Rycerstwo spod kresowych stanic. Najlepsi obrońcy chrześcijańskiej Europy
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Rycerstwo spod kresowych stanic. Najlepsi obrońcy chrześcijańskiej Europy

Dodano: 
Atak husarii na obrazie Józefa Brandta z 1898 r.
Atak husarii na obrazie Józefa Brandta z 1898 r. Źródło: Wikimedia Commons
- Historycy skupili się obecnie na aspektach militarnych i politycznych wyprawy wiedeńskiej, ale zapominają, że dla Sobieskiego równie ważna była kwestia religijna. Oto nastał dżihad, „święta wojna” niesiona przez muzułmanów przeciw wszystkim chrześcijanom, którzy muszą zjednoczyć się w obronie swojej wiary. Droga naszego króla pod Wiedeń wiodła od Katedry św. Jana, przez Jasną Górę, Kraków, Piekary i inne sanktuaria, do Kahlenbergu. Aspekt religijny był tu bardzo czytelny - mówi prof. Mirosław Nagielski.

Maciej Rosalak: Czy polska szlachta w wiekach: XV, XVI i XVII istotnie była przeświadczona o swojej wyjątkowej misji przedmurza chrześcijaństwa?

prof. Mirosław Nagielski: Jeśli chodzi o wieki XV i XVI, to trzeba stwierdzić, że główny ciężar walk z Portą Otomańską dźwigali Habsburgowie, ale i my mamy w tych walkach udział. Wspomnę choćby Warnę (1444) i Mohacz (1526), kiedy skończyło się panowanie Jagiellonów na tronach Czech i Węgier. Ciekawym epizodem z tego czasu był nacisk Wiednia, by hetman wielki koronny Jan Amor Tarnowski objął dowództwo połączonych wojsk chrześcijańskich w wojnie z Turcją. Kwestia Polski jako przedmurza chrześcijaństwa jest jednak złożona, bo szlachta doskonale zdawała sobie sprawę, że wojna z Turcją oznacza dla niej wielki wysiłek, zwłaszcza finansowy. A w końcu XV i w XVI w. kłopotów mieliśmy co niemiara: parcie (od 1492 r.) Wielkiego Księstwa Moskiewskiego na Litwę, którą musiały wspierać wojska koronne, wojna z zakonem krzyżackim, a później wojna o Inflanty. Do tych konfliktów na północy i północnym wschodzie dochodzą – od południowego wschodu – najazdy tatarskich ord: najpierw buczackiej i oczakowskiej, a następnie krymskiej.

Szlachta nie chciała płacić podatków na kolejną – i to ciężką oraz długotrwałą – wojnę z Turcją. Nieprzypadkowo Habsburgowie przegrywali podczas pierwszych wolnych elekcji. Zarazem na pańskie pytanie o pełnienie funkcji przedmurza chrześcijaństwa należy odpowiedzieć twierdząco, gdyż od XV w. dźwigamy ciężar walki z ordami, a później mamy coraz trudniejsze stosunki z Portą Otomańską. Nie zapominajmy jednak, że z wielkim najazdem z tej strony mamy do czynienia dopiero w wieku XVII (1621), kiedy uwikłaliśmy się w sprawy mołdawskie na skutek interwencji magnaterii ukraińskiej. Do następnej równie groźnej wyprawy tureckiej doszło dopiero w 1672 r. Natomiast w XVI w. o zbrojnej konfrontacji naszego państwa z Turkami nie było mowy, choć z korespondencji Jagiellonów z sułtanami widać, że do licznych zadrażnień dochodziło. Kozacy wyprawiali się czajkami na tureckie wybrzeża Morza Czarnego, nas z kolei najeżdżali Tatarzy. Nie stanowiło to jednak casus belli. Obydwa państwa miały inne teatry działań zbrojnych i nie chciały wojny między sobą.

