Patriotyczny Mel Gibson. Dlaczego amerykański hit pomija te zbrodnie?

Patriotyczny Mel Gibson. Dlaczego amerykański hit pomija te zbrodnie?

Dodano: 
Kadr z filmu
Kadr z filmu Źródło: Fot: materiały prasowe
Film wyolbrzymia zbrodnie Brytyjczyków, pomijając zbrodnie amerykańskie.

Jakub Ostromęcki

„»Patriota« to film faszystowski (używam tego terminu w sensie dosłownym, nie jako synonimu »zła«) jak żaden inny od dziesięcioleci. Prezentuje głęboko czułostkowy kult rodziny, w rolach głównych osadzając nadzwyczaj aryjsko wyglądających bohaterów. W jednej ze scen płowowłose podrostki uzbrojone przez ojca stają się ekwiwalentem dzieci żołnierzy z formacji Werwolf”. To nie żart, ale prawdziwa recenzja filmu „Patriota”. W ten sposób wypowiedział się urodzony w USA Jonathan Foreman, jeden z bardziej znanych brytyjskich dziennikarzy, nominowany w 2010 r. do Nagrody Orwella. Film za negatywne przedstawienie Brytyjczyków został zmiażdżony w „The Guardian”. „Najnowszy bohater Mela Gibsona: gwałciciel, który polował na Indian dla zabawy” pisano w tytule. Lewicowi dziennikarze brytyjscy, gdy poszło o honor ich kraju, bardzo szybko zapomnieli o swoim internacjonalizmie: „Ludzie, tacy jak Marion [postać na której wzorowano głównego bohatera filmu – red.], popełnili okropności takie same, jeśli nie większe od tych, których dopuszczali się Brytyjczycy” – cytowano na łamach gazety historyka Christopher Hibberta. Oburzenie owo, jeśli oddzielić od niego ideologiczną histerię, ma pewne podstawy.

Jest rok 1776, Południowa Karolina. Kolonie w Ameryce Północnej powstały przeciw Wielkiej Brytanii. Benjamin Martin (Mel Gibson) farmer, wdowiec, ojciec siedmiorga dzieci, weteran wojen z Indianami i Francuzami, głosuje na lokalnym zgromadzeniu przeciw wojnie z Londynem. Przestrzega przed odwetem brytyjskiej armii na cywilach. Najstarszy syn wbrew woli ojca zaciąga się jednak do wojska. Mija kilka miesięcy i wojna trafia do majątku Martina. Psychopatyczny oficer brytyjskich dragonów, Tavington każe spalić dworek za udzielnie pomocy rannym żołnierzom amerykańskim i zabija jednego z młodszych synów Martina. W ten sposób grany przez Gibsona weteran staje po stronie powstania. Organizuje partyzantkę na bagnach, urządza zasadzki, okpiwa samego lorda Cornwalisa, cały czas szukając okazji do zemsty na mordercy swojego syna. Martin trafi w końcu na zbrodniarza podczas bitwy pod Cowpens. Promowanie wartości rodzinnych, tradycji wolnościowych i patriotycznych w kinie to rzecz chwalebna. Krytycy filmu (ci racjonalni) zarzucali wyolbrzymienie zbrodni Brytyjczyków (czy też lojalistów) przy pominięciu zbrodni amerykańskich oraz wybielenie Francisa Mariona, na którego czynach oparto postać filmowego Benjamina Martina.

SS w czerwonych kubrakach?

Świetną ilustracją kwestii wojennych okrucieństw popełnianych w obu Karolinach podczas amerykańskiej wojny o niepodległość jest artykuł amerykańskiego historyka Bena Rubina pt. „The rhetoric of Revenge: Atrocity and identity in the Revolutionary Carolinas” (Retoryka zemsty: okrucieństwa i tożsamość w Karolinach okresu rewolucji).

Czytaj też:
Kłamstwo „Imienia Róży”. Jak sfałszowano historię inkwizycji

„Ponieważ walka na południu miała w większości charakter nieregularny, prowadzona często przez jedną cywilną partię partyzancką przeciwko innej przy braku obecności sił regularnych, zachowanie w takim konflikcie było przede wszystkim zdeterminowane przez odruchy emocjonalne spoza tradycyjnego zachowania wojskowego”. Rubin wylicza winy obu stron: „Mordy, niszczenie mienia, samosądy, brak pardonu dla poddających się, brutalność wobec więźniów” – nigdzie jednak nie doszło do zastosowania zasady odpowiedzialności zbiorowej i spalenia żywcem w kościele rodziny partyzantów, co w filmie uczynił Tavington.

Rubin mówi też o nikłym wpływie czy to Waszyngtona, czy Cornwalisa na walki na południu: „Lokalni cywilni przywódcy podejmowali większość decyzji nie tylko co do tego, czy walczyć, lecz także – gdzie i jak”. W Karolinach nie było linii frontu czy nawet wyraźnych linii podziału między terytoriami lojalistycznymi i powstańczymi. Wrogość dzieliła nieraz miasta i rodziny – ludzi mających takie same obyczaje i kulturę.

