Sprawiedliwi wobec Polaków. Ryzykowali własne życie, niosąc ratunek
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Sprawiedliwi wobec Polaków. Ryzykowali własne życie, niosąc ratunek

Dodano: 
Żołnierze i premier Nowej Zelandii Peter Fraser z polskimi dziećmi na rękach. Auckland, listopad 1944 r.
Żołnierze i premier Nowej Zelandii Peter Fraser z polskimi dziećmi na rękach. Auckland, listopad 1944 r. Źródło: FOT. ALEXANDER TURNBULL LIBRARY
II wojna była dla naszego narodu piekłem. Istnieli jednak ludzie, którzy podali Polakom pomocną dłoń. Często ryzykowali przy tym własne życie.

Od pierwszych dni II wojny światowej mordowali nas Niemcy i Sowieci. Do samego końca tej wojny – i jeszcze dekadę po jej zakończeniu – była ona dla Polaków piekłem, którego nie zaznali mieszkańcy okupowanej Europy Zachodniej. Siedemdziesiąt parę lat później opinia światowa jeszcze mniej o tym wie i mniej to rozumie niż w latach 40. ubiegłego wieku. Winniśmy więc sami pamiętać i przypominać o tym zarówno kolejnym pokoleniom wzrastającym w Polsce, jak i mieszkańcom innych krajów. Zwłaszcza że wśród obcych nacji zdarzali się ludzie, którzy zachowywali się wobec Polaków ze wzruszającym niekiedy altruizmem. Bywało, że ratowali naszym rodakom życie z narażeniem własnego. Inni starali się po prostu zachować przyzwoicie. Warto o nich pamiętać. Przede wszystkim dlatego, że wdzięczność, a przynajmniej dobra pamięć im się należy. A także z takiego powodu, że widok jasnych postaci tym bardziej pozwala dojrzeć ciemne, dramatyczne tło. Oto niektórzy z nich.

UKRAIŃCY Szczególne miejsce na liście Sprawiedliwych wobec Polaków znaleźliby Ukraińcy. Wedle Ewy Siemaszko, znakomitej badaczki zbrodni popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, ci Ukraińcy, którzy podczas rzezi ukrywali Polaków bądź ostrzegali ich przed niebezpieczeństwem lub występowali w ich obronie, z reguły ryzykowali własne życie. I niekiedy je tracili z rąk owładniętych zbrodniczą ideologią ziomków.

Oto cztery przykłady pomocy, jakie Ewa Siemaszko przytacza z województwa wołyńskiego. Ukrainiec ze wsi Dzikowiny ocalił całą rodzinę nauczyciela Karola Kirschnera, wywożąc ją swym wozem potajemnie nieuczęszczanymi polnymi drogami do granicy z Generalnym Gubernatorstwem, co umożliwiło ucieczkę do Lwowa. Z kolei we wsi Boroczyce u Ukraińca Demki Karolczuka jakiś czas przechowywał się w sianie i gnoju były wychowanek Domu Zakonnego Sióstr Rodziny Maryi w Beresteczku Mikołaj Filipczak. Sołtys wsi Cybula ukrywał zaś przez ponad 250 dni Zofię Hasiak z synkiem. Było to w Swojczowie (woj. wołyńskie), a sołtys był jednocześnie... stanicznym Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. W Nieświczu (woj. wołyńskie) ukraińska rodzina Wilkowskich opiekowała się przez dwa lata trojgiem sierot aż do ich ekspatriacji do Polski.

Czytaj też:
Sprawiedliwi wśród Ukraińców

Możliwie pełną listę zasługujących na naszą wdzięczność Ukraińców zestawił Romuald Niedzielko w publikacji „Kresowa księga sprawiedliwych 1939–1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA”. Niestety, tak jak ci Sprawiedliwi musieli zachować pomoc udzieloną Polakom w tajemnicy przed rodakami podczas wojny, tak często do tej pory obawiają się do niej przyznawać…

ROSJANIE Rosjanie, Kazachowie, Uzbecy pomagali przeżyć naszym rodakom na „nieludzkiej ziemi”, ale trudno byłoby dziś odnaleźć ich ślad. A przecież tacy się zdarzali. Norman Davies zamieszcza w książce „Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty” relacje Polaków, które o tym świadczą.

