Zachód i barbarzyńcy
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Zachód i barbarzyńcy

Dodano: 49
Amerykański prezydent Donald Trump (L) z małżonką Melanią Trump
Amerykański prezydent Donald Trump (L) z małżonką Melanią Trump Źródło: PAP / fot. Marcin Obara
Nic tak dobrze nie pokazuje znaczenia słów Donalda Trumpa wypowiedzianych w Warszawie jak wściekłość tych, którzy usiłują zatrzeć ich znaczenie.

Jedni mówią o zwiezionej na pl. Krasińskich tłuszczy, inni nazywają wiwaty tłumów „bałwochwalczymi”. Wyjątkowo rozbawił mnie jeden komentator, który uznał, że wystąpienie prezydenta USA nie było skierowane ani do Europejczyków, ani do Polaków, ale do wyborców PiS. Żeby nie dostrzec w wystąpieniu Donalda Trumpa niczego więcej niż tylko banalne komplementy pod adresem elektoratu PiS, trzeba mieć naprawdę wyjątkowo ograniczony móżdżek.

To, co powiedział prezydent Trump, było bowiem i historyczne, i przełomowe. I to nie dlatego – jak chcą tani szydercy – bo „kadził Polsce i Polakom, żeby wyciągnąć od nich kasę”. Pierwszy raz tak śmiało od lat zabrzmiał głos inny, niż powszechnie przywykliśmy.

Donald Trump w Warszawie okazał się wizjonerem. To ktoś, kto chce bronić zachodniej cywilizacji, kto nie tylko zabiega o interesy i korzyści, lecz także, tak jak przed nim Ronald Reagan, ma słuszną podstawową intuicję moralną i rozumie, że w najgłębszym tego słowa znaczeniu sprawy publiczne podlegają ocenie metapolitycznej. To właśnie najbardziej różni Trumpa od wszystkich innych współczesnych europejskich przywódców. Który z nich, zastanawiam się, gotów byłby powiedzieć, że to wiara w Boga, tradycja, wierność minionym pokoleniom zapewniają sukces? Kto z nich wspomniałby o tym, że komunizm obaliła wiara wyrażona w słowach: „My chcemy Boga”? Który z nich odważyłby się stwierdzić, że „jesteśmy najmocniejszą i najwspanialszą wspólnotą narodów, jaką poznał świat”? Kto mógłby tak prosto powiedzieć, że podwaliną wolności jest naród? Że u podstaw siły narodu musi być duma z jego osiągnięć i nadzieja na jego rozwój w przyszłości? Który z nich śmiałby zapytać: „Czy mamy wystarczająco dużo szacunku dla naszych obywateli, żeby bronić naszych granic”?

Tchórzliwa Europa żadnych granic bronić nie chce. Przeciwnie, zamiast okazywać szacunek własnym obywatelom, których tradycje, wolności i bezpieczeństwo należy chronić w pierwszym rzędzie, prowadzi samobójczą politykę otwierania granic, niszczenia i podważania chrześcijańskiej tradycji. I jeszcze jedno: Który z tych wypranych i przemielonych przez machinę politycznej poprawności liderów śmiałby wspomnieć o banalnej prawdzie: „Zachód został ocalony dzięki krwi patriotów […] każda piędź ziemi, każdy centymetr naszej cywilizacji jest tej obrony wart. Nasza walka w obronie Zachodu […] zaczyna się od naszych umysłów, naszej woli, naszych dusz”?

Dopiero w tym kontekście należy odczytywać wszystko to, co mówił o Polsce prezydent Trump: „Walczmy zatem tak jak Polacy: za rodzinę, za wolność, za kraj i za Boga”. To właśnie czyni te słowa tak unikatowymi. Do tej pory w polskiej debacie dominowała pedagogika wstydu. Różni mędrkowie na wyścigi starali się przekonać, że postęp i sukces wymagają, aby Polacy porzucili swoje dziedzictwo. Zapomnieli o swoich zmarłych, wyparli się Boga, rozrzedzili i rozmyli katolicyzm, przezwyciężyli ponoć ograniczający ich patriotyzm. Prezydent USA, przywódca największego światowego imperium, nagle pokazał, że wszystko to są modne salonowe androny. „Naród” to słowo, które wciąż znaczy najwięcej. Tylko przez odniesienie się do wspólnoty narodowej, wspólnoty ducha i wartości, jednostka może prowadzić sensowne życie, a cywilizacja przetrwać.

Kilka godzin po tym, jak w Polsce radosne tłumy słuchały słów o patriotyzmie i cywilizacji Zachodu w Hamburgu, dziesiątki tysięcy niemieckich lewaków próbowały, niszcząc ulice i podpalając samochody, zaatakować Trumpa. Te dwa obrazy: z pl. Krasińskich i z Hamburga, dobrze pokazują, gdzie jest dzisiaj centrum cywilizacji, a gdzie panuje barbaria.

Artykuł został opublikowany w 28/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także