• Bronisław WildsteinAutor:Bronisław Wildstein

Upupić świętego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kanonizacja Jana Pawła II wywołuje kolejną falę narzekań na to, że Polacy papieża kochali, ale go nie słuchali. Są one uzasadnione, ale jak zwykle w III RP ci, którzy piętnują przywary, sami wcielają je w sposób doskonały.

Chodzi o dominujące ośrodki opiniotwórcze. Polski papież używany jest przez nie jako młot na domniemanych sprawców „brutalizacji” życia publicznego, a więc głównie tych, którzy domagają się odpowiedzialności za dokonane czyny. W ich wersji Jan Paweł II był dobrotliwym staruszkiem, hurtem wszystko wybaczającym i życzącym wszystkim jak najlepiej. Można się zgodzić, że papież życzył wszystkim dobrze, ale sprowadzenie go do opisanego wizerunku nie tylko banalizuje, ale także fałszuje jego nauczanie w sposób skrajny. To wizja papieża od kremówek, ale nie od encyklik.

Jest ona podstawowym elementem strategii stosowanej przez lewicowo-liberalne ośrodki w celu obezwładnienia, czyli upupienia katolickiego Kościoła. Jest to próba przekształcenia go w rodzaj automatycznej, duchowej pralni, która bezśladowo eliminuje grzech z życia doczesnego. Ma być ono lekkie, łatwe oraz przyjemne i nie może psuć tego świadomość win czy zaniechań. We współczesnym świecie zaniknąć ma odpowiedzialność, co mistyfikowane jest formułą o „zobowiązaniach i odpowiedzialności wobec siebie”. Postawa taka wyrasta z ducha czasu, który redukuje osobę ludzką do samoistnego atomu i proponuje wyobrażenia równie fałszywe co wygodne. Religia w tym ujęciu staje się swoim zaprzeczeniem, czego przykładem są banialuki na temat jej „prywatności”. W rzeczywistości jest ona zjawiskiem społecznym i nawet w swoim źródłosłowie odwołuje się do więzi. Sprowadzenie religii do „prywatnego” przeżycia jest drogą do jej unicestwienia.

W rzeczywistości przeciwstawienie, które sformułował Jan Paweł II, cywilizacji życia – cywilizacji śmierci jest najostrzejszym oskarżeniem dominujących dzisiaj kontrkulturowych tendencji. W swoim nauczaniu nie szedł on na żadne kompromisy, a prawda (a nie prawdy) była w nim kategorią fundamentalną.

Znamienna była jego pielgrzymka do niepodległej wreszcie (również dzięki niemu) Polski w 1991 r. pod hasłem: „Ducha nie gaście”. To wezwanie wyrastało z obserwacji i przewidywań. Papież widział, jak trwoniliśmy z takim trudem odzyskaną wolność. Tylko że wtedy, po raz pierwszy, elity polskie odmówiły zrozumienia i wysłuchania go. W efekcie przekaz pielgrzymki ani nie został należycie nagłośniony, ani zrozumiany.

Ze wstydem muszę przyznać, że odnalazłem się wtedy w „głównym nurcie”. Byłem między tymi, którzy zmęczeni dekadami komunizmu i walką z nim chcieli wierzyć, że wraz z jego upadkiem skończyły się podstawowe niebezpieczeństwa i nadszedł czas końca historii. Pragnęliśmy cieszyć się odzyskaną wolnością i zamykaliśmy oczy na jej nowe zagrożenia. Nie chcieliśmy słuchać wezwania do kolejnych wysiłków i dźwigać ciężaru przeznaczenia, do czego zachęcał nas Jan Paweł II. Dzisiaj, z perspektywy roztrwonionego w dużym stopniu ćwierćwiecza, w obliczu odradzających się międzynarodowych zagrożeń, jego płynące pod prąd czasu wezwania potwierdzają swoją doniosłość.

Czytaj także