Oto komendant gułagu na Peczorze nad Morzem Arktycznym zarekwirował kilka wagonów bydlęcych, aby Polacy – zwolnieni przez niego po układzie Sikorski-Majski – mogli wyruszyć do armii Andersa [wedle relacji prof. Palusora (Plutzera) usłyszanej przez Daviesa w Jerozolimie w 2014 r.]. Przypadkowo spotkany młody Rosjanin oddał zaś wszystkie pieniądze deportowanej Zofii Litewskiej, aby mogła kupić bilety kolejowe i pojechać z dziećmi z Arktyki na południe, ku polskim obozom wojskowym. Jak go odnaleźć? Jak doń dotrzeć? Jak podziękować jemu, jeśli jeszcze żyje, bądź jego potomkom? Jak wynika ze wspomnień – np. Oli Watowej „Wszystko co najważniejsze” – życie mogła uratować nawet miska zupy podana dobroczynną ręką.

NIEMCY Wspomnienia Władysława Szpilmana, ukazane w filmie Romana Polańskiego „Pianista”, mogły powstać dzięki bliskiemu kontaktowi polskiego muzyka żydowskiego pochodzenia z jego niemieckim wybawicielem kpt. Wilmem Hosenfeldem. Są one powszechnie znane. Spotykałem w ciągu lat także inne świadectwa – może nie aż tak dramatyczne – zasługujących na uznanie postaw Niemców.

Wilm Hosenfeld

Szczególnie zapadła mi w pamięć, oczywiście, relacja własnego śp. Ojca, który po kilku dniach powstania na Woli został ujęty i popędzony do komanda roboczego, budującego Wehrmachtowi umocnienia gdzieś pod Płockiem. Ponieważ poczuł, że noszenie pni zwalonych sosen jest ponad wytrzymałość jego serca, zgłosił się do lekarza. Feldfebel Ślązak klął pod nosem, że go „pieruna” zastrzeli, ale jednak do „arcta” zaprowadził. Ten zostawił na boku poranionych żołnierzy własnej armii i dokładnie Polaka zbadał. Następnie wypisał zwolnienie od ciężkich prac i na „auf Wiedersehen” mruknął: „Scheisse Krieg”. Szanse na zidentyfikowanie choćby rodziny tego lekarza i powiedzenia „Danke Schön” są minimalne – nie znam ani nazwy jednostki Wehrmachtu, ani miejscowości, ani dokładnej daty wydarzenia, którego znaczenie dla historii jest rzecz jasna żadne, ale w wyniku którego mogę prawdopodobnie pisać te słowa.

Istotne znaczenie dla historii ma natomiast postawa biskupa diecezji rzymskokatolickiej w Münster Klemensa Augusta von Galena. Sprzeciwił się on antyludzkim działaniom III Rzeszy Niemieckiej przez współpracę przy opracowaniu encykliki Piusa XI [„Mit brennender Sorge” („Z palącą troską”), 1937). Następnie protestował przeciw eutanazji osób upośledzonych, co dotyczyło też m.in. chorych psychicznie na podbitych w 1939 r. ziemiach polskich. Pamięć odważnego biskupa, zwanego Lwem z Münster, beatyfikowanego w 2005 r., jest otaczana powszechnym szacunkiem.

Za kontrowersyjną postać uchodzi natomiast gen. Johannes Blaskowitz, który podczas kampanii wrześniowej dowodził 8. Armią, skutecznie walczącą w bitwie nad Bzurą i oblegającą Warszawę. To on jednak domagał się wyroków śmierci przed sądami polowymi dla członków SS i policji mordujących w Polsce polskich cywili i jeńców. Jako jedyny z dowódców armii – mimo frontowych zasług – nie został awansowany do końca wojny. Czy popełnił samobójstwo, czy został zamordowany w Norymberdze (1948 r.) przez współwięźniów z zemsty za wyroki dla członków SS? Ta sprawa czeka na wyjaśnienie.