Niemal co roku, a niekiedy parę razy w roku, napadały na nas bandy Nogajów, prymitywnych rabusiów tatarskich ze stepów nadczarnomorskich (ordy buczacka i oczakowska). Jeszcze groźniejsze były najazdy wielkich czambułów i wyprawy całej ordy krymskiej. Czy do obrony wystarczała – utworzona w końcu XV w. z żołnierzy zawodowych – obrona potoczna, a po niej (1563) wojska kwarciane, liczące zwykle 2–3 tys. ludzi?

Zdarzały się okresy, kiedy w ogóle nie było wojska (1559–1562) i granica stała otworem. Zwykle jednak w istocie stały na straży ziem południowo-wschodnich chorągwie obrony potocznej, później wojsk kwarcianych, a do 1569 r., kiedy Wołyń wchodził w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego, były jeszcze chorągwie tzw. zastawy wołyńskiej. Wydawało się, że te 2–3 tys. jazdy powinny wystarczyć do obrony przed Tatarami. Na mapie widzimy jednak, że od Raszkowa lub Jampola nad Dniestrem na wschodzie aż do ziemi przemyskiej na zachodzie mamy ponad 500 km w linii prostej i tych kilkadziesiąt chorągwi jazdy nie mogło zablokować wszystkich szlaków wypraw Tatarów. Posuwali się oni zwykle w głąb Rzeczypospolitej trzema głównymi szlakami: kuczmańskim, wołoskim i czarnym (patrz: mapa w kolejnym materiale – przyp. red.). Zwiadowcy wojsk znajdujących się w polu, podległych hetmanowi – stąd nazwa – polnemu, powinni na czas zawiadamiać o zbliżaniu się wroga, hetman polny miał go zatrzymać, a hetman wielki z zebranymi siłami ostatecznie się z nim rozprawić.

Czytaj też:
Czarna legenda krucjat. Tak zmanipulowano historię obrońców wiary

W praktyce jednak wyglądało to niestety inaczej. Tatarzy posuwali się zbyt szybko i nasze wojska podążały ich śladem po spalonej ziemi, nie zapobiegając rzeziom, rabunkom, pożarom i chwytaniu mieszkańców w niewolę. Dlatego wybrano koncepcję czekania na najeźdźców – zwykle przy przeprawach dniestrowych, gdy już powracali z jasyrem. Tak było na przykład pod Martynowem (1624), gdy hetman polny koronny Stanisław Koniecpolski (od 1632 r. hetman wielki koronny) rozprawił się z czambułami nogajskimi Kantymira. To powodowało jednak ogromne straty demograficzne i ekonomiczne, o czym pisał obszernie w swoich pracach Maurycy Horn. Możemy powiedzieć, że dopiero panowanie Władysława IV, a zwłaszcza świetne zwycięstwo Koniecpolskiego nad Tuhaj-bejem w 1644 r. pod Ochmatowem, zmieniło ten stan rzeczy. Skończyło się też wtedy wysyłanie „podarunków” dla chana krymskiego. Po kampanii zborowskiej (1649) jednak trzeba było płacić chanowi w dwójnasób...

Jaki udział w obronie kresów mieli: prywatne wojska magnatów, Kozacy, pospolite ruszenia szlachty z poszczególnych ziem i mieszczańskie załogi miast, a wreszcie nawet poszczególne dwory kresowe, które – jak pisze Władysław Łoziński („Życie polskie w dawnych wiekach”) – przypominały niekiedy zameczki z fosami, ostrokołami, mostami zwodzonymi? Jak wielka była siła tej obrony?

Wszyscy pamiętamy z filmu „Pan Wołodyjowski” te nasze stanice kresowe, na przykład Raszków i Chreptiów, z ziemno-drewnianymi umocnieniami. Szkopuł w tym, że Tatarzy wcale nie chcieli ich zdobywać. Uderzali gwałtownie tam, gdzie wcześniej ich nie było i się ich nie spodziewano, a interesował ich przede wszystkim jasyr – ludzie, których sprzedawali w turecką niewolę.

