Obrotowy sojusznik. Rumuni byli pod tym względem rekordzistami

Obrotowy sojusznik. Rumuni byli pod tym względem rekordzistami

Dodano: 
Spotkanie Iona Antonescu i Adolfa Hitlera w Monachium. 10 czerwca 1941 r. Fot. Bundesarchiv, Bild 183-B03212 / CC-BY-SA 3.0
Spotkanie Iona Antonescu i Adolfa Hitlera w Monachium. 10 czerwca 1941 r. Fot. Bundesarchiv, Bild 183-B03212 / CC-BY-SA 3.0Źródło:Wikimedia Commons
W ciągu 30 lat pomiędzy rokiem 1914 a 1944 Rumunia sześciokrotnie zmieniała sojusze. Czy taka elastyczna polityka przyniosła jej korzyści?

Tymoteusz Pawłowski

Historię Rumunów dość łatwo można – w przeciwieństwie do dziejów innych narodów europejskich – prześledzić od samego jej początku. W 1878 r., z ziem wydartych imperium ottomańskiemu, powstało Królestwo Rumunii. Zjednoczyło ono w swych granicach Wołochów i Mołdawian, a następnie Siedmiogrodzian. Ten dość sztuczny projekt się powiódł, tak samo jak stworzenie wspólnego języka: ujednolicono dialekty, wyeliminowano z nich słowiańskie naleciałości i zastąpiono je neologizmami opartymi na łacinie i francuskim. Nowe królestwo otwarcie bowiem odwoływało się do rzymskich tradycji. Ukoronowaniem procesu była zmiana nazwy narodu: słowo „Rumȃni” zostało zastąpione „Romȃni”.

Szczególnie bliskie były kontakty z Francją. Na tyle, że w czasie I wojny światowej władze Bukaresztu zerwały sojusz z Habsburgami i latem 1916 r. – gdy Francuzi wykrwawiali się na polach wokół Verdun – Rumunia zaatakowała państwa centralne. Ofensywa ta zakończyła się fiaskiem i jeszcze przed zimą Rumuni musieli ewakuować zachodnią część kraju i skorzystać z militarnej pomocy Rosjan. Po wybuchu rewolucji bolszewickiej zostali jednak osamotnieni i zawarli separatystyczny pokój z państwami centralnymi. Uratowali swoją suwerenność, ale bardzo wysokim kosztem ekonomicznym i politycznym.

Nie był to jednak dla nich koniec wojny światowej: w listopadzie 1918 r. po raz kolejny zmienili strony i zaatakowali Austriaków oraz Węgrów. Prowadzenie takiej oportunistycznej Realpolitik przyniosło im sukces. Zjednoczyli niemal wszystkie ziemie, na których mieszkali Rumuni, i stworzyli Romȃnia Mȃre, czyli Wielką Rumunię. Oczywiście wzbudzili tym nienawiść sąsiadów, nie tylko zabierając im terytoria, ale także „rumunizując” mieszkających tam Węgrów, Niemców, Bułgarów i Rusinów. W latach 20. i 30. XX w. żadne inne państwo nie było tak zależne od przewagi militarnej nad sąsiadami jak Rumunia.

Mała Ententa i Rzeczpospolita Polska

Tuż po zakończeniu wielkiej wojny Romȃnia Mȃre wysyłała swoje wojska do walki z bolszewikami, Rusinami, Węgrami, znacznie pomagając Francji w stworzeniu tego, co później nazwano porządkiem wersalskim. Jednym z narzędzi jego utrzymania była Mała Ententa, czyli sojusz pomiędzy Rumunią, Czechosłowacją i Jugosławią, wymierzony przeciwko Węgrom i Austrii. Alianse, w których jedna ze stron nie ma interesu wspierać drugiej, nazywa się egzotycznymi. Mała Ententa była sojuszem podwójnie, a nawet i potrójnie egzotycznym. Każdy kraj miał bowiem wrogiego sobie sąsiada, z którym jego alianci mieli stosunki lepsze niż dobre. Panslawizm Pragi i Belgradu skazywał Rumunię na samotność w razie konfliktu z Moskwą.

Czytaj też:
Czołgi się psuły, a żołnierze gubili. Kompromitacja sowieckiego najazdu na Rumunię

Większe znaczenie miał dla Bukaresztu sojusz wojskowy z Polską, jako jedyny oferował bowiem pomoc w razie agresji sowieckiej. Często zapomina się o tym, że sojusz ten był dość skuteczny: pomimo że Rumunia była dużo słabsza militarnie od Związku Sowieckiego i pomimo że oba te państwa nie podpisały traktatu pokojowego, dopóki istniała Rzeczpospolita, dopóty nie groziła agresja ze wschodu. Jednak nawet w momencie upadku Polski los Rumunii nie był przesądzony. Jej bezpieczeństwo gwarantowali Francuzi i Brytyjczycy, którzy na przełomie 1939 i 1940 r. planowali stworzenie proalianckiego bloku na południu Europy i zaatakowanie stamtąd Niemiec oraz Związku Sowieckiego.

