Czy można się dziwić?
  • Bronisław WildsteinAutor:Bronisław Wildstein

Czy można się dziwić?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy można się jeszcze czemuś w III RP dziwić? Pytanie to zadaję sobie regularnie po przekroczeniu kolejnych barier polskiego życia publicznego. Ostatnio sprawa dotyczyła mnie osobiście.

Do programu w TV Republika na temat relacji polsko-rosyjskich zaprosiłem czwórkę gości. Dwóch Rosjan: Władimira Kirianowa, warszawskiego korespondenta tygodnika „Argumenty i Fakty”, a także politologa prof. Wiaczesława Iwanowa; i dwóch Polaków: historyka prof. Andrzeja Nowaka oraz dyplomatę i eksperta od polityki wschodniej dr. Wiktora Rossa. Program potoczył się dość burzliwie. Pierwszy studio opuścił prof. Nowak, któremu Kirianow na pytanie, czy pozwoli mu wreszcie skończyć, odpowiedział: „Nie, nie pozwolę”.

Następnie wyszedł sam, gdy usiłowałem przywołać go do porządku.

Można zarzucić mi wiele odnośnie do programu, ja jednak jestem paradoksalnie zadowolony. Moskiewski korespondent działający w Warszawie od 1988 r. – ta ciągłość nie jest przypadkowa – zademonstrował postawę establishmentu rosyjskiego nie tylko wobec Polski, ale wszystkich krajów zależnych wcześniej od sowieckiego imperium, lepiej niż wszystkie analizy czy opisy. Nie wyobrażam sobie podobnego zachowania jakiegokolwiek korespondenta z jakiegokolwiek cywilizowanego państwa w innym kraju.

Był to nie tylko popis buty i arogancji, nie tylko obrażanie rozmówców, wypowiedzi w rodzaju: „Takich bzdur nie będę słuchał” i tym podobne. To była deklaracja szczególnych praw Rosji wobec Polski, którą ta podobno wyzwoliła i ocaliła. To było oświadczenie, że Rosja nigdy nikomu nie groziła, a obawy państw ościennych „są wyłącznie ich problemem” itp.

Doskonale zdaję sobie sprawę, w jakim kraju żyjemy, i wiem, że wszystko, co robię, piszę czy mówię, w mediach głównego nurtu zostanie wykorzystane przeciw mnie, a wykonujący zadnie nie zadadzą sobie nawet trudu, aby zapoznać się z przedmiotem ataku. Jest mi to obojętne. W tym przypadku jednak nie chodzi o moje z gruntu niesłuszne poglądy, chodzi o konfrontację z osobnikiem demonstrującym imperialne roszczenia Moskwy również wobec naszego kraju.

I co? I okazuje się, że chęć dowalenia przeciwnikowi (mojej osobie) w wewnętrznej rozgrywce jest ważniejsza niż międzynarodowy wymiar sprawy.

Jak zwykle chór zaintonowała „Wyborcza” w swoim internetowym wydaniu, manipulując sprawą w sposób dla siebie klasyczny. I nie chodzi o przewidywalne teksty w rodzaju, że sobie nie dałem rady, nie opanowałem, obrażałem etc. Nie chodzi nawet o to, że pod tekstem wisiał spokojnie zestaw antysemickich wpisów pod moim adresem (tak, tak, w „Wyborczej”). Chodzi o to, że nic nie było o meritum sprawy.

Co znamienne, „Wyborcza” nie wspomniała o drugim rosyjskim uczestniku spotkania, prof. Iwanowie, jakby przyjmując optykę Kirianowa, który niezgadzającego się z nim rodaka traktował wręcz pogardliwie: „Czy pan jest Rosjaninem?”, „Skąd pan w ogóle jest?” itp.

Potem nastąpiły kolejne działania. TOK FM i następne stacje radiowe zapraszają Kirianowa, nie pytając mnie (ani innych uczestników dyskusji) o sprawę, tak aby ten mógł dowolnie żalić się na rusofobiczne nastawienie prawicowych Polaków.

Przy pozorach błahości sprawa jest śmiertelnie poważna. Przypuszczalnie wyrobnicy propagandy III RP wiedzą tylko, że mają szczuć i nie zastanawiają się nad konsekwencjami swoich poczynań. Ale ich gończy?

Czytaj także