Nie żyje ks. Stanisław Orzechowski: kapelan Solidarności, który psuł komunie krew
  • Agnieszka NiewińskaAutor:Agnieszka Niewińska

Nie żyje ks. Stanisław Orzechowski: kapelan Solidarności, który psuł komunie krew

Dodano: 
Ks. Stanisław Orzechowski. Fot. Archiwum Stowarzyszenia Duszpasterstwa "Wawrzyny"
Ks. Stanisław Orzechowski. Fot. Archiwum Stowarzyszenia Duszpasterstwa "Wawrzyny"
Dziś nad ranem zmarł ks. Stanisław Orzechowski. Jego duszpasterstwo przy wrocławskiej ulicy Bujwida było azylem dla opozycji. Tam kolportowano bibułę, uczono prawdziwej historii Polski, a nawet ćwiartowano mięso dla rodzin internowanych w stanie wojennym. Przypominamy sylwetkę ks. Orzechowskiego napisaną w 2018 roku.

Budynek wrocławskiej zajezdni nr VII przy ulicy Grabiszyńskiej. To tam w sierpniu 1980 r. ruszył solidarnościowy strajk ze Stocznią Gdańską. Po tym jak kierowca Tomasz Surowiec przyniósł do zajezdni ulotkę z 21 gdańskimi postulatami wśród kierowców zawrzało. Do południa we Wrocławiu stanęły autobusy i tramwaje i to pomimo tego, że wielu kierowcom za plecami stawiano milicjantów albo funkcjonariuszy SB. Wrocław wiedział, że na Wybrzeżu coś się dzieje. „Ukraińcy, ruszcie się. Gdańsk na was czeka!” – pisali na jadących do Wrocławia pociągach gdańszczanie. O strajku w Stoczni Gdańskiej informowało też Radio Wolna Europa. Jednak z oficjalnych mediów nie sposób było dowiedzieć się czegokolwiek.

Na starej fotografii z Grabiszyńskiej przez otwarte drzwi garażu widać zaparkowane autobusy popularnie zwane ogórkami. Obok polowy ołtarz na przyczepie – z krzyżem i obrazem Matki Boskiej. Biało czerwone flagi, morze głów za płotem zajezdni. Choć zdjęcie z 29 sierpnia 1980 r. nadgryzł ząb czasu, to nie ma wątpliwości, że za ołtarzem stoi nie kto inny tylko charyzmatyczny wrocławski duchowny ks. Stanisław Orzechowski zwany Orzechem. Dla mieszkańców Wrocławia, a zwłaszcza zaangażowanych we wrocławską opozycję w PRL czy kolejnych pokoleń wrocławskich studentów jest żywą legendą.

Czytaj też:
Szukamy najciekawszych wspomnień ze stanu wojennego

Narodziny „S” nad Odrą

– Orzech to pierwszy duchowny, który dołączył do protestujących w sierpniu 1980 r. na zajezdni przy Grabiszyńskiej – opowiada Magdalena Piejko, dziennikarka, jedna z autorek powstającego właśnie filmu dokumentalnego o ks. Orzechowskim i wychowanka duszpasterstwa „Wawrzyny”, które ks. Orzechowski prowadzi od 1967 r. – Do strajkujących przyszedł trochę obok woli biskupów, jakoś przekonał ich, że idzie tam z posługą, by odprawić mszę – mówi.

Po latach w książce „Wrocław walczy o wolność” ks. Orzechowski tak wspominał tamte wydarzenia: – Ks. Tadeusz Rybak (przyszły biskup legnicki) mówił, żeby nic od siebie nie mówić, tylko przeczytać list pasterski. Był chyba o spowiedzi, na pewno miał wyłącznie religijny charakter. Ale ja czułem, że ludzie czego innego oczekują. Jak zobaczyłem jezuitów z alei Pracy, którzy w autobusach spowiadali ludzi, ten tłum za płotem zajezdni, chyba z 20 tys. ludzi, to aż w gardle mnie ścisnęło. Chciałem, żeby ci za płotem i ci w zajezdni byli razem. Żeby strajkujący wiedzieli, jak ogromne mają poparcie. Powiedziałem: „Nie zginiecie. Będziemy o was pamiętać. Jeśli ktoś ma jakiś grosz, niech przerzuci go przez płot”.

