Pierwsza z najważniejszych bitew świata. Tak ocalona została Europa
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Pierwsza z najważniejszych bitew świata. Tak ocalona została Europa

Dodano: 
Rekonstrukcja bitwy pod Maratonem
Rekonstrukcja bitwy pod Maratonem
Nie jest przypadkiem, że autorzy wszystkich trzech anglosaskich kanonów „bitew, które wpłynęły na losy świata” właśnie zwycięstwo pod Maratonem przyjęli jako pierwsze w dziejach o takim znaczeniu.

Uczynił tak brytyjski historyk Edward Creasy w połowie XIX w., drugim był brytyjski polityk Edgar d’Abernon, a ostatnim – amerykański historyk Joseph Mitchell w latach 60. XX stulecia. Zauważmy od razu, że owa batalia najbardziej przypomina tę, którą olśniony polskim triumfem nad bolszewikami w 1920 r. d’Abernon wprowadził do swej wyliczanki na 18. miejscu. W obu przypadkach bowiem cywilizacja wolnych ludzi, dobrowolnie skupionych w demokratycznej wspólnocie, pokonała wschodnią despotię rządzoną okrutnymi metodami, bez kontroli obywateli. W obu też przypadkach owe zwycięstwa miały dobroczynny dla ludzkości wpływ na dalszy bieg wydarzeń dziejowych. Wreszcie, tak jak w biblijnym przekazie o walce Dawida z Goliatem, ten bez porównania mniejszy i z pozoru słabszy pokonał wielkiego mocarza.

Kornel Ujejski pisał poemat „Maraton” w 1845 r., trzy ćwierćwiecza przed Bitwą Warszawską, i odnosił się zapewne do polskich wiktorii Chrobrego i Krzywoustego nad cesarstwem niemieckim lub czasów „antemurale christianitatis”. Jakże żywe jednak mogły wydawać się Polakom w 1920 r. słowa:

„Magowie prawdę mówili ci, królu,

Naród to mały, lecz jak pszczoła w ulu

Każdy z osobna o swym domu radzi,

A gdzie potrzeba, wszystek się gromadzi.

O kraj to mały – tyle co zatrzyma

Przechodzącego podeszwę olbrzyma;

O kraj to mały, niby szyba tarczy;

Lecz na grób wrogom przecież go wystarczy!”

Oko Saurona

W V w. p.n.e. wszystko zaczęło się nie w Attyce, ale po drugiej stronie Morza Egejskiego, na wybrzeżu Azji Mniejszej. Znajdowały się tam greckie kolonie trudniące się głównie handlem i rzemiosłem, założone przez ojczyste miasta-państwa Grecji właściwej. Taką kolonią był m.in. joński Milet utrzymujący bliskie – często rodzinne – kontakty z Atenami i Eretrią na Eubei. I oto w 499 r. p.n.e. wybuchło tam – i w sąsiednich miastach – powstanie przeciw Persom, którzy panowali wtedy nad większością znanego świata w Azji i Afryce, a mieszkańców tych maleńkich kolonii traktowali jako poddanych. Dla Greków stało się to nieznośne nie tylko z powodu danin, jakie musieli płacić królowi perskiemu, i oddawania pod jego rozkazy swych żołnierzy oraz marynarzy, lecz głównie ze względu na charakter narzuconej władzy.

Czytaj też:
Ogień nad Sodomą

„Despotes” po grecku znaczy „władca”, i tak nazywali Grecy perskiego króla. Jego atrybuty oznaczały coś, co śmiało możemy nazwać starożytnym samodzierżawiem w wykonaniu, dajmy na to, Iwana Groźnego. Jego decyzje były niepodważalne, od jednego jego słowa zależało ludzkie życie, nie podlegał żadnej kontroli w żadnym zakresie. Takim właśnie władcą był Dariusz I – okrutnym, gniewnym, nieznoszącym sprzeciwu despotą.