W filmie Emmericha w ogóle nie widzimy partyzantów lojalistów („torysów”, jak ich wówczas zwano), a w rzeczywistości było ich niemal tyle samo co powstańców („wigów). Tylko jeden z lokalnych posiadaczy – zresztą bufon i arogant – staje zdecydowanie po stronie Brytanii. Zaciąga się do dragonów Tavingtona i staje się gorliwym wykonawcą okrutnych rozkazów pułkownika. Lojaliści w filmie są też skrajnymi idiotami. Pewna wyfiokowana dama na widok okrętu, który właśnie został wysadzony w powietrze przez partyzantów Martina, woła: „Och fajerwerki! Wspaniałe!”. Noszą się jak typowe fircyki. Powstańcy zaś na sposób bardzo praktyczny i nonszalancki – rozchełstane koszule i proste płaszcze. Kolejny raz mity, fobie i wzorce współczesnej Ameryki przenoszone są w realia o 200 lat wcześniejsze. Podobnie z kpinami z arystokratycznych manier Cornwalisa – dowódcy, który w rzeczywistości w czasie całej swej kariery nie wahał się iść w bój razem ze zwykłymi piechurami. Nic też nie wiadomo, aby którykolwiek z dowódców partyzanckich okpił go tak srodze, jako to pokazano w scenie z psami i wymianą jeńców.

W filmie partyzanci Martina zachowują się, z grubsza rzecz biorąc, odpowiednio. Warto zatem przytoczyć prawdziwą historię niejakiego Thomasa Browna. Był to lojalista z Augusty w Georgii, który odmówił podpisania artykułów bojkotujących brytyjski handel. Koloniści przywiązali go więc do drzewa, oblali stopy smołą i podpalili. Mimo potwornych oparzeń i utraty dwóch palców nieszczęśnik przeżył, stał się liderem lokalnej lojalistycznej milicji i od tej pory nie miał litości dla powstańców. Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej i transferu odpowiedzialności stało się na południu regułą. Nawzajem oskarżano się o barbarzyńskie metody walki i łamanie prawa. „Część z nich była prawdziwa, część przesadzona, cześć zmyślona. Z tych trzech najwięcej przypada na tę drugą kategorię” – stwierdza Rubin.

Śmierć gen. Mercera w bitwie pod Princeton. Obraz Johna Trumbulla (Jerzy Waszyngton w środku na koniu)

Brytyjczycy na przykład bardzo serio traktowali zasady zwolnienia warunkowego. Partyzanci amerykańscy złapani powtórnie z bronią w ręku byli wieszani na najbliższym rynku czy drzewie. Powstańcy nie zamierzali oczywiście przestrzegać zakazów nałożonych przez władzę, której nie uznawali. Tak rodziła się spirala nienawiści. Krzywoprzysięzcy w oczach brytyjskich stawali się bohaterami Amerykanów. Jedni i drudzy partyzanci byli święcie przekonani, iż przeciwnik nie bierze jeńców. Po tym, jak Amerykanie dowiedzieli się iż pod Waxhaws lojaliści mordowali jeńców (powstańcza propaganda zwielokrotniła liczbę ofiar), sami zaczęli robić to samo w bitwie pod Kings Mountain. Film nie odnosi się do żadnej z tych bitew. Są za to dwie inne – pod Camden (wygrana Brytyjczyków) i pod Cowpens (wygrana Amerykanów) – obie przedstawione w miarę wiernie.

Bagienny watażka?

Pierwowzór Benjamina Martina to Francis Marion, amerykański dowódca z wojny o niepodległość, przez samego Tarletona przezywany „Bagiennym Lisem”. Dla Amerykanów jest tym, kim dla nas Bułak-Bałachowicz czy Langiewicz. „Terrorysta”, „gwałciciel” – czytamy natomiast w brytyjskiej prasie. Skąd te gorące słowa w ustach tak powściągliwego narodu? Chodzi o wojnę z Czirokezami, którą brytyjskie kolonie toczyły w latach 1758–1761. Marion wsławił się w niej straceńczym atakiem na Indian w wygranej przez kolonistów II bitwie pod Echoee. Wojna z Indianami obfitowała w okrucieństwa popełniane przez obie strony konfliktu. Zachowały się jednak listy Mariona, które przeczą obrazowi okrutnika: „Następnego ranka na rozkaz pułkownika Granta zaczęliśmy palić indiańskie chaty. Kilku z naszych zaczęło się przy owej okrutnej robocie dobrze bawić, rechocząc w niebogłosy. [...] Dla mnie był to jednak widok przerażający. »Biedne istoty« pomyślałem. »Nie powinniśmy żałować wam tak nędznych przecież domostw«. »Kto to zrobił? « zapytają wszak swoich matek. »Biali. Chrześcijanie nam to uczynili« będzie brzmiała odpowiedź. Tak to przez przeklętą mamonę naśladowcy Chrystusa zasiali ziarno nienawiści w duszach pogańskich dzieci”.

Artykuł został opublikowany w 12/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.