– Na strajkujących spadł deszcz złotówek, rzucano w ich stronę kwiaty, kanapki – mówi Piejko. – Tę piękną scenę wspomina wielu opozycjonistów, przyznają że to wtedy narodziła się wrocławska Solidarność.

Msza w zajezdni na Grabiszyńskiej to nie jedyne miejsce, w którym ks. Orzechowski był z protestującymi. W październiku 1980 r. dołączył do 34 głodujących kolejarzy, którzy domagali się podwyżek płac. Rokowania z rządem zaczęli już wcześniej. Dla swojego strajku szukali poparcia u samego Lecha Wałęsy. – Czego oczekiwaliśmy? Jakiejś porady, wsparcia, bo strona rządowa odsyłała nas z niczym – opowiadał Mieczysław Rzepecki kolejarz, uczestnik strajku Violetcie Nowakowskiej w książce „Orzechowy plon”. Wałęsa kazał kolejarzom wracać do domów. – Nikt nie chciał wierzyć, że ten bohater z wielkim długopisem, którego ludzie na rękach noszą, powiedział nam, żeby się rozejść – wspominał Rzepecki.

Kolejarze zdecydowali się na głodówkę w lokomotywowni. Dołączył do nich ks. Orzechowski. – To były niesamowicie ważne dla mnie przeżycia, tym bardziej że mój ojciec i dwaj bracia byli kolejarzami – mówił po latach duchowny. – Przyjechałem do lokomotywowni i nie bardzo wiedziałem co ja tam mam robić. I wtedy jeden z kolejarzy mówi: „A ksiądz wie, że jest październik i że się wtedy różańcem modlimy?”. Usadził mnie we właściwym miejscu. I zaczęliśmy się razem modlić. Pamiętam, że spowiadałem w pokoju, na którym był napis POP (Podstawowa Organizacja Partyjna). Po pierwszym dniu tego protestu, bez konsultacji z księdzem kardynałem, podjąłem decyzję, że głoduję razem z nimi. Jak już na dworcu pojawiły się plakaty, że ks. Orzechowski głoduje razem z kolejarzami i straszna zadyma się zrobiła, spytałem księdza kardynała, czy mogę głodować. Usłyszałem: „Nie”. Ale już było za późno. Skoro zacząłem… Nie tłumaczyłem się, nie powiedziałem, że nie posłucham, głodowałem dalej. Rozumiem, że decyzja kardynała była słuszna, bo ja do południa i wieczorami siedziałem z kolejarzami, a popołudniu pracowałem jako katecheta. Niektórzy słabszego zdrowia mieli po czterech dniach kryzys. Ale ja czułem się dobrze.

Rzepecki wspominał, że obecność ks. Orzechowskiego dodawała strajkującym sił. – Ci, co znają Orzecha, to będą wiedzieć o czym mówię, że kiedy on był z nami, to czuliśmy się spokojniejsi. On nawet jak krzyczy, to człowiek się nie obraża i nie boi, tylko pod wpływem tego krzyku pewne rzeczy zaczyna lepiej rozumieć.

Magdalena Piejko opowiada, że na półce u jednej z kolejarskich rodzin zachowało się nagranie z tamtego strajku. – Zarejestrowana została głodówka kolejarska i msza święta, którą Orzech odprawił i na którą przyszły tłumy wrocławian. Orzech powiedział wtedy piękne kazanie: o odzyskiwaniu twarzy, godności. Kiedy oglądałam to nagranie odczuwałam podobne emocje jak słuchając kazań z pielgrzymek Jana Pawła II.

