Się zbiera, aż się przebiera
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Się zbiera, aż się przebiera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Subotnik Ziemkiewicza
Się zbiera, aż się przebiera

Jakby ktoś ponaciskał jakieś przełączniki w partiach od lat dominujących na polskiej scenie politycznej. Szczególnie mocno widać to w PiS. Ludzie, których od lat przywykliśmy traktować jak siermiężnych, poczciwych nieudaczników, stale nadeptujący na te same grabie, stale dający się podpuszczać i wkręcać tymi samymi cynicznymi zagraniami przeciwnika, i nic sobie nigdy nie dający wyperswadować, nagle pozbyli się wizerunkowych wad i obciążeń, zorganizowali bardzo dobrą i skuteczną kampanię w amerykańskim stylu, a co już najbardziej zdumiewa, nie wrócili po niej do dawnego siermiężnego stanu, tylko najwyraźniej zamierzają wygrywać dalej. „Jakiż to anioł tak waszmościów odmienił?” – chciałoby się zacytować za panem Wołodyjowskim. Cóż, pewnie za jakiś czas się wyjaśnienia tej zagadki doczekamy.

Z drugiej strony – Platforma, którą przywykliśmy uważać za mafię wyjątkowo w swej sprawności cyniczną i skuteczną, z dnia na dzień stała się zbieraniną kręcących się w kółko, kompletnie zdezorientowanych idiotów, wykrzykujących krańcowo sprzeczne i nijak się mające do rzeczywistości komunikaty. Mit marketingowej sprawności tej formacji i opinia o jej niezatapialności posypał się jak domek z kart, i to tylko po jednych przegranych wcale nie tak znowu wysoko wyborach. A przypomnijmy, że PiS takich klęsk przetrwał około ośmiu.

Lubię obserwować ten moment, kiedy politykom rozzuchwalonym do szpiku, przekonanym, że są skazani na zwycięstwa, że po prostu nie maja z kim przegrać, świat wali się na głowy, a oni zupełnie nie są w stanie pojąć, co się takiego stało. Bo zazwyczaj, faktycznie, nie dzieje się nic. Nic, co by się nie zdarzało wcześniej znacznie bardziej, a bez złych rezultatów. „Spełniło się niejeden uczyneczek, za który powinien piorun strzelić, a jakoś nie strzelił” – by jeszcze raz posłużyć się Sienkiewiczem. Zamiotło się aferę hazardową, stocznie, podsłuchy, nabredziło bezczelnie o różnych „rewolucjach legislacyjnych”, nowych otwarciach, programach, obietnicach i dętych sukcesach, i ciemny lud wszystko kupił, wszystko łykał jak gąsior gałki.

I nagle - dups, i nie wiadomo, co i jak zbierać.

Ale dlaczego?! – pamiętam, jak zachodziły w głowę komuchy, nie pojmując, że po wszystkim, co im uszło na sucho, jakiś tam samochód z firankami jakiegoś prowincjonalnego, zapomnianego dziś na śmierć posełka, jakaś prowincjonalna afera nagle uruchomiły lawinę. Tak samo nie było w stanie pojąc swego upadku AWS, tak samo nie rozumiał Wałęsa, jak byle czerwony chłystek, któremu można podać najwyżej nogę, mógł wygrać z nim, największym z Polaków, człowiekiem, który obalił komunizm i który zasłużył żeby być prezydentem w ogóle całej kuli ziemskiej, a co dopiero Polski. I tak samo zresztą pisowcy latami bronili się rękami i nogami przed zanalizowaniem przyczyn utraty władzy w 2007 roku i ogromnej niechęci społecznej, jaką przez dwa lata zdołali przeciw sobie wzbudzić, powtarzając w kółko frazesy o „wrogich mediach” (tym bardziej zdumiewająca jest przemiana, która w tej partii wreszcie zaszła).


