Dobra zmiana Warszawy – trafność diagnozy

Dobra zmiana Warszawy – trafność diagnozy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Warszawa
Warszawa
Z dużym zaciekawieniem przeczytałem artykuł Pana Grzegorza Jankowskiego zatytułowany "Warszawa – miasto błędów" dotyczący dobrej zmiany potrzebnej Warszawie opublikowany w Do Rzeczy (27/2016 r.). Uważam że rzeczą ważną jest podjęcie dyskusji na temat różnych koncepcji rozwoju stolicy, jednak przed rozpoczęciem zmian (które mam nadzieję nastąpią już po najbliższych wyborach samorządowych) należy postawić trafną diagnozę stanu obecnego.

Z pewnymi kwestiami podjętymi przez Grzegorza Jankowskiego zgadzam się w zupełności, z innymi mniej i poniższym artykułem pragnę przekazać swój punkt widzenia.

Gdzie jest pies pogrzebany?

Jeden z głównych zarzutów stawianych przez autora dotyczy wielkich korporacji, które w złych miejscach lokują swoje siedziby - m.in. na słabo skomunikowanym Służewcu zwany potocznie Mordorem. Autor stwierdza, że zagraniczny biznes lokuje się w pobliżu lotniska, aby stacjonujący za granicą, najwyższego szczebla menagment miał szybki dojazd na linii Okęcie- firma.

Pozostaje mi zadać pytanie - co w tym złego? Czymś naturalnym jest fakt, że firmy robiące biznes w Polsce myślą przede wszystkim o własnych korzyściach, o własnym komforcie. Tak jak obywatel, który chce mieszkać w miejscu, do którego łatwo trafić (komunikacją, samochodem, rowerem), które otoczone jest parkami, szkołami, przychodniami, bo wszystko to leży to w jego interesie. Nie jest niczym złym jeżeli zagraniczna firma myśli przede wszystkim o swoim interesie. W końcu tworzy tu miejsca pracy oraz w założeniu odprowadza tutaj podatki (wiemy, że jest to często tylko teoria). Idealnie położone miejsce do inwestowania ulokowane jest blisko lotniska, drogi ekspresowej, linii metra i drogi rowerowej. Pamiętajmy – główną rolą prywatnego kapitału jest robienie pieniądza, nie działalność dobroczynna.

Wina za słabe zapewnienie komfortu dojazdu setkom tysięcy pracowników Mordoru leży tylko i wyłącznie po stronie władz miasta. Zadaniem ratusza jest sugerować kierunki, w które miasto zmierza. Doskonałym przykładem jest budowa II lini metra w stronę Woli czy I linii w stronę, będących na ówczas polami, Kabat. Oba te miejsca, wskazane palcem przez włodarzy miejskich, stały się wielkim placem budowy. Jedno miejsc pracy, drugie mieszkań. I to były dobre decyzje.

Ale władza musi też r e a g o w a ć na to, co stworzy niewidzialna ręka rynku. Biurowce na Służewcu systematycznie powstają od kilkunastu lat. Od ponad dekady wiadomo, że miejsce to będzie dzielnicą korporacyjną i będzie generowało wielkie potoki pasażerów. Miasto robiło bardzo mało w temacie poprawy infrastruktury (poszerzenie Wołoskiej niewiele da). Metra w okolicach Mordoru nie obejmują nawet najdalej sięgające plany... A problem przecież sam nie zniknie.

Brak długoletniej wizji

Do największych grzechów większości ekip rządzących w Warszawie po 1989 r. należy brak spójnej wizji rozwoju infrastrukturalnego miasta. Wiele sztandarowych inwestycji jest zupełnie bezsensownych, wręcz zaprzeczających sobie.