„Babcie rewolucji” i msze za Ojczyznę

Ks. Stanisław Orzechowski święcenia kapłańskie przyjął w 1964 r. W 1967 r. został wikariuszem w parafii św. Wawrzyńca przy ulicy Bujwida i rozpoczął pracę ze studentami zakładając Duszpasterstwo Akademickie „Wawrzyny”. – To niepozorne miejsce na mapie Polski. Ono w ogóle nie miało powstać. W PRL władze nie chciały się zgodzić, żeby w tym miejscu został zbudowany kościół. Była tam jedynie kaplica przy cmentarzu św. Wawrzyńca. O kościele nie było mowy, a tym bardziej o kościele akademickim, duszpasterskim – mówi Damian Żurawski, aktor, reżyser, twórca filmów dokumentalnych i wychowanek ks. Orzechowskiego. Razem z Magdaleną Piejko tworzy film o wrocławskim duszpasterzu.

Kościół św. Wawrzyńca we Wrocławiu. Fot. Ludwik Rey

Ostatecznie dopiero w roku 1976 udało się uzyskać zgodę na rozbudowę kaplicy parafia św. Wawrzyńca przy Bujwida. – W miejscu, w którym dziś jest kaplica akademicka dawniej był skład koksu. Powstała ona w podziemiu, na poziomie tych, którzy zostali na cmentarzu pogrzebani. Żartujemy nawet, że mamy kościół w katakumbach jak pierwsi chrześcijanie. To miejsce – chyba dzięki temu, że jest tak niepozorne – miało bardzo silne oddziaływanie na wrocławian. To tam w PRL tworzyły się zalążki wolnej myśli. Na Bujwida odbywały się wykłady o treściach źle widzianych przez władze, tam inaczej mówiło się o historii Polski, tam ukrywali się opozycjoniści. Na Bujwida wiele osób mogło spokojnie działać, choć nie chodziło przecie tylko o politykę, ale także o poznawanie Pana Boga – mówi Żurawski.

Sam ks. Orzechowski wspominał, że to masakra robotników z grudnia 1970 r. przekonała go do tego, że powinien studentom zaoferować coś więcej. W 1979 r. w duszpasterstwie odbywały się wykłady o historii Polski – pierwszym z prowadzących zajęcia był Krzysztof Turkowski – historyk i działacz KOR. Studentom wyświetlano filmy zatrzymane przez cenzurę, krążyła wśród nich bibuła, wydawnictwa bezdebitowe. Antykomunistyczna opozycja szybko zorientowała się, że na twardego kapłana z duszpasterstwa przy Bujwida można liczyć. Studencka kaplica nie raz służyła spotkaniom opozycjonistów. Niejeden z wrocławskich działaczy „S” – w tym takie postacie jak Kornel Morawiecki czy Władysław Fransyniuk – u Orzecha znalazły pomoc. Parafia św. Wawrzyńca szybko dołączyła do kilku wrocławskich kościołów, które milicja i SB objęły szczególną „opieką”.

Zwłaszcza w czasie stanu wojennego ks. Orzechowski psuł krew komunistycznej władzy. Stan wojenny został ogłoszony w niedzielę, a w czwartek na Bujwida już odprawiono pierwszą mszę w intencji jego ofiar i w intencji Ojczyzny. – Jak tylko rozeszła się wieść, że tylu ludzi zostało aresztowanych, przyszły „babcie rewolucji”. Tak nazywaliśmy dzielne lwowianki, które przechowywały dziedzictwo walki o Ojczyznę. One uczyły, że można pokonać strach i zmierzyć się z wrogiem. Powiedziały mi, że przede wszystkim trzeba za tych aresztowanych odprawić mszę – wspominał ks. Orzechowski. Msze za Ojczyznę odbywały się w każdy czwartek, przychodziło na nie mnóstwo ludzi. – Kościół był wtedy w budowie, kaplica nie mogła wszystkich pomieścić, a na dworze ustawiało się ZOMO. Połączyliśmy wprawdzie kościół górny i dolny, ale nie było jeszcze wstawionych barierek i bałem się, że ludzie pospadają. Tłum aż falował. Wszyscy z palcami w kształcie litery V, na wejście pieśń „Ojczyzno tyle lat we krwi skąpana”, na koniec Apel Jasnogórski. Ojczyzna była w centrum, a Pan Bóg to swoim słowem podtrzymywał – opowiadał duszpasterz.