Platformersi też nie są w stanie nic sensownego w odpowiedzi urodzić. To normalne. Każda psychika instynktownie broni swego poczucia własnej wartości i tego, na czym jest zbudowane. Liderzy PO, tak jak wcześniej inni, nie przyjmą do wiadomości, że Polacy ich odrzucili, bo mają dość łgarstw, pogardy i nienawiści, na której się rządy PO opierały. Będą sobie i swym podwładnym wmawiać, że to tylko „błędy komunikacji”, że społeczeństwo nie dojrzało do swoich elit, że za mało atakowali Kaczyńskiego i za mało straszyli Smoleńskiem, że muszą tylko zatrudnić więcej internetowych hejterów, podkręcić do mocniejszych ataków na PiS reżimowych „dziennikarzy” i więcej pieniędzy wydać na spoty, w których Kiepski z Olbrychskim, Pszoniak z Karolakiem i Wajda z Michnikiem będą zapewniać, że Platforma jest the best.


Jeśli ktoś ciekaw, chętnie powiem – bez obawy, bo ci, w mocy których jest wyciągnąć korzystne dla władzy wnioski, i tak nie zrozumieją. Tym, czym dla SLD były firanki posła Pęczaka, tym dla PO stał się – symbolicznie – oszczerczy atak Lisa i Karolaka na Kingę Dudę. A szerzej – wszystkie agresywne zachowania Komorowskiego po przegranej pierwszej turze. Te pierwszą turę można było jeszcze uznać za wypadek przy pracy, efekt nieumiejętnego uwydatnienia w kampanii wszystkich wad kandydata. Ale decydującym dla katastrofy było założenie, że II turę wygra się „mobilizując” elektorat agresją i wzbudzeniem fali strachu przed PiS.

Bronisław Komorowski bezczelnie, po gebelsowsku, skłamał w pierwszej debacie, oskarżając Andrzeja Dudę o „blokowanie etatu”. Było to cyniczne, przekalkulowane, właśnie w duchu gebelsowskiego „zawsze się coś przylepi”. Oskarżenie i konfuzję nieprzygotowanego na atak z tej strony Andrzeja Dudy zobaczy dziesięć milionów widzów debaty, a do ilu z nich dotrze sprostowanie rzecznika Uniwersytetu Jagiellońskiego? A kiedy kłamstwo zaczęło trzeszczeć, gebelsowskim zwyczajem władza uciekła w kolejne – jak tam z tym etatem to już mniejsza, ale bezprawnie dorabia sobie na innej uczelni, tak czy owak, pazerny oszust.

Użyto Lisa ze wspomnianym już kretyńskim oskarżeniem, że Duda chce oddać Oskara za „Idę” – z tym samym gebelsowskim wyrachowaniem, trzy miliony usłyszą, a sprostowanie dotrze do ułamka z nich, a i to już po wyborach. Użyto prowokatora spod krzyża Andrzeja Hadacza (co prawda, bez efektu, bo Duda się sprowokować nie dał, ale jego pojawienie się nie uszło uwadze), użyto oczywistych kłamstw o Krzysztofie Szczerskim i państwie wyznaniowym, o Magdzie Żuraw i rzekomym kamienowaniu kobiet – to o tym przecież mówił w kółko na swych ostatnich, transmitowanych w telewizji, konwencjach wyborczych Komorowski. No i w końcu sięgnięto po megahucpę z ogłoszeniem zamachu na nietykalność cielesną prezydenta, bo działacz antyaborcyjny pomachał na niego ulotką.

Równolegle sypały się kłamstwa innego rodzaju – nagła miłość PO do JOW-ów, obietnice dezawuujące własną długotrwała propagandę, że reformy emerytalnej nie można cofnąć i tak dalej. Same obiecanki bez pokrycia ludzie by wybaczyli, ale tutaj dwa procesy szły w parze – z jednej strony prezydent sam niszczył swój pozytywny wizerunek polityka przewidywalnego i poważnego, z drugiej narastała agresja władzy przeciwko opozycji. I w ostatnich tygodniach kampanii przekroczyła ona poziom krytyczny. Tak w przyrodzie jest, nie tylko woda – chciałoby się rzec, parafrazując nestora PO, z którym nie wie ona teraz co zrobić – zbiera się, zbiera, i wydaje się, że można tak w nieskończoność, aż nagle się przelewa i potem spływa razem z brudami

Tak spozycjonowano wyborcze starcie jako „wojnę strachu z nadzieją”. Polacy już kilkakrotnie udowodnili, że gdy mają wybór między kimś, kto ich straszy, a kimś, kto daje nadzieję, wybierają tego drugiego. Ale to akurat żadna polska specyfika, tak jest wszędzie – tylko u nas politycy i spin doktorzy nabrali przekonania, że skoro emocje negatywne są łatwiejsze do wzbudzenia, to wystarczają do sterowania emocjami i nastrojami mas.