Doskonałym przykładem jest lokalizacja Mostu Świętokrzyskiego. Trzecia najmłodsza przeprawa przez Wisłę zbudowana jest w miejscu nonsensownym. Świadczyć o tym może fakt, że jest to najrzadziej wybierana przez mieszkańców Warszawy droga między dwiema połówkami miasta. (Korzysta z niej zaledwie 4 % pośród pokonujących Wisłę samochodów – dla porównania Most Siekierkowski wybiera 21 % a Północny 15 %). Często słyszę tłumaczenia, że jest to most o funkcji lokalnej i nie o przyjmowanie dużego ruchu w tym wypadku chodzi. Jednak działania władz miejskich świadczą o tym, że same do końca nie wiedzą jak do problemu podejść. Z jednej strony w przyszłości planują zwiększyć ruch na moście, gdyż aktualnie trwa rozbudowa Trasy Świętokrzyskiej (budując nowy dojazd zachęcamy do wjeżdżania na most), z drugiej strony zwężamy zjazd z mostu, pomniejszając liczbę pasów na ulicach Tamka i Świętokrzyskiej. Skoro chcemy ograniczyć ruch samochodowy w Śródmieściu to po co budujemy do niego wygodne dojazdy?

Innym przykładem braku wizji jest to, jak wygląda koncepcja rozbudowy II linii metra. Miasto uparło się na forsowanie pomysłu "wąsa" czyli rozgałęzienia na stacji Stadion Narodowy i stworzenie trzeciej odnogi w stronę Gocławia (który notabene czeka od lat na zbawienną komunikację szynową). Podstawową funkcją metra jest szybkie przewożenie pasażerów z obrzeży miasta do centrum. Podkreślam słowo szybkie. W tym wypadku podziemna podróż z Gocławia do centrum ma odbywać się przez Grochów (rondo Wiatraczna), Dworzec Wschodni z przymusową przesiadką na Stadionie Narodowym. Każdy, kto zna topografię Warszawy wie, że jest to trasa okrężna i o szybkim przedostaniu się do centrum nie ma mowy. Zwolennik koncepcji powie "ale zgarniemy pasażerów na Grochowie". Podróż z przesiadką z Wiatraka do centrum zajmie mniej więcej tyle samo czasu ile dzisiaj bezpośrednia podróż tramwajem.

Koncepcja ta od początku nie podoba się mieszkańcom Gocławia, którzy już po oddaniu pierwszych 7-miu stacji II linii byli "przymusowo" wożeni autobusami na Stadion Narodowy. Miasto uparcie lansując koncepcję przesiadki na stadionie wybudowało olbrzymią stację z dodatkowym peronem i torami do zawracania. Wszystko w cenie budowy... lotniska. Równocześnie ucięto temat pociągnięcia odnogi wschodnio-północnej na rozwijającą się Białołękę. Powiela to błąd PRL-u, polegający na tworzeniu dużych sypialnianych dzielnic pozbawionych metra vide omawiany Gocław, Bródno czy Targówek. Zapewne za kilka dekad przyszłe pokolenia błędy poprawią, podobnie jak dzisiaj czynimy z tymi dwoma ostatnimi. Szkoda, że ceną będa stracone lata. Po raz kolejny zawodzi reakcja na kierunki, w które zmierza Warszawa. Dzisiaj kosztowna i niepotrzebna w tej skali stacja Stadion Narodowy należy, obok Kopernika, do najmniej popularnych stacji II linii metra.

Jedną z największych wtop ratusza jest kompletnie nieudolna budowa bulwarów wiślanych. Inwestycja miała być gotowa na Euro 2012, za nami Euro 2016 we Francji... a bulwary oddane tylko w niewielkim odcinku. Do tego niespełna rok po oddaniu inwestycji organizowany jest kolejny przetarg, bo okazało się, że są one nieprzystosowane dla osób niepełnosprawnych czy rodzin z dziećmi. Wydawało się, że w dzisiejszych czasach, tak kosztowne i prestiżowe inwestycje będą już na etapie przetargu spełniać pewne kryteria. Nic bardziej mylnego. Aktualnie dostępny fragment bulwarów jest oderwany od rzeczywistych potrzeb warszawiaków. Spróbujmy umówić się na kawę w nadwiślanej atmosferze. Nowe bulwary to gastronomiczna pustynia, miejsce na kafejki zaplanowano dopiero w przyszłych etapach, które wciąż sa w powijakach. Dlatego dzisiaj mieszkańcy stolicy gdy chcą się spotkać nad rzeką, umawiają sie albo w okolicach Mostu Łazienkowskiego, gdzie znajduje się klubowe zagłebie albo na prawobrzeżnych plażach.