JAPOŃCZYCY Ciekawy, a nadal mało znany jest nadzwyczaj przychylny stosunek Japończyków do nas, datujący się jeszcze od współpracy antycarskiej, a potem antysowieckiej. Otóż gdy rząd RP wypowiedział wojnę Japonii 8 grudnia 1941 r., ówczesny premier Japonii Hideki Tōjō odpowiedział: „Wyzwania Polaków nie przyjmujemy. Polacy, bijąc się o swoją wolność, wypowiedzieli nam wojnę pod presją Wielkiej Brytanii”. Tak się składało, że polscy żołnierze nie mieli – nawet gdyby chcieli – okazji bić się z Japończykami. Nie chcieli tego jednak. Kiedy Brytyjczycy planowali w 1944 r. wysłać krążownik ORP „Dragon” na wody azjatyckie, nasi marynarze przyjęli wiadomość bardzo niechętnie i okrętu w końcu tam nie ekspediowano. Natomiast ta doprawdy dziwna wojna ustała dopiero w... 1957 r., kiedy obydwa kraje zawarły układ pokojowy.Z Japończykami walczył – jako jedyny polski as myśliwski – Witold Urbanowicz i strącił nawet dwa japońskie myśliwce, ale w ramach amerykańskiego 75. Fighter Squadron „Tiger Shark” w Chinach.

Czytaj też:
Najstraszniejszy przeciwnik Żołnierzy Wyklętych

Najważniejsze, że Japończycy z Kempeitai (kontrwywiad) umożliwiali kurierom Polskiego Państwa Podziemnego poruszanie się po Europie z autentycznymi paszportami dyplomatycznymi Cesarstwa Mandżukuo. Byli to Toshio Nishimura – attaché wojskowy w Sztokholmie – i jego następca Makoto Onodera. Podtrzymywali współpracę wywiadów, co płk. Stanisławowi Gano z polskiej Dwójki zaproponował już podczas ewakuacji do Rumunii attaché wojskowy ambasady japońskiej w Polsce Masao Ueda. Dzięki tej współpracy mógł efektywnie działać m.in. oficer naszego wywiadu mjr Michał Rybikowski.

WĘGRZY Najbardziej znanym Sprawiedliwym wśród bratanków, którzy pięknie opiekowali się dziesiątkami tysięcy polskich uciekinierów podczas wojny, jest komisarz rządowy József Antall (ojciec). W 1939 r. organizował – wraz z Henrykiem Sławikiem, Jusztiniánem kard. Serédim, Zdzisławem Antoniewiczem, ks. prałatem Miklósem Berestóczym oraz biskupem sufraganem Vácu – pomoc dla polskich uchodźców przybyłych po klęsce wrześniowej na Węgry. Stworzył w Vácu ośrodek dla młodzieży żydowskiej z Polski.

Natomiast Stefan Elek, urodzony na Węgrzech w 1917 r., przybył do naszego kraju w 1944 r. jako kawalerzysta. Wraz z oddziałem odmówił walki przeciwko Polakom w powstaniu warszawskim, a po kontakcie z Armią Krajową ochraniał polską ludność cywilną. Uratował od kilkuset do nawet 2 tys. cywili. Podobnie zachowali się wtedy inni oficerowie i żołnierze węgierskiego II Korpusu Rezerwowego pod Warszawą.

RUMUNI Pomoc, jaką okazali Rumuni w 1939 r., pozwoliła wielu internowanym żołnierzom polskim przedostać się do naszego wojska we Francji. Nieoficjalnie (ze względu na naciski niemieckie) stał za wspieraniem uchodźców polskich sam premier, odważny i zdecydowany Armand Călinescu. Między innymi za to został zamordowany 21 września przez prohitlerowską Żelazną Gwardię zarówno on, jak i – już po tygodniu – jego następca Gheorghe Argeşanu.

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.