Prawda nie broni się sama
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Prawda nie broni się sama

Dodano: 
Wspólna modlitwa Donalda Trumpa i jego współpracowników
Wspólna modlitwa Donalda Trumpa i jego współpracowników Źródło: Twitter/POTUS
Czasem jedno zdjęcie starcza za wiele słów. Tak jest i w tym przypadku. Pozornie we wspólnej modlitwie grupki osób nie ma nic nadzwyczajnego. Jednak wystarczy się przyjrzeć fotografii nieco baczniej, by dostrzec, że wszystko jest tu osobliwe. Jest to bowiem wspólna modlitwa prezydenta Donalda Trumpa, jego najbliższych współpracowników, nowo nominowanego na sędziego Sądu Najwyższego Neila Gorsucha wraz z żoną oraz księdza Paula Scalii, syna zmarłego przed rokiem Antonina Scalii, słynnego konserwatywnego prawnika, sędziego Sądu Najwyższego.

Sam ten widok już – modlących się, skłaniających głowy przed Bogiem najważniejszych polityków i prawników – byłby w Europie czymś nie do pomyślenia. Ciekawe zresztą, że i ksiądz Scalia też do przeciętnych kapłanów nie należy – znany jest, odziedziczył to najwyraźniej po ojcu, z konserwatywnych poglądów a także z tego, że regularnie odprawia tradycyjną, trydencką mszę w waszyngtońskim kościele pod wezwaniem Matki Bożej. Jednak w całej sprawie nie zdjęcie jest najważniejsze. Najważniejszy jest sam nowo mianowany sędzia, Neil Gorsuch oraz reakcje na jego nominację.

W swoim przenikliwym komentarzu analizującym wcześniejszą działalność Gorsucha jako sędziego Christopher A. Ferrara z tradycjonalistycznego portalu „The Remnant”, szef stowarzyszenia katolickich prawników w USA, zauważa, że „z Gorsuchem dostajemy to co pewnie najlepsze czego można się spodziewać w obrębie amerykańskiego system prawnego: konserwatystę, pozytywistę prawnego, który będzie bronił amerykańskiej koncepcji religijnej wolności i odwoływał się do tekstu konstytucji zgodnie z intencjami jej pierwszych twórców”. Można zatem mniemać, że nowo mianowany sędzia nie będzie opowiadał się za zmuszaniem organizacji religijnych, szczególnie chrześcijańskich, do akceptacji reguł zachowania sprzecznych z ich zasadami; podobnie, można sądzić, że przyczyni się do odwrócenia proaborcyjnego i proeutanazyjnego podejścia, jakie reprezentuje większość liberalnych prawników. W jednym ze swoich tekstów Gorsuch napisał, co wywołało wściekłość lewicy, że „wszystkie istoty ludzkie mają wewnętrzną wartość i świadome odbieranie życia przez osoby prywatne jest zawsze złem”. Wbrew wrzaskowi lewicy nowy sędzia wyraził tu stanowisko klasycznie i wcześniej bronione też przez Kościół katolicki.

Ciekawe, że kompetencji i wiedzy nie odmawiają mu nawet przeciwnicy – New York Times napisał, że „w normalnych czasach sędzia Gorsuch – powszechnie szanowany i stosunkowo względnie młody sędzia z solidnym, konserwatywnym dorobkiem – byłby oczywistym wyborem republikańskiego prezydenta”. Tyle, że zdaniem lewicy w normalnych czasach nie żyjemy. Przeciwnie, toczy się ostra wojna kulturowa i można używać wszystkich możliwych środków, by tę nominację dokonana przez znienawidzonego Trumpa powstrzymać. Można się zatem spodziewać prób blokady głosowania nad jego kandydaturą w Senacie przez demokratów; każdy środek, który uniemożliwi wejście tego konserwatysty do Sądu Najwyższego, a zatem może przyczynić się do zmiany obowiązującego prawa wydaje się w lewicy dobry. Chciałoby się powiedzieć – skąd my to znamy?

Prezydent Trump ma całkowicie rację: „Zawsze uważałem, że najważniejszą decyzją, jaką może podjąć prezydent, po obronie narodu, jest nominowanie sędziów Sądu Najwyższego. Zależnie od wieku sędzia może być aktywny przez 50 lat, a jego czy jej decyzje mogą mieć znaczenie przez 100 i więcej lat albo na zawsze”. Dokładnie tak jest. Gdyby nie lewicowy skład ówczesnego Sądu Najwyższego, Ameryka nie miałaby od 1973 roku jednego z najbardziej fatalnych i okrutnych praw aborcyjnych na świecie, które niemal bez ograniczeń dopuszcza do zabijania poczętych dzieci na każdym etapie życia w łonie matki. Gdyby nie decyzje sędziów w roku 2015 nie nastąpiłoby absurdalne nadanie przywilejów parom homoseksualnym, które zrównało ich związki z małżeństwami. Obie te decyzje nastąpiły zresztą wbrew dominującej opinii Amerykanów. Wprowadzono je w życie od góry, za pośrednictwem wąskich elit, które następnie narzuciły swój punkt widzenia wszystkim. Czyli najpierw lewicowi prezydenci wskazali bliskich im ideologicznie sędziów, ci zaś po swym wyborze przegłosowali konserwatystów i ogłosili prawem to, co do tej pory zdawało się sprzeczne z naturą.

