Był największym wrogiem lewaków. Zabili go w okrutny sposób

Był największym wrogiem lewaków. Zabili go w okrutny sposób

Dodano: 
Luigi Calabresi
Luigi Calabresi Źródło: Wikimedia Commons
Lewicowi „intelektualiści” szczuli na włoskiego komisarza, a następnie wydali rozkaz jego zamordowania.

Beata Zubowicz

Mediolan,17 maja 1972 r., kilka minut po godz. 9. Komisarz Luigi Calabresi wychodzi z mieszkania przy ul. Cherubini. Idąc do zaparkowanego w pobliżu fiata 500, wyjmuje kluczyki z kieszeni marynarki. Rozlegają się strzały. Calabresi dostaje dwie kule – w plecy i tył głowy. Umiera na miejscu. Sprawcy (policja ustali, że było dwóch) znikają.

Tak mógłby się zaczynać każdy porządny kryminał. Zwłaszcza że nasz bohater ma 34 lata i filmową aparycję – z powodzeniem mógłby grać razem Alainem Delonem albo zamiast niego. To jednak, co wydarzyło się w Mediolanie, nie było filmem.

Luigi Calabresi naprawdę był policjantem. Pracował w wydziale zajmującym się przestępstwami o charakterze politycznym. Kiedy zginął, badał sprawę krwawego zamachu na piazza Fontana w Mediolanie z 12 grudnia 1969 r., w którym zginęło 17 osób, a 88 zostało rannych (we Włoszech mówią: „matka wszystkich zamachów”), oraz aferę związaną z przemytem broni. Zostawił 25-letnią żonę, Gemmę, w ciąży i dwóch synów.

Chociaż w tamtych latach bomby wybuchały we Włoszech nader często (szacuje się, że między rokiem 1969 a 1980 bojówki lewicowe i neofaszystowskie przeprowadziły blisko 5 tys. zamachów, mordując 455 osób, a raniąc ponad 4,5 tys.), to jednak o śmierci tego właśnie komisarza trudno zapomnieć. 45. rocznicę jego morderstwa obchodziły chyba wszystkie ważne włoskie media, z lewicowymi włącznie. Co więcej, jak zauważył znawca Włoch Piotr Kowalczuk, podeszły one do tej rocznicy z największym nabożeństwem. Obficie lane łzy na lewicy obruszyły wielu tamtejszych komentatorów. Naczelny centroprawicowego dziennika „Libero” Vittorio Feltri ocenił, że to szczyt cynizmu i taniec na grobie ofiary.

Wielu przedstawicieli pokolenia '68 wciąż zajmuje bowiem silną pozycję w tamtejszych mediach, a część z nich przyłożyła rękę (albo pióro) do tej śmierci. Nigdy też nie przyznali, że to nakręcona przez nich kampania nienawiści doprowadziła do takiego końca. Na domiar złego nie przestają oni pudrować czerwonego terroru, choć kampania skierowana przeciwko Calabresiemu dobitnie pokazała, na czym polega rewolucyjna sprawiedliwość.

Miejsce śmierci Luigi Calabresiego

Zaszczuwanie komisarza

W 1972 r. Calabresi nie jest postacią anonimową. Od co najmniej dwóch lat jego twarz pojawia się na pierwszych stronach gazet. Jest szwarccharakterem. Lewica pała do niego nienawiścią. W warstwie ideologicznej jest dla nich emanacją opresyjnego państwa. Jeśli chodzi o konkret, to obwiniają go o śmierć anarchisty Pino Pinellego, podejrzewanego o udział w zamachu na piazza Fontana. Śledztwo prowadził Calabresi. Najpierw przyjął, że zamach jest dziełem kryminalistów. Kiedy ta wersja okazała się błędna, winnych zaczął szukać wśród anarchistów oraz neofaszystów. I właśnie w ramach sprawdzania środowiska anarchistycznego został zatrzymany Pinelli.

