Najbliższy lekarz? W Cottbus
  • Piotr GabryelAutor:Piotr Gabryel

Najbliższy lekarz? W Cottbus

Dodano:   /  Zmieniono: 
 

Doszło do tego, że polscy podatnicy muszą płacić już nie tylko za kształcenie tych polskich lekarzy, którzy często zaraz po studiach, bywa, że bez skrupułów, całymi tysiącami opuszczają nasz kraj, ale również za leczenie się przez rodaków za granicą, między innymi u tych lekarzy, którzy z Polski wyemigrowali. 

Nie są to wydatki bagatelne. Z informacji opublikowanych przez „Dziennik Gazetę Prawną” wynika, że za wykształcenie jednego lekarza płacimy średnio około 100 tys. zł (sześć lat nauki razy 17 tys. zł). A niemal 9,5 tys. absolwentów akademii medycznych, czyli prawie 8 proc., pobrało z Naczelnej Izby Lekarskiej zaświadczenia, które są niezbędne do starania się o pracę za granicą. Kilka tysięcy polskich lekarzy, których niedostatek coraz bardziej odczuwamy w kraju, już leczy Niemców, Anglików, Holendrów czy Irlandczyków. 

Bez dwóch zdań spiralę wyjazdów lekarzy dodatkowo nakręci dyrektywa nakazująca opłacanie leczenia obywateli państw UE w innych krajach Unii. Dla tych Polaków, których stać na kurowanie się za granicą, to z pewnością znakomita wiadomość, natomiast dla wszystkich pozostałych, na których leczenie z tego powodu pozostanie mniej pieniędzy w Polsce – zdecydowanie zła (na szczęście rząd Donalda Tuska wprowadza limity na leczenie w innych krajach UE; w 2014 r. na poziomie 941 mln zł). Zła także dlatego, że mniej pieniędzy w polskim systemie ochrony zdrowia bez wątpienia skłoni kolejnych lekarzy do emigracji. 

Możliwość swobodnego przemieszczania się, między innymi w pogoni za pracą, jest jedną z podstawowych wartości UE. Co mają począć władze państw, które masowo tracą wykształconych u siebie fachowców? Rzecz jasna, najlepiej, żeby tak kierowały swymi krajami, by ich rodacy chcieli w nich żyć i pracować. Jednak przecież nawet gdyby tak postępowały, to tak długo będą pod tym względem w gorszej sytuacji od władz państw bogatszych, jak długo ich kraje będą od nich biedniejsze. Czyli – być może – dość albo nawet bardzo długo. A zatem co mają w tej sytuacji robić? Nic? Po prostu pogodzić się z tym, że muszą płacić za kształcenie kadr dla bogatszych od siebie?

A może jednak należałoby uważnie przyjrzeć się pomysłowi rządu Viktora Orbána, który nałożył na rozpoczynających studia obowiązek podpisania kontraktu przewidującego przepracowanie przez nich na Węgrzech – w ciągu 20 lat od ich ukończenia – co najmniej tylu lat, ile studiowali? I być może skopiować ten pomysł, i to nie tylko w odniesieniu do lekarzy, ale też tych absolwentów państwowych szkół wyższych, którzy z łatwością znajdują w Polsce pracę w swoim zawodzie? Innym, dalej idącym rozwiązaniem byłoby zobowiązywanie tych absolwentów państwowych uczelni, aby w razie podjęcia decyzji o emigracji zwrócili pieniądze wydane przez podatników na ich wykształcenie. 

A zatem: bezczynnie czekamy, aż najbliższy kardiolog będzie mógł nas przyjąć w Cottbus lub Berlinie czy działamy?

Czytaj także