Co po tym wszystkim robi PO? To samo, co poprzednicy: brnie w to, co ją zgubiło. Nie ma od dwóch tygodni dnia, żeby cała rządowa propaganda nie atakowała Andrzeja Dudy, nim jeszcze zdążył zacząć jakiekolwiek przygotowania do objęcia urzędu. I prawie każdy z tych ataków opiera się na przekłamaniu, na, albo, przypisaniu mu czegoś czego w ogóle nie powiedział (np. wycofania się z reformy emerytalnej) albo nadaniu zupełnie fałszywego znaczeniu czemuś, co w jego ustach brzmiało zupełnie inaczej (np. słów o tym że nie tolerowałby w swej kancelarii nieobyczajnych zachowań bez względu na tzw. orientację seksualną). Ten aparat po prostu tak ma, inaczej działać nie potrafi. A w połączeniu z psychologicznym wyparciem klęski, panującym w Partii, tworzy się mordercze sprzężenie zwrotne – wzajemnego upewniania się przez Partię i jej medialnych lokajów, że nie jest źle, tylko trzeba mocniej, ostrzej, na odlew, wszelkimi możliwymi sposobami nap… w Kaczora, Macierewicza i oczywiście Dudę. I nieuchronnie – w tych, którzy nie głosują na PO, perswadując im ustami autorytetów, że są głupimi gówniarzami i wiochą. W sytuacji, gdy PiS skutecznie zmienia wizerunek, Kaczyński odsuwa się na rzecz prezydenta a Macierewicz mówi nie o wybuchach na pokładzie tupolewa tylko o przekrętach podczas przetargu na Caracala, jest to poszerzanie szczeliny, przez którą z pękniętego garnka zwanego PO ucieka poparcie.

Obóz władzy liczy – dokładnie tak samo, jak liczył na to SLD, brnąc w rząd Belki – że usilną propagandą odwróci tę ucieczkę. No bo przecież jest dobrze (wystarczy zajrzeć do wiodących mediów), mamy wzrost gospodarczy i jest coraz lepiej i na świecie nas szanują. A partia Kukiza musi zacząć tracić, jak zostanie zmuszona do przedstawienia konkretnych ludzi i programu, podobnie musi zacząć tracić po pierwszym „efekcie świeżości” partia oburzonych bankierów Petru…

To ostatnie jest prawdą, te korzystające dziś z kredytu zaufania polityczne byty mogą – choć wcale nie muszą – w ciągu najbliższych miesięcy rozczarować tych, którzy dziś deklarują ankieterom poparcie dla nich. Tylko że – prawidłowość równie się sprawdzająca, jak ta, że jak się zbiera, to się w końcu przeleje – żaden facet, kiedy jest niezadowolony z drugiej kobiety i  postanawia i ją rzucić, nie robi tego po to, by wrócić do pierwszej. Szuka kolejnej. Tak samo jest z wyborcami. Jeśli ci, którzy przekroczyli pewien psychiczny próg i odpępowili się od PO zniechęcą się do obecnego wyboru, to i tak już do partii ośmiorniczek i hejterów nie wrócą. Prędzej zrobią coś, o co parę miesięcy temu się nie podejrzewali, i zagłosują na nowy, odmieniony PiS z Dudą i Szydło zamiast Kaczyńskiego i Macierewicza. Zupełnie poważnie, daje to tej partii szanse na samodzielne rządy w kolejny parlamencie, a może nawet, kto wie, na zmianę konstytucji.

Czytaj także