Wstyd i chwała

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piotr Wierzbicki

Do Wałęsy trzeba mocnych słów: i tych karcących, i tych podnoszących zasługi.

W obozie internowania (Białołęka – Jaworze – Dar- łówek) przeważały nastroje radykalne. Ładowani krzepiącymi nowinami w dniach odwiedzin hołubiliśmy w sobie obraz Polski, w której po drugiej stronie muru czeka na nasze wyjście 10 mln opozycjonistów, gotowych do walki z Wroną. Wróciłem – 10 lipca – z internatu i ujrzałem Polskę pogrążoną w troskach i szarości. Już nie było 10 mln.

Wtedy właśnie zwróciłem uwagę na Wałęsę. W szczególności na jego milczenie. Siedzi zamknięty w Arłamowie i mimo że mógłby bez trudu to uczynić, nie wydaje żadnych oświadczeń, niczego nie doradza, niczego nie odradza, niczego nie próbuje komentować. Wiedząc (po własnych doświadczeniach), w jak wielkim stopniu izolacja, wyrwanie z normalnego życia odbierają jasność widzenia, podziwiałem intuicję Wałęsy. W tym samym czasie Jacek Kuroń, działacz przecież roztropny i wielce doświadczony, w odruchu emocji wzywa z więzienia w Białołęce do powstania (no przecież, gdyby posłuchano, Jaruzelski z Kiszczakiem utopiliby Polskę w morzu krwi!). Nabrałem przekonania, że Solidarność nie wojownika potrzebuje teraz u steru, lecz taktyka, lisa, takiego z chłopską ostrożnością, chłopską chytrością, co mówi jedno, a myśli drugie, zarazem zaś nieprzewidywalnego, z pewną nawet dozą krętactwa. W czołówce Solidarności wielu było działaczy odważniejszych od Wałęsy i oczywiście lepiej wykształconych, lecz to właśnie on i tylko on miał ów naturalny instynkt gracza, zbawienny w konfrontacji z władzą podstępną, perfidną, wojującą czołgami i kłamstwem. (...)

fot. Ireneusz Radkiewicz/PAP

Cały artykuł dostępny jest w 13/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także