Wiadomo było, że w tłumie podczas mszy na Bujwida pojawiali się funkcjonariusze SB, że każde słowo ks. Orzechowskiego było nagrywane. Takie nabożeństwa często kończyły się dla niego przesłuchaniem w Komendzie WojewódzkiejMilicji Obywatelskiej przy ulicy Łąkowej. – Te przesłuchania nauczyły mnie, że człowiek odważny to nie ten, co się nie boi, ale ten co umie przełamywać strach. Godzinami kazali czekać, przesłuchiwali we czterech, grozili. Przetrzymałem wszystko i uznałem, że jak trzeba będzie, to pójdę do więzienia. Tylu ludzi siedzi, to ja też mogę – mówił.

– To był stan wojenny, a my w rzeczywisty sposób przeszkadzaliśmy. Nie tylko wtedy, od lat. – opowiadał w zbiorze „Orzechowy plon” ks. Mirosław Drzewiecki przyjaciel ks. Orzechowskiego, którego kazań po 13 grudnia 1981 r. wrocławianie przychodzili słuchać we wrocławskiej katedrze. – W czasie stanu wojennego było to szczególnie niebezpieczne. Kardynał (Henryk Gulbinowicz, wówczas jeszcze arcybiskup, dziś kardynał – przyp. red.) miał więc z nami nieco kłopotów. Nic dziwnego, że lubił sobie na nas pogderać. Oczywiście musiał nas wybraniać z komunistycznych łap.

Ks. Drzewiecki zwracał uwagę, że Orzech zapraszano do różnych miejsc, żeby przemawiał.

– I przemawiał – tak jak to Orzech – bez owijania w bawełnę. Dlatego narażał się ubecji, a ubecja skarżyła się ks. Kardynałowi, mając nadzieję że Orzecha uciszy. Udało im się tylko tyle, że gdy Eminencja mianował Orzecha proboszczem, to interwencja stamtąd była na tyle silna, że Orzech sprawował tę funkcję tylko dwa dni. Trzeciego dnia został mu zdjęty z ramion krzyż proboszczowania.

Transport mięsa syrenką

Kiedy po 13 grudnia 1981 r. metropolita wrocławski Henryk Gulbinowicz w rozmowie z proboszczami wydał im zalecenie zrobienia rejestru internowanych i aresztowanych oraz objęcia pomocą ich rodzin na reakcję ks. Orzechowskiego nie trzeba było długo czekać. Sprawą zajął się osobiście. Wśród jego wychowanków wciąż żywa jest opowieść jak syrenką przywoził do Wrocławia dopiero co ubite świniaki, by mięso dostarczyć rodzinom internowanych.

– Przyjechali rolnicy i powiedzieli, że mogą pomóc wszystkim internowanym. „Mamy świniaki, trzeba je tylko wwieźć do miasta” – wspominał ks. Orzechowski. – Wziąłem swoją emzetkę i objechałem rogatki Wrocławia, żeby zobaczyć, którędy ten transport może się prześlizgnąć. Wszystko było obstawione, widziałem nawet sowieckie posterunki. Najbezpieczniej wyglądała droga od Krzyżanowic przez Karłowice. Wybraliśmy się syrenką bosto, pod jakimś laskiem zapakowaliśmy mięso i do Wrocławia! Na rogatkach zatrzymali nas żołnierze. Gdy zobaczyli krew wypływającą z bagażnika syrenki, zrobiło się nerwowo. Ale jak powiedzieliśmy, co i dla kogo wieziemy, puścili bez problemu, bo oni też byli z nami. „Żeby was tylko ZOMO nie złapało” – ostrzegali.