Wracając do pytania, odpowiem: Gdyby działał sprawny system skarbowo-wojskowy, koordynacja poczynań wszystkich sił, a więc przede wszystkim wojsk państwowych (budżetowych) i prywatnych w obronie przed najazdami tatarskimi, to ta obrona mogłaby stać się o wiele bardziej skuteczna. Już od XVI w., kiedy kolonizacja rozwinęła się na obszarach ukraińskich najpierw na Ukrainie Prawobrzeżnej, a następnie Lewobrzeżnej, tamtejsi magnaci budowali zamki obronne i utrzymywali nadworne wojska, które nie tylko stanowiły ich załogi, pełniły funkcje reprezentacyjne, lecz także służyły do utrzymywania w posłuchu poddanych i do rozstrzygania konfliktów z innymi magnatami, na przykład z powodu zawłaszczania ziem lub zbiegłych chłopów. Od czasu, gdy powstało złożone z Kozaków zaporoskich wojsko rejestrowe, wspierali oni nasze działania wojenne. Przysparzali niestety więcej problemów, niż dawali korzyści, destabilizując państwo. Od schyłku XVI w. nasilają się powstania kozackie, wszczynane co prawda przez Kozaków niżowych, ale do których często przyłączali się Kozacy rejestrowi. Był to element trudny do opanowania i swoimi wyprawami łupieżczymi prowokujący do odwetu muzułmanów.

Żołnierz był jednak dobry, czego dowiedli choćby podkomendni hetmana kozackiego Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego pod Chocimiem (1621)…

Nie tylko. W pierwszej połowie XVII w. Kozaków widzimy na wszystkich niemal wojnach Rzeczypospolitej. Mamy ich z hetmanem Samuelem Kiszką (Koszką) w kampanii inflanckiej Jana Zamoyskiego (1601–1602). Mamy ich pod Moskwą (1618) i pod Smoleńskiem (1633–1634), kiedy wcale im nie przeszkadza walka z prawosławnymi. Mamy ich także w Prusach (1635). Kłopoty z nimi rosły w miarę, jak rosły ich aspiracje. W 1632 r. hetman wojska zaporoskiego Iwan Kułaga-Petrażycki wystąpił z postulatem, aby Kozacy jako naród rycerski, broniący kresów południowo-wschodnich, miał prawo wybierać na elekcjach władcę Rzeczypospolitej.

Czytaj też:
Polacy na Kremlu. O krok od imperium

Szlachta potraktowała to jako absurd czy poważnie?

Całkowicie jako absurd. Doskonale to widać w pamiętnikach Albrechta Stanisława Radziwiłła, który uniesiony zdziwieniem i złością stwierdził, że Kozacy są jak paznokcie i włosy u człowieka – kiedy wyrosną zbyt długie, trzeba je przycinać.

Opór szlachty przeciw trwałemu opodatkowaniu na wojsko (oraz przeciw usprawnieniu władzy wykonawczej) z dzisiejszego punktu widzenia – zwłaszcza w aspekcie rozbiorów – wydaje się samobójczy. Także wówczas najazdy bisurmanów, sięgające przecież w Koronie po Lubelszczyznę i zachodnią Małopolskę, a w Wielkim Księstwie Litewskim nawet pod Kleck na Nowogródczyźnie (1506), z rzeziami, rabunkami, pożarami i chwytaniem tysięcy ludzi w niewolę, powinny skłaniać do takich rozwiązań. Dlaczego nie skłoniły?

Odpowiedź jest trudna, a zarazem prosta. Wynika z ustroju demokracji szlacheckiej odróżniającego nas od innych państw Europy. Wszystkie decyzje ważne dla państwa, a zwłaszcza uchwalanie podatków na wojsko, podejmowano podczas obrad Sejmu, w czasie których obradowały trzy stany: król, Senat i Izba Poselska. Szlachta nie była skłonna do ich uchwalania, bo wojny były prowadzone na dalekich obrzeżach państwa – na jego zarówno północnych, jak i wschodnich lub południowo-wschodnich kresach. Szlachcic wielkopolski albo mazowiecki nie doświadczał nawet tych tak dolegliwych gdzie indziej najazdów tatarskich. Partykularyzm był widoczny.

Artykuł został opublikowany w 11/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.