Przesłuchiwali go Calabresi i jego ludzie. Można sobie wyobrazić, że się nie patyczkowali. W nocy z 15 na 16 grudnia 1969 r. Pinelli wypadł (został wypchnięty? wyskoczył? Oficjalna wersja brzmi: nieszczęśliwy wypadek) z okna na czwartym piętrze mediolańskiej policji. Zginął na miejscu. Potem okazało się, że z zamachem nie miał nic wspólnego.

Chociaż Calabresiego owej feralnej nocy w ogóle nie było na komendzie, lewica wydaje wyrok: winny. Zaczyna się rozszalała kampania zaszczuwania komisarza. Nagonka prowadzona jest rozmyślnie i z całą perfidią. Calabresi publicznie obrzucany jest wyzwiskami, z których najłagodniejsze to: „morderca”. Mówi się, że pracuje dla służb specjalnych, że jest wtyką CIA...(dla lewicy nie może być chyba nic gorszego). Mury kamienic oblepiane są jego zdjęciami z westernowym: „Wanted”. Lewackie pisma i pisemka nawołują wprost, żeby go zabić. W 1971 r. tygodnik „L’Espresso” publikuje list otwarty zachęcający do linczu na komisarzu. List podpisało 800 osób, w tym czołówka intelektualna włoskiej lewicy: Umberto Eco, w tamtym czasie jeszcze nie pisarz, lecz wykładowca uniwersytecki, dramaturg Dario Fo, pisarz Primo Levi oraz polityk i dziennikarz Eugenio Scalfari, późniejszy założyciel dziennika „La Repubblica”.

– Od dwóch lat jestem w środku burzy. Nie może pan sobie nawet wyobrazić, co przechodzę. Gdybym nie wierzył w Boga, jak mógłbym to wytrzymać? – powie Calabresi w jednym z wywiadów, zanim go zastrzelą.

W szczuciu przoduje paramilitarna marksistowska bojówka Lotta Continua (Walka Trwa). Na jej czele stoi Adriano Sofri. Sofri ma 30 lat, dyplom z historii filozofii (pracę magisterską pisał o młodym Antonio Gramscim) i charyzmę – wszystko, czego trzeba, żeby zostać zawodowym rewolucjonistą. Na domiar złego jest redaktorem naczelnym gazety „Lotta Continua”. A to pismo właśnie nadaje ton nagonce na Calabresiego.

Czytaj też:
Protestanci mordują katolików. Horror na Zielonej Wyspie

Dzisiaj niektórzy historycy w Lotta Continua dopatrują się cech organizacji przestępczej. Inni widzą w niej modelowy wręcz przykład tego, do czego prowadziła młodzieżowa kontestacja polityczna i społeczna lat 60., która – jak pisał przed kilku laty Piotr Kowalczuk w miesięczniku „Uważam Rze Historia” – zamieniła uniwersytety i fabryki „w wylęgarnie organizacji terrorystycznych, a ulice – w poligon walki klas”. Filozoficzno-socjologicznemu bełkotowi towarzyszyły hasła wzywające do otwartej wojny z państwem. Granica została wyraźnie wytyczona: po stronie dobra byli „proletariusze” i rewolucjoniści. Po drugiej – „sługusy systemu i imperializmu”, czyli politycy, policjanci, przedsiębiorcy, a w rzeczywistości wszyscy, którzy myśleli inaczej.

Calabresi jest wymarzonym celem. To wzorowy policjant. 45 lat po jego śmierci przyznają to nawet jego ówcześni wrogowie, choć dla nich nie jest to powód do wielkiej chwały. Eugenio Scalfari w tekście w lewicowym dzienniku „La Repubblica”, który od biedy można uznać za specyficzną próbę wytłumaczenia się z uczestnictwa w zaszczuwaniu Calabresiego, wspomina, że był on znany ze skuteczności w „utrzymaniu porządku publicznego”, ale – jak dodaje – „było to na rękę pewnym środowiskom”. W domyśle – środowiskom, którym lewica była co najmniej niechętna.

Artykuł został opublikowany w 11/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.