Ks. Stanisław Orzechowski podczas nabożeństwo, l. 80-te. Fot. Archiwum Stowarzyszenia Duszpasterstwa "Wawrzyny"

Mięso udało się bezpiecznie dowieźć do Wrocławia i schować na chórze budującego się jeszcze na Bujwida kościoła. A że na zewnątrz trzaskał mróz to i ukryte na chórze mięso zamarzło. By rozdać je rodzinom internowanych trzeba było je podzielić. Magdalena Piejko opowiada, że Orzech nie będąc pewnym proboszcza, bez zgodny którego zaangażował się w tą pomoc mięso rozparcelowywał i ciął świńskie kości przy akompaniamencie organów. – Prosił organistę by kolędy grał jak najgłośniej i w tym czasie rąbał mięso, które prosto z chóru ludzie roznosili do potrzebujących rodzin – mówi.

Kazimierz Orzechowski – brat Orzecha, redaktor naczelny Wydawnictwa Uniwersytetu Gdańskiego w „Orzechowym plonie” wspominał też o innym przedsięwzięciu kapłana:

– Chodziło o przerzut rannego oficera rosyjskiego (i to zdaje się wyższej rangi), zbiegłego z afgańskiego frontu, do szwedzkiej ambasady. Wolałem o tym nie myśleć, bo za takie sprawy szło się wtedy pod sąd wojenny.

Magdalena Piejko: – Orzech w opozycji zrobił więcej niż nam się wydaje i więcej niż sam chce opowiedzieć. W rozmowach ze studentami z duszpasterstwa nie robi z siebie kombatanta czy bohatera. Chętniej opowiada o swoim lęku gdy przychodziła do niego bezpieka. Nie bez powodu był jednak na tej samej liście, na której znalazł się jego przyjaciel ks. Popiełuszko – na liście księży, których władza chciała po prostu zamordować. Opowiadał nam o tym, że rozmawiał z ks. Jerzym na kilka dni przed jego śmiercią. Zdradzał mu własny sposób na wykiwanie jeżdżących za nim ubeków. Orzech, jeśli potrzebował się gdzieś przemieścić, organizował cały system różnego rodzaju środków transportu. Zmieniał je tak często, że udawało mu się zmylić śledzących go funkcjonariuszy. Ksiądz Jerzy – jak mówi Orzech – był już wówczas przekonany, że coś złego się wydarzy, czuł że na jego szyi zaciska się pętla. Po jego śmierci Orzech zaprzyjaźnił się z mamą ks. Jerzego – Marianną Popiełuszko. Razem ze studentami z duszpasterstwa dbał o to, żeby dostarczać jej prowiant, pieniądze. Bo to jest cały Orzech. Nie przychodzi do ludzi z wielkimi słowami, tylko z konkretna pomocą.

Pielgrzymka solą w oku komuny

Oddzielnym rozdziałem w działalności ks. Stanisława Orzechowskiego jest wrocławska pielgrzymka na Jasną Górę. Po raz pierwszy wyruszyła 7 sierpnia 1981 r. Wcześniej wrocławianie nie mieli własnej pielgrzymki, chodzili z warszawiakami. Kardynał Gulbinowicz szukał do tego zadania kapłana, który nie boi się komuny i trafia do młodych ludzi. I po latach wspominał, że w stosunku do ks. Orzechowskiego nie zawiódł go „spiritus wąchalitis”.