A Milet się sprzeciwił. Pięć lat jego odważni obywatele opierali się wojskom perskim wysyłanym przez małoazjatyckich satrapów (rządców prowincji), aż w końcu ulegli. Nie pomogła pomoc 25 okrętów z Aten i Eretrii. Zwycięzcy zrównali z ziemią niepokorne miasto, a mieszkańców pognali w niewolę na wschodnie rubieże imperium. Natomiast udział w buncie greckich rodaków zza morza zwrócił uwagę despoty. Jego spojrzenie – jak Oko Saurona – spoczęło głównie na mieszkańcach Eretrii oraz na Ateńczykach, którzy zresztą wygnali przed laty tyrana Hippiasza, a ten knuł przeciw rodakom na dworze Dariusza. Jak jednak powszechnie i słusznie osądzili Grecy, król perski chciał wyzyskać powstanie w Azji Mniejszej jako pretekst do ujarzmienia całej Hellady.

Okazał to w 492 r. p.n.e., wysyłając na Półwysep Bałkański flotę i armię pod dowództwem swego zięcia Mardonisa. Ten wprawdzie pokonał dość sprawnie cieśninę Hellespontu, ale następnie jego wojska lądowe uwikłały się bez powodzenia w walki z Trakami, a okręty rozpędziła i roztrzaskała o przybrzeżne skały Atos wichura (Herodot pisał nawet o 300 okrętach).

W następnym roku władca imperium wysłał poselstwo, które w licznych greckich miastach-państwach żądało „ziemi i wody”, czyli uznania się za poddane Persji. Niektóre z miast były skłonne ulec, ale dwa najbardziej się liczące – Sparta i Ateny – wyzbyły się lęku przed losem Miletu i nadzwyczaj dobitnie okazały to posłom perskim. Spartanie wrzucili bowiem posła do studni, by sam poszukał tam wody, a Ateńczycy zakopali innego w jamie, aby ziemi miał aż nadto.

Znów minął rok, a śladem poprzedniej ruszyła następna, jeszcze silniejsza armia. Tym razem Dariusz wodzami uczynił Datysa oraz swego bratanka Artafernesa. Zdaniem starożytnych autorów siły perskie liczyły nawet kilkaset tysięcy zbrojnych oraz 600 trójrzędowych okrętów wojennych, ale historycy sądzą dziś, że na Grecję napadło 90 tys. ludzi, z czego aż 60 tys. potrzebnych było do wioseł okrętów i statków transportowych, regularna piechota nie przekraczała więc liczby 25 tys., a kawaleria – 1,2 tys. jeźdźców.

Bitwa pod Maratonem, rysunek Waltera Crane'a

Tym razem wyprawa dotarła do głównego celu, czyli jońskiej Attyki i Eubei. Los Eretrii położonej na tej długiej wyspie został przesądzony przez udany desant Persów, którzy zdobyli ich miasto, a mieszkańców uczynili niewolnikami i zabrali ze sobą w powrotnej drodze. W Attyce wylądowali zaś po drugiej stronie cieśniny dzielącej Eubeę od półwyspu attyckiego – dokładnie naprzeciwko Eretrii – na równinie maratońskiej, kilkadziesiąt kilometrów od Aten.

Ateńczycy postanowili – po długich kontrowersjach wśród dziesiątki strategów, z których każdy dowodził jednym z 10 oddziałów (fyle) wojska ateńskiego – stanąć do boju w polu. Przeważyło zdanie nie tylko najbardziej cenionego z nich, Miltiadesa, lecz także 11, stratega-polimarchy (szczególnie wcześniej zasłużonego), którym był Kallimach. Czasem nawet temu ostatniemu przypisuje się największy udział w zwycięstwie. Grecka armia liczyła ponad 10 tys. zbrojnych (byli to niemal wszyscy zdolni do noszenia broni obywatele Aten), ale też kilkuset ciężkozbrojnych hoplitów z beockich Platejów, a nawet niewolników, którym za udział w bitwie obiecano wolność. 9 września po pomoc do Sparty dotarł goniec Filippides (którego na wyrost uważa się też za słynnego, ale anonimowego niestety gońca spod Maratonu). Spartanie obiecali, że wyruszą za kilka dni, bo obowiązywały ich uroczystości ku czci Apollina Karnejskiego (co Ateńczycy bez żadnych wyrzutów uszanowali – inaczej sprzymierzeńcy popełniliby świętokradztwo!).

Artykuł został opublikowany w 8/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.