• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Alkodurnota

Dodano:   /  Zmieniono: 

Nie miałem wątpliwości, że w sprawie plagi pijanych kierowców premier Tusk wymyśli coś populistycznego i bezsensownego, ale że strzeli coś aż tak głupiego, jak obowiązek posiadania alkomatu w każdym samochodzie, to, muszę przyznać, do głowy mi nie przyszło. Sam wymyślił czy ktoś mu podpowiedział? − zachodzę w głowę. W pierwszej chwili pomyślałem nawet, że może chodzi o ten japoński bajer, o którym swego czasu pisała prasa, że przy kierownicy montuje się komputerowy czujnik, który jak wyczuje w wozie „chuch” to rozłącza stacyjkę i odmawia współpracy. To akurat nawet niezły patent, często powtarzam, że gdyby go instalować także w smartfonach i laptopach, wiele osób publicznych używających tzw. mediów społecznościowych uratowałby przed kompromitacją; tyle że zaopatrzenie wszystkich samochodów w Polsce do stycznia 2015 w taką przodująca technikę byłoby, delikatnie mówiąc, trudne do wykonania.

Ale okazało się, że nie − panu premieru (nie poprawiać, korekta, to cienka aluzja) chodziło o alkomat zwykły, ręczny, w który każdy samochód ma być wyposażony obowiązkowo od stycznia 2015 tak samo jak w apteczkę. Żeby kierowca mógł przed jazdą sprawdzić, czy jest trzeźwy.

Cóż za kretynizm − po prostu brakuje słów. Czy ktokolwiek poważny, już nie mówię, premier, ale przeciętny absolwent gimnazjum, sądzi, że zwyrodnialec z Kamienia Pomorskiego zrobił to, co zrobił, bo nie wiedział, że jest napity? Że gdyby miał alkomat, to by w niego dmuchnął, złapał się za głowę – ojej, mam dwa i pół promila, nie wolno mi! – i grzecznie oddał kluczyki?

Ktoś bliżej mi nieznany skwitował to na twitterze prostym pytaniem: a czy polscy kierowcy nagminnie przekraczają prędkość dlatego, że nie mają w autach szybkościomierzy? No, w rzeczy samej, widział ktoś kiedyś samochód bez spidometru? A widział policyjne statystyki?

Aby ocalić złudzenie, że premierem jest człowiek racjonalny, naród chwycił się domysłu, że pewnie te alkomaty produkuje szwagier albo inny PO-koleś. Oczywiście, nie sposób tego wykluczyć, ale poważnie mówiąc − uważam, że to mało prawdopodobne. Nie dlatego, żebym miał złudzenia co do uczciwości rządzących, ale takie przekręty robi się po cichu, a otrąbienie alkomatów na konferencji prasowej zwróciło na nie powszechną uwagę tak, że bardziej nie można.

Pomysł z alkomatami to kliniczny wykwit urzędniczej logiki, która pod rządami pana Tuska kwitnie najbujniej od czasów legendarnego Towarzysza Szmaciaka. Logiki, której naczelnym założeniem jest: nieważne, czy to ma sens, czy nie, grunt, żeby mieć (zapiszmy to tak po amerykańsku) D-chron.

Ta logika właśnie uczy, że jeśli gdzieś, na przykład, dojdzie do tragicznego w skutkach pożaru, bo ileś tam odpowiedzialnych za to osób i instytucji nie przestrzegało przepisów przeciwpożarowych – to należy natychmiast przygotować i ogłosić projekt zaostrzenia przepisów przeciwpożarowych.

Że co? Że skoro nie przestrzegali dotychczasowych przepisów, to może i tych nowych, zaostrzonych przestrzegać nie będą? A kogo to… Grunt, żeby władza pokazała, że „coś robi”, trzyma rękę na pulsie, reaguje na bolączki. Jest D-chron? Jest. Przygotowaliśmy nowelizację. To o co chodzi?

Niezbyt daleko mojego miejskiego mieszkania jest takie niebezpieczne skrzyżowanie, gdzie przed paru laty doszło do strasznego wypadku. Wypadek spowodował jakiś wariat, który w miejscu, gdzie obowiązywało ograniczenie prędkości do 70-ciu km/h jechał 150-ką. Po wypadku władza wykazała się czujnością i zmniejszyła dopuszczalną prędkość do 50-ciu. Czy to gwarancja, że jak trafi się następny pirat drogowy, który gdzieś ma wszelkie ograniczenia, to zwolni? Oczywiście, że nie, przecież pirat cznia te zakazy bez względu na to, jakiej prędkości dozwalają. Czy ktokolwiek tam jeździ 50-ką” Oczywiście, że nie. Czy to znaczy, że nic się nie zmieniło? Nie, bo oczywisty idiotyzm ograniczenia do 50-ki sprawia, że jeszcze więcej kierowców je olewa, niż w czasach, gdy stał tam znak z liczbą 70.

Ale D-chron − jest. Jakby kto pytał.

Co wynika z faktu, że premier RP, Donald Tusk, publicznie wygłasza takie androny? Nic? Ależ nie, mylicie się Państwo. To jednak coś znaczy. To znaczy, że Donald Tusk jest w stanie powiedzieć wszystko, choćby rzecz najgłupszą, jeśli mu to podłożą jego pijarowcy.

Doprawdy nie wiem, jak to ująć, żeby nie podpaść pod jakiś paragraf... Schowam się za autorytetem, a wręcz nawet oberautorytetem, i powiem tak, jak na pewno powiedział by Lech Wałęsa, gdyby Donald Tusk był z PiS-u: to znaczy po prostu, że „durnia mamy za premiera”.

Czytaj także