Trzeba bowiem pamiętać, że taka decyzja sędziów ma też potem ogromny wpływ na całe życie społeczne, szczególnie na edukację i wychowanie młodych ludzi. To co zostaje uznane za normę przez Sąd Najwyższy staje się przecież nie tylko normą prawną ale i społeczną, a państwo ma za zadanie wprowadzić ową ją w życie i zapewnić jej posłuszeństwo. W ten sposób można zmienić całkowicie moralność publiczną i dokonać rewolucji w całym systemie wychowania. Jeśli większość sędziów uznała, że związki panów są tyle warte co naturalne małżeństwa, to teraz biada tym, którzy tego nie widzą. Sprzeciw wobec zatwierdzonego przez Sąd Najwyższy prawa natychmiast staje się dyskryminacją, a rolą władz staje się wymuszenie odpowiedniego zachowania od niepokornych obywateli. I to nawet wówczas, jeśli są to organizacje religijne, które powołują się na zakazy biblijne i prastarą mądrość. Na szczęście zwycięstwo Trumpa zatrzyma ten proces.

Szkoda, że podobnych sił politycznych, które naprawdę byłyby w stanie powstrzymać ruch aborcyjny i homoseksualny nie ma w Europie. Cała sprawa z awanturą o obsadę stanowisk w amerykańskim Sądzie Najwyższym doskonale pokazuje, jak ogromne znaczenie dla ładu etycznego mają wybory polityczne. Wbrew różnym mędrkom nie istnieje bowiem nic takiego jak państwo neutralne moralnie. Zawsze musi istnieć pewien zespół prawd i zasad, które są stałym punktem odniesienia dla polityków. Jednak ten zestaw zasad i prawd nie spada na ziemię z nieba, ale musi być, w każdym czasie i w każdym miejscu na nowo potwierdzany. W systemie demokratycznym oznacza to konieczność silnych ruchów politycznych, które będą o zasady moralne walczyć. Będą pilnować, żeby prawo stanowione było oparte na prawie naturalnym. Wiara w to, że prawo naturalne obowiązuje samo z siebie jest naiwnością. Przeciwnie. Historia ostatnich wieków uczy, że dążenia emancypacyjne mogą prowadzić do zastąpienia prawa naturalnego ustawami i regułami, które są dziełem ludzi zbuntowanych. To, że człowiek sam chce wyznaczać granice dobra i zła, nie licząc się z Bogiem, jest stałym efektem grzechu pierworodnego.

Dlaczego zatem w Europie Zachodniej zwycięstwo lewicy, co się tyczy zasad życia publicznego, wydaje się tak bezdyskusyjne? Dlaczego z wyjątkiem Polski, może Węgier, w pozostałych państwach zniknęły partie konserwatywne z prawdziwego zdarzenia? Być może głównym powodem tego stanu rzeczy są fatalne, katastrofalne wręcz, nie waham się tego powiedzieć, skutki nauk ostatniego Soboru, który skutecznie zniszczył podstawy działania różnych ugrupowań katolickich. Absurdalne przekonanie, że „prawda obroni się sama”, nowa dziecinna wiara, zgodnie z którą „Kościół nie może się angażować w politykę”, którą rozumiano jako wezwanie do praktycznej rezygnacji z walki o obowiązywanie prawa naturalnego doprowadziło katolicyzm do upadku. Dodatkowym jeszcze elementem był zwrot w lewo dokonany najpierw nieśmiało przez Jana XXIII a potem kontynuowany przez Pawła VI. Lata 60. i 70. przyniosły degenerację katolicyzmu jako siły politycznej na Zachodzie.

Ideologicznym zapleczem Trumpa i znaczącą grupą nacisku na republikanów są różne niezależne, konserwatywne wspólnoty protestanckie, takie choćby jak ewangelikanie, zielonoświątkowcy czy południowi baptyści. Wolne od wpływu państwa przechowały etyczną tradycję chrześcijańską lepiej niż wielkie wspólnoty, jak episkopalianie czy, do pewnego stopnia, katolicy. Ciekawe czy i w jaki sposób owo dziedzictwo mogłoby się odrodzić w zateizowanej, zdechrystianizowanej Europie?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także