Oliwy do ognia dodaje ślamazarne tempo wszelkich mniejskich inwestycji, co w zasadzie jest bolączką całego kraju. Od momentu ogłoszenia pomysłu budowy nowych linii tramwajowych (m.in. na Wilanów) do spodziewanego finiszu prac ma minąć pięc lat. Jeżeli oczywiście nie będziemy świadkami opóźnień. Budowa linii tramwajowej była wyzwaniem w wieku XIX, dzisiaj oczekiwanie połowy dekady na położenie torów wydaje się absurdalnie długim okresem.

Salon(y) miasta

Pan Grzegorz Jankowski zwraca uwagę na degradacje centrum miasta (Marszałkowska, Aleje Jerozolimskie), główną winę przerzucając na galerie handlowe. Po części się zgodzę, wielkie handlowe molochy nie są czynnikiem miastotwórczym, ale to nie w tym poszukiwałbym głównej genezy problemu. Czy komuś z Państwa sprawiłoby przyjemność wypicie kawy w ogródku na alejach Jerozolimskich na wysokości Smyka? Sześć ruchliwych pasów jezdni i torowisko tramwajowe nie jest środowiskiem zachęcającym do spędzania wolnego czasu. Podobnie jest z ulicą Marszałkowską.

Doskonałym przykładem zmiany na lepsze jest Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, które po rewitalizacji (ograniczeniu ruchu samochodowego) stały się chętnie odwiedzanymi arteriami. Nawet pomimo tego, że nie znajdziemy tam sklepów Cottonfielda i Campera. Bo to nie drogie butiki zachęcają do odwiedzenia danych ulic a usługi (głównie gastronomia). Osobiście jestem ciekawy jak na przestrzeni lat, na powiększenie przestrzeni dla pieszych, kosztem ruchu samochodowego, zareaguje ulica Świętokrzyska. Czy dokona się proces gentryfikacji tej części Warszawy?

Tworzenie "salonów miasta" przyjaznych turystom i spacerowiczom wiąże się jednak z ograniczeniem tranzytu samochodowego. Największym grzechem jest rozwijanie miasta ku zadowoleniu tylko jednej grupy. Jeżeli w jakimś miejscu ograniczamy ruch samochodowy to musimy liczyć się z tym, że pojawi się on w innym. Zgoda, jestem w stanie pogodzić się z ograniczeniem ruchu samochodowego (np. do jednegoo pasa) w całym centrum, ale tylko wtedy kiedy będzie do niego biegła nitka metra z każdej części stolicy. Dzisiaj grozą jest fakt, że na czele Zarządu Dróg Miejskich stoi rowerowy fanatyk. Pomysły likwidacji przejść podziemnych przy Rondzie Dmowskiego, wyburzenia wiaduktu nad Rondem Czterdziestolatka czy ograniczenia ilości pasów na alei Jana Pawła II wskazują, że za chwilę najbardziej pomijaną grupą osób poruszających się po mieście będą kierowcy. A wszystko w imie utopijnego, lewicowego marzenia stworzenia w Warszawie drugiej rowerowej Kopenhagi czy Amsterdamu. Oczami wyobraźni widzę w przyszłości masy krytyczne blokujące samochodami wszechobecne drogi rowerowe...

Nic tak nie generuje życia na ulicach miasta jak tworzenie sfer ruchu pieszego. Jednak wajchy nie można przegiąć w druga stronę. Jeżeli każdy pokój urządzimy jak salon to komfort życia wcale nie wzrośnie a wręcz spadnie. Dlatego dokonując operacji na żywej tkance miejskiej należy być rozważnym. Ograniczając ruch samochodowy w konkretnym miejscu musimy zapewnić alternatywę. A tej narazie nie widać...

Problemów Warszawy nie należy szukać u dybiących na stan stolicy zagranicznych korporacji i deweloperów lecz błędów rządzących ratuszem. Oby Warszawa jak najszybciej doczekała się przetasowania i dobrej zmiany. 

Mateusz Kosiński
fot. flickr.com/N i c o l a/ (CC BY 2.0)

Tekst jest odpowiedzią na artykuł Grzegorza Jankowskiego zatytułowany "Warszawa – miasto błędów" opublikowanego w Do Rzeczy (27/2016 r.).

Przeczytał całość artykułu.

Czytaj także