Jarosław Kuźniar, zgodnie z panującą w jego środowisku modą na infantylność przedstawiający się jako „Jarek” pochwalił się w wywiadzie dla kolorówki swą zaradnością na wyjeździe do USA. Różne potrzebne na takiej wycieczce rzeczy (np. fotelik dla dziecka, który przecież można po prostu wypożyczyć) kupił je w „Walmarcie”. A potem, gdy wakacje się skończyły, oddał je i odebrał kasę, mówiąc, że „nie pasowały”.

Rozumiecie państwo – cwaniaczek z TVN 24 opowiada o tym, i nie tylko nie dostrzega w swoim zachowaniu niczego nagannego, ale uważa, że zasłużył na podziw. 

Coś się jednak zmieniło od czasów, gdy spryciarze wozili na Zachód worki starych pięciozłotówek z rybakiem, by je w tamtejszych automatach „rozmieniać” na miejscowy bilon. Przechwałki Kuźniara spotkały się w internecie z potężna „beką” z jego skąpstwa (zachęcam do zajrzenia pod twitterowy hasztag #sekretyKuzniara) i komentarzami w których powtarzają się słowa „obciach”, „żenada” i „wstyd”.  Najbardziej jest charakterystyczne, że jedyną reakcją, na jaką zdobył się gwiazdor, była poza męczennika, nabzdyczenie i prymitywne obelgi o prawicowych „analfabetach”, którzy go opluwają, ale on ich… no, powiedzmy, chędoży.
Nie wiem, skąd Kuźniarowi, przyszedł akurat analfabetyzm – logicznie byłoby, gdyby krytykujących jego postępowanie nazwał „frajerami”, bo przecież na pewno zgodzi się, że tylko frajer przepłaca, jak może wziąć ze sklepu, użyć i oddać mówiąc że nie pasuje. Trzeba przyznać, że znalazł też obrońców, przeważnie podkreślających, że przecież zwrot do sklepu jest zgodny z prawem. Gdyby kradł w sklepach, jak żona pewnego polityka rządzącej formacji, od niedawna znów robiącego za medialny autorytet, to może, owszem, ale tak – o co w ogóle chodzi?

No cóż, jeśli komuś naprawdę trzeba tłumaczyć, że są rzeczy nie zakazane prawem, których jednak robić nie wypada, a zwłaszcza nie wypada ich robić mając pewną pozycję społeczną, będąc gwiazdorem, zarabiającym zdecydowanie powyżej przeciętnej, że jest coś takiego, jak klasa, owo „noblesse”, które człowieka oblizuje… Jeśli trzeba to komuś tłumaczyć, to nie ma sensu tego robić, bo i tak nie zrozumie.

Przechwałki cwanego Jarka przypomniały mi inna historię, sprzed kilku lat. Wojciech Mann, prezenter radiowy, powszechnie lubiany za swój miły głos, misiowata sylwetkę oraz znajomość zachodniej muzyki, wydał wspomnieniową książkę, która szybko stała się bestsellerem. W tej książce opowiadał między innymi, że za młodu handlował „zajechanymi” płytami winylowymi – smarował je mianowicie, jakimś świństwem, tak, że gdy frajer chciał je przy sprzedającym przesłuchać, brzmiały doskonale. Płacił horrendalną cenę (oryginalne płyty gwiazd rocka były w „prylu” rzadkością i skarbem) i zanim się skapował, że wciśnięto mu nie nadający się już po tej operacji do powtórnego odsłuchania śmieć, oszust znikał mu z horyzontu. 

Ta książka miała kilkadziesiąt recenzji, i w trzech czwartych z nich anegdotka o „odnawianiu” zniszczonych płyt przywoływana była z aprobatą, zgoła zachwytem, jako dowód mołojeckiej zaradności celebryty. Nikt – naprawdę nikt, bo czekałem na to – w salonowych mediach nie zauważył w tej opowieści, traktującej wszak nie o niczym innym, tylko o zwykłej kradzieży, niczego nagannego. Może dlatego, że opatrzona bywała nieodmiennie sugestią, że sprytny Mann wciskał to badziewie jakimś dzieciom śpiących na kasie „badylarzy”, no bo przecież autentyczne płyty „zeppelinów” czy „pistolsów” były wtedy za drogie, by je kupował ktokolwiek inny. Otóż nieprawda, kupowali je także zwykli frajerzy, którzy na peweksowskie dżinsy czy płytę ukochanego zespołu tyrali przez całe wakacje.

Może to drobiazgi, ale właśnie w takich drobiazgach najlepiej widać rodowód i charakter dzisiejszej „elity opiniotwórczej”. Jarek Kuźniarek nie umiałby zapewne zwerbalizować, dlaczego przywitanie się publicznie słowami „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” to dla niego oczywisty „obciach”, nawet „megaobciach”, a chodzenie w markowym ubraniu z dyskretnie schowaną w rękaw metką, żeby je po pochwaleniu się móc oddać do sklepu – nie. Ale przyczyny, dla których tak właśnie rozumuje, są dla ludzi nieco bardziej od niego inteligentnych dość oczywiste.

Chamuś przeniósł się ze wsi do miasta, przebrał w garnitur, zatrudnił w korpo, nauczył jeść nożem i widelcem – ale jak cwanym chamusiem był, tak cwanym chamusiem został, bo to się zmienia znacznie wolniej niż tzw. status społeczny. I, jak to wielokrotnie pisałem, wyborcza niezatapialność PO polega na tym właśnie, że Tusk się bezbłędnie z tym chamusiem skomunikował w jedynym przemawiającym do niego języku – języku cwaniactwa. Jakie tam „racje stanu” czy „godność narodu”, pierdoły, obciach! – będziemy Niemców całować po de, to się dadzą wydoić, i wam też z tego skapnie, my się nakradniemy, no jasne, ale i wy z tego coś będziecie mieć – a oszołomy tylko nastawiają  kościołów i krzyży, poślą za wami kontrole i inspekcje, a jeszcze będą podskakiwać ruskim, żeby nam wojnę na łeb ściągnąć. 

Czasem myślę z goryczą, że wśród tych 70-80 tysięcy nabywców mojego „Polactwa” znalazł się także obecny „prezydent Europy”, jako jedyny polityk, i jako jedyny, który tę książkę zrozumiał i wyciągnął wnioski – co prawda, zupełnie inne, niż przyświecały autorowi. Ale to oczywiście samochwalstwo i chciejstwo… Nie musiał czytać, Tusk miał to polactwo we krwi, należał do grona cwaniaczków urodzonych, tak jak Kwaśniewski czy Wałęsa. Taki jest ewolucyjny los społeczności postniewolniczych, rozdeptanych przez przemoc, eksterminowanych i przez długi czas pozostających pod obcą okupacją – straszliwa nadreprezentacja w elitach cwaniaczków. Zmurzynione społeczeństwo wynosi ich na stanowiska decyzyjne, bo tylko ich rozumie – a uczciwości, klasy, wartości, tego co cechowało elity kraju wolnego i co z bezlitośnie przez lata eksterminowano, nie rozumie i przyuczone zostało być wobec nich podejrzliwym.

Ale, zwróćcie uwagę, że te kilka lat między cwaniackimi wyznaniami Manna i Kuźniarka przyniosły jakąś zmianę. Reakcja jest inna. Więc, kto wie? Kto wie, może ćwierć wieku to dość, by się zacząć z tego zmurzynienia i wszechobecnego cwaniactwa wreszcie otrząsać?

Czytaj także