Wrocławska pielgrzymka, której przewodnikiem Orzech jest do dziś, od początku miała wyrazisty, antykomunistyczny charakter. Tam dyskutowano o wolności, nie zabrakło wykładów z historii, konferencji o totalitaryzmie, polityce. – Była w PRL nazywana „uniwersytetem chodzonym”. Udział w niej brało bardzo wielu opozycjonistów – mówi Żurawski. Rekord uczestnictwa padł w 1987 r. Na pątniczy szlak z ks. Orzechowskim wyszło 14,5 tys. pielgrzymów.

Nawet w stanie wojennym komunistyczna władza nie zdecydowała się na cofnięcie zgody na pielgrzymki wrocławian, ale nie ułatwiała organizatorom życia robiąc problemy, doszukując się brakujących pieczątek, mnożąc kolejne zezwolenia, które koniecznie musieli zdobyć. Odmawiano choćby przyznania benzyny motywując to tym, że to przecież pielgrzymka piesza.

Władze i na szlaku nie spuszczały pielgrzymów z oka. W tłumie nie brakowało tych, którzy na bieżąco donosili co się dzieje wśród pątników. W kable od nagłośnienia wtykali szpilki, by sprzęt przestał działać, doszło też do kradzieży i pocięcia namiotów pątników, którzy na wrocławską pielgrzymkę przyjechali z Zachodu. – Orzech nie raz musiał się chować przed ubekami w jakimś kurniku – mówi Magdalena Piejko. – Gdy na pielgrzymkę zajechała milicyjna nysa pielgrzymi ją otoczyli i zaczęli nią kołysać trzęsąc osobami wewnątrz. Opowiadają nam o tym bardzo często.

Ks. Andrzej Dziełak, który razem z Orzechem organizował pierwsze wrocławskie pielgrzymki wspominał, że szczególną sławę zyskały te z 1982 i 1983 r. – W KC podniesiono larum, że wrocławska pielgrzymka jest najbardziej rozplakatowana, pełno transparentów solidarnościowych. Nasi ubecy tak po głowach dostali, że najpierw mnie, a potem Orzechowskiego wzywali na spowiedź do Wydziału ds. Wyznań w Urzędzie Wojewódzkim – wspominał w albumie „Wrocław Walczy o Wolność” ks. Dziełak.

Kaplica „Wawrzynów” wciąż pełna ludzi

Damian Żurawski zwraca uwagę, że wielu ludzi przychodziło do duszpasterstwa „Wawrzyny” ze względu na patriotyczne zacięcie ks. Orzechowskiego. Jednak po upadku komunizmu kaplica Wawrzynów wciąż była i jest pełna ludzi, bo magnesem jest duszpasterska wizja ks. Orzechowskiego. – Przyciąga nas to w jaki sposób Orzech mówi o Panu Bogu, w jaki sposób prowadzi to duszpasterstwo. W swoim kapłaństwie, pomysłach duszpasterskich zawsze wyprzedzał swoją epokę o jakieś 15 lat. Zmienił formułę nauk przedmałżeńskich tworząc tzw. dialogi narzeczeńskie, z duszpasterstwa stworzył miejsce spotkań przy kawie, herbacie i kanapkach. Niektórzy mówili, że to był dla nich drugi dom. „Wawrzyny” to ora et labora. Duszpasterstwo ma swoją działkę, na której uprawiane są warzywa i gospodarstwo w Morzęcinie, gdzie od lat hodowane są zwierzęta. Studenci jeżdżą tam na rekolekcje, ale i do pracy: pomagają przy zwierzętach, jeżdżą na wykopki. Potem przez cały rok jemy ziemniaki z Morzęcina, albo słynny kapuśniaki Orzecha z wyhodowanej tam kapusty. „Wawrzyny” to gospodarstwo, a Orzech jest gospodarzem na swoich włościach. Jako gospodarz potrafi ofukać czy okrzyczeć tego, kto mu bruździ w tym gospodarstwie.

