Wojna i pokój

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jacek Rujna, dziennikarz, kończący karierę emigrancką, w ramach Szpicy mający zamiar osiedlić się niebawem w Szczecinie.

Siedzę w Irlandii i różnorodne odgłosy dochodzą ze wschodu Europy oraz z zachodu Azji, jednym słowem: pat. No, ale właśnie podjąłem decyzję, iż wracam. Idę z nią do irlandzkich znajomków.

- Rozumiem, nic nawet nie mów, jasna sprawa, jakieś uzbrojone skumbaki macie na granicach, musisz wracać... - mruży jedno oko i oszczędnie cedzi słowa jeden z nich w pubie o nazwie "Konfesjonał". Ja mu na to, że nie na wojnę do Polski wracam, że do granicy wschodniej mam hektar większy niż cała ta jego zielona wyspa, że rodzinne sprawy, a on: - Jasne, jasne. Nic nie mów, nie trzeba. Wszystko wiadomo, każdy by jechał... No i gadaj z republikaninem!

(Przy okazji; pub "The Confession Box" wziął się stąd, że kiedyś Anglicy w Irlandii naprawdę mieli szajbę na punkcie katolików i nawet nie można się było spokojnie wyspowiadać, a księdza, to już ze świecą szukać. Był zresztą czas, że za głowę księdza rząd płacił nagrodę, flaki z siebie wypruwali, nasze sienkiewiczowskie Dzikie Pola to pikuś był. A w tej akurat kamienicy, gdzie dziś knajpa, ukryty był konfesjonał na pięterku; hasło-odzew i wtajemniczeni mogli się wyspowiadać. Ale do rzeczy).

Parę dni temu wyszedłem przed chatę, niucham, niucham: gaz jak nic się ulatnia ze skrzynki z miernikiem i zaworami. Gaz to gaz, wiadomo, żartów nie ma, nawet w Irlandii wezwania do gazu nie oleją, dzwonię w te pędy na gazowe pogotowie, po pół godzinie technik się zjawia służbowym vanem. 
On tam majstruje w rurkach, kawę naszykowałem, pochwalił mnie, że zadzwoniłem, bo rzeczywiście waliło spod uszczelki, no to pytam: - A ten gaz to tak w ogóle macie skąd? Ze statków gazowców? Z Anglii? Z Norwegii? A gość na to: - A dzie tam. To rosyjski gaz. Wyraziłem powątpiewanie. - A Ligę Mistrzów oglądasz? - pyta. - Oglądam. - A widziałeś głównego sponsora? I co, możliwe teraz?! 
Aż mnie osłabiło. Na drugi koniec Europy wyjechałem, za cztery morza, a i tak ruski gaz mnie dopadł. Siąść i płakać.

Ale nic, łzy otarłem, odpalam internecik. Wiadomość tu zaś jest taka, że klub piłkarski Dynamo Kijów kupił napastnika i strzelca Lecha Poznań czyli Łukasza Teodorczyka za 4 miliony euro. I ten Teodorczyk pojechał grać i strzelać do państwa, które nie wiadomo, czy w ogóle jeszcze istnieje, a już na pewno nie wiadomo, gdzie ma granice. Państwa, które prosi tzw. Zachód o dostawy broni. 

Wyczaiłem zaraz stronę militarną, a tu jak byk stoi: koszt czołgu Leopard to 1.23 miliona euro. No to jak klub z Kijowa woli kupić strzelca bramek Teodorczyka za równowartość trzech Leopardów to ja już nie wiem kto na łeb upadł. Jest ta wojna w końcu czy nie ma. Teodorczyka by trzeba zapytać, ale coś cicho siedzi.

Polacy w Dublinie też, na moje oko, nieco skonsternowani, o wojnie się czasem przy flaszce porozmawia czy nadchodzi czy nie, ale co też my możemy wiedzieć, same plewy z trzeciej ręki. Tyle, że jakby mniej ostentacyjne poparcie polskiego emigranckiego grajdoła dla Platformy. Ale może to tylko złudzenie, kto to wie, okaże się przy parlamentarnych.

Irlandczycy zresztą o tę całą wojnę na Ukrainie martwić się nie zamierzają. Zaraz mi się przypomniało, że w latach szału budowlanego, w czasach, kiedy praca dla Polaków rosła w Irlandii wraz z banknotami euro wprost na drzewach, jeden ze znajomków przyniósł mi notatniczek. Ekipa rwała podłogę jakiejś rudery w Dublinie i wśród różnych przedpotopowych śmieci znalazła tam właśnie kieszonkowy kalendarzyk z napisem "1939".  

Okazał się własnością jakiejś 15-letniej Mary. Pod datą 17 września (niedziela) był wpis poczyniony ołówkiem: "Wieczorem do kina. Z Sheamusem. Nie mam ładnej sukienki". I tyle w temacie. 

Czytaj także