Aż takie straszne ciamajdy?
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Aż takie straszne ciamajdy?

Dodano: 
Okupowanie fotela marszałka Sejmu przez opozycję
Okupowanie fotela marszałka Sejmu przez opozycję Źródło:PAP / Marcin Obara
Czasem myślę, że przestałem rozumieć politykę. Cóż, nie byłaby to poważna przypadłość, gdyby nie to, że od komentatora i publicysty pewnej dozy zrozumienia należałoby wymagać.

Owszem, w polskich warunkach nie jest to chyba konieczne, zważywszy na banalny dość fakt, że wielu (ośmielę się nawet napisać – większość) piszących wyrzuca z siebie emocje i uczucia, starając się jak najdosadniej i najtreściwiej nazwać oraz opieczętować swoich oponentów. Co zatem znaczy rozumieć? Nie trzeba być pilnym czytelnikiem „Krytyki władzy sądzenia” Kanta, żeby pojąć, że pierwszym i podstawowym warunkiem rozumienia musi być zdolność postawienia się w cudzej sytuacji, umiejętność wyobrażenia sobie, jak byśmy zachowali się na miejscu tego kogoś drugiego. Można to nazwać empatią, choć w dzisiejszym języku słowo to kojarzy się raczej z psychologią, dlatego lepszym określeniem jest właśnie rozumienie.

Otóż próbuję, ile wlezie, wczuć się w sytuację polityków opozycji oraz postawić na ich miejscu i za nic, za chińskiego boga, nie potrafię uchwycić, o co z całym tym ich protestem i późniejszymi występami chodziło. Dawno, dawno temu, kiedy byłem jeszcze studentem na Wydziale Prawa UW i jednocześnie działaczem NZS, przygotowywałem w maju 1988 r. strajk przeciw ówczesnym władzom PRL. Cokolwiek by o nas, antykomunistycznych studentach bez wielkiego przecież doświadczenia politycznego, powiedzieć, kilka rzeczy było oczywistych: po pierwsze – że protest musi mieć wyraźny cel, po drugie – musi mieć kierownictwo, po trzecie wreszcie – jeśli nie są jasno wyrażone postulaty, to nie może on trwać bez końca. Albo jasne postulaty i protest, by je spełnić, albo protest ma charakter solidarnościowy oraz symboliczny i musi mieć określony kres. Tyle że to, co urządziły w Sejmie i poza nim Platforma z Nowoczesną, żadnego z tych kryteriów nie spełniało.

Deklarowany cel – sprzeciw wobec działań PiS – był, każdy to musi przyznać, wyjątkowo niekonkretny i nieokreślony. Nie było wiadomo, kto tak naprawdę przewodzi protestującym. Przeciwnie – można było odnieść wrażenie, że dwóch liderów, Schetyna i Petru, ze sobą konkurowało. Wybrany termin – okres Bożego Narodzenia i Nowy Rok – z oczywistych powodów był wyjątkowo chybiony. Większość Polaków, nawet ci, którzy polityką się interesują, miała na głowie zupełnie inne sprawy niż awantura w Sejmie. Wreszcie już całkowitym nieporozumieniem był brak wyraźnego określenia terminu zakończenia protestu. Kiedy on faktycznie nadszedł, okazało się, że PO nie umie wytłumaczyć, dlaczego właściwie z Sejmu wychodzi. Wszystko to, co tu piszę, są to rzeczy banalne, proste jak konstrukcja cepa. To, co urządziła w parlamencie opozycja, pokazuje zatem jakąś skrajną i dziecinną niedojrzałość, nieprofesjonalizm i fanfaronadę.

Do tego dochodzi jeszcze osobliwa sprawa apelu przygotowanego przez PO i Nowoczesną do trybunałów międzynarodowych (może instytucji europejskich), w którym potępiono polskie władze i poproszono… No właśnie, o co właściwie mogłaby prosić opozycja Brukselę? Wielu zwolenników PiS mówi o zdradzie, o działaniu na szkodę własnego państwa, o targowicy. Zostawmy na boku te określenia. Próbuję zrozumieć, co konkretnie mógłby przynieść taki apel. Co w ogóle może przynieść to uporczywe odwoływanie się do zagranicy? Kolejną nudną debatę w Parlamencie Europejskim? Nowe wyrazy troski ze strony komisarzy Unii? Czyżby polska opozycja nie zauważyła, że ani Unia, ani jej najważniejsze państwa w sprawie rzekomego łamania demokracji w Polsce nie kiwną palcem? A może panowie Schetyna i Petru sądzą, że UE to ZSRS?

Nie wiem zatem, o co chodzi. Możliwości są dwie: albo utraciłem zdolność rozumienia, albo przywódcy opozycji są tak strasznymi ciamajdami, że zrozumieć ich nie sposób.

Cały felieton dostępny jest w 4/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także