Legendami obrosła laga ks. Orzechowskiego nazywana żartobliwie panią Orzechowską. – Nie jeden dostał nią po grzbiecie – śmieje się Damian Żurawski, choć dodaje, że służy ona księdzu Orzechowi głównie do wygrażania studentom. – Ta laska jest potrzebna mu jako pasterzowi. Zresztą – jak mówią jego bracia – zawsze chciał być pasterzem. Po maturze zobaczył plakat zapraszający do seminarium z hasłem „Pójdź za mną”. Jak św. Piotr został zabrany od łowienia ryb, tak Orzech został zabrany od owiec, kóz i krów do pasterzowania ludziom. Na dobre wyszło to jemu i tysiącom ludzi, którzy przeszli przez duszpasterstwo – mówi. Podkreśla, że do Orzecha nie przychodzi się po to by być głaskanym po głowie. Ksiądz nie żałuje ostrych a czasem i dosadnych słów, z ambony potrafi wstrząsnąć słuchaczami, krzyknąć na przysypiających. Obrywa się nieporadnym marzycielom i dziewczynom, które nie potrafią przyprawić zupy. – Ks. Orzech jest jak orzech – na zewnątrz twardy w środku miękki. Jak ktoś przetrwa starcie z tym gruboskórnym Orzechem, to dostanie się do miękkiego wnętrza. To dzięki niemu pokolenia Dudusiów – bo tak nazywa nieopierzonych studentów, którzy przychodzą do duszpasterstwa – wyszły na ludzi, wzięły odpowiedzialność za swoje życie, założyły rodziny, z sukcesem prowadzą własne firmy.

Archiwum Stowarzyszenia Duszpasterstwa "Wawrzyny"

Ks. Stanisław Orzechowski w tym roku skończy 79 lat. „Wawrzynami” kieruje od pół wieku i jak mówią studenci i wychowankowie dalej jest młodym ludziom potrzebny i nikt nie jest w stanie go zastąpić. Damian Żurawski zaznacza, że sam do duszpasterstwa „Wawrzyny” trafił w kryzysowym momencie swojego życia. – Zapukałem do drzwi w nocy i otworzyli mi studenci, którzy tam mieszkają. Zaprosili mnie na herbatę, długo rozmawialiśmy. To oni dali mi namiar na „bożych księży”. Tak poznałem Orzecha, który jest dla mnie bardzo ważną osobą w życiu – takim moim duchowym ojcem. Film dokumentalny o Orzechu, który przygotowujemy powstaje z potrzeby serc ludzi ze środowiska ks. Orzechowskiego – tych którzy się z nim zetknęli, albo są jego wychowankami. To jest nasz wyraz wdzięczności dla niego – podkreśla Damian Żurawski i dodaje, że film o Orzechu ma być też wkładem w polską kinematografię dokumentalną. – W współczesnych czasach jest zapotrzebowanie na pokazywanie autentycznych świadków wiary. Takim świadkiem jest Orzech i chcemy go pokazać w sposób nowoczesny, współczesny – tak żeby osoby spoza kościoła mogły taki film obejrzeć i autentycznie zachwycić się osobą Orzecha, który jest żywy dowodem na to, że są na tym świecie księża z powołania. W naszym filmie nie będzie ostentacyjnej pobożności. Sam Orzech tego nie lubi. Nigdy nie miał samochodu, więc po mszy zawsze pyta czy ktoś nie chciałby go odwieźć do Morzęcina. Lubi tam nocować ze zwierzętami. Zawsze ktoś chętny do odwiezienia go się znajduje, ale Orzech w ogłoszeniach od razu zaznacza, żeby nie był to ktoś kto dużo gada i jest strasznie pobożny.

Przygotowując artykuł korzystałam z publikacji: „Orzechowy Plon” Violetty Nowakowskiej, „Kapelani Solidarności 1980-1989” Mateusza Wyrwicha, „Wrocław walczy o wolność” Beaty Maciejewskiej z której pochodzą wszystkie cytowane wypowiedzi ks. Stanisława Orzechowskiego.