Alianci podpisali sojusze z niemal każdym – z wyjątkiem Bułgarii – państwem bałkańskim. Zainwestowali też mnóstwo pieniędzy, wykupując rumuńskie produkty, aby nie dostały się one w niemieckie lub sowieckie ręce. Starali się również uniemożliwić wywiezienie zakupionej już ropy: wyczarterowali niemal wszystkie barki pływające po Dunaju i nakazali właścicielom przeprowadzenie długich, kilkumiesięcznych przeglądów i remontów. Wreszcie zaopatrywali bałkańskie armie w najnowszy sprzęt wojskowy, rumuńskie lotnictwo zostało wyposażone m.in. we francuskie bombowce Potez oraz brytyjskie myśliwce Hurricane. Do alianckiego uderzenia z południa Europy jednak nie doszło.

Sojusznik aliantów

Wiosną 1940 r. Francja została rozbita, a jej wszyscy partnerzy – osamotnieni. Niemal nazajutrz po podpisaniu zawieszenia broni przez Francuzów rumuńskiemu posłowi w Moskwie postawione zostało ultimatum, w którym Sowieci – zgodnie z literą paktu Hitler-Stalin z 23 sierpnia 1939 r. – zażądali oddania im Besarabii. Prowincja ta należała do Rosji na przełomie XIX i XX w. Zażądali też oddania im północnej Bukowiny – terenu, który nigdy nie należał do carów i którego pakt z 23 sierpnia nie uwzględniał.

Rumuni szukali pomocy, ale zaoferowała ją tylko Turcja. Francuzi i Brytyjczycy byli przegrani, a Niemcy nie dość, że mieli okazję ich upokorzyć, to jeszcze mogli wykorzystać to ekonomicznie i gospodarczo. Tymczasem Armia Czerwona przygotowywała wielkie uderzenie, w którym miało wziąć udział ponad milion żołnierzy, tysiące czołgów i samolotów, a nawet wojska powietrznodesantowe. Rumuni przygotowywali się do obrony i najprawdopodobniej – tak jak Finowie kilka miesięcy wcześniej – zatrzymaliby Sowietów, obawiali się jednak, że gdy będą bronić wschodniej granicy, zostaną zaatakowani na południu i wschodzie. Władze w Bukareszcie uległy Sowietom i w przeciągu kilku dni na przełomie czerwca i lipca 1940 r. Armia Czerwona opanowała swoją zdobycz. Spośród ponad 3 mln mieszkańców tych ziem 200 tys. zdecydowało się ujść na zachód. Był to mądry wybór – z tych, którzy zostali, około 1 tys. zostało niemal od razu zamordowanych przez „wyzwolicieli”, a 8360 było skazanych na śmierć lub zamęczonych w ciągu kolejnego roku.

W sierpniu 1940 r. Rumunia stanęła na krawędzi wojny z Węgrami i Bułgarami, domagającymi się cesji terytorialnych. Zarówno Niemcy, jak i Sowieci popierali agresorów, jednak Włochy wystąpiły przeciwko nim, doprowadzając do międzynarodowych rozmów. Na podstawie decyzji arbitrażu wiedeńskiego Budapesztowi przekazano władzę nad Siedmiogrodem – na szczęście dla Bukaresztu nie w granicach sprzed 1918 r., tylko tym zamieszkałym przez Węgrów. Na podstawie zaś traktatu w Krajowie przekazano Sofii ziemie południowej Dobrudży. Także z tych prowincji przesiedlono kilkaset tysięcy Rumunów, co dodatkowo zdestabilizowało sytuację w królestwie.

Konduktor i generał

Nawet w czasach pokoju Rumunii było daleko do stabilności politycznej II Rzeczypospolitej. Tym bardziej że i osoba króla nie była bynajmniej ostoją monarchii. Karol II wcześnie zawarł morganatyczne małżeństwo z Zizi, córką generała, ale gdy tylko spłodził potomka, małżeństwo zostało rozwiązane, a księcia wydano za grecką księżniczkę Elenę. Karol szybko jednak zakochał się w Magdzie Lupescu, austriackiej Niemce żydowskiego pochodzenia z Siedmiogrodu, wyznającej katolicyzm. Razem spędzili całe życie, niezależnie od burz, które wokół szalały. Ze względu na swoją kochankę musiał zrezygnować z tronu na rzecz swojego syna, rozwieść się z księżną małżonką i wyjechać z kraju. Wrócił do niego w 1930 r., koronował się i twardą ręką rządził państwem: zawiesił konstytucję, zdelegalizował partie polityczne, wreszcie przyjął tytuł „conducătora”, czyli wodza narodu.

Ion Antonescu i Corneliu Codreanu, 1935 r.

Latem 1940 r. król wziął na siebie odpowiedzialność za utratę trzeciej części swojego królestwa, postanowił jednak trwać przy władzy. Miało mu w tym dopomóc powołanie na stanowisko premiera Iona Antonescu, młodego generała, który w 1937 r. był krótko ministrem obrony narodowej (krótko, ponieważ z rozkazu Karola II został pozbawiony stanowiska i uwięziony). Antonescu objął urząd premiera, zmusił króla do abdykacji i przejął jego obowiązki. (Antonescu wolał jednak, żeby tytułowano go generałem, a nie „conducătorem”, choć taki tytuł również mu przysługiwał).

Ion Antonescu uzyskał władzę dzięki poparciu Legionu Archanioła, lepiej znanego pod nazwą jego organizacji paramilitarnej Żelazna Gwardia. Był to masowy ruch polityczny określany dziś jako „faszystowski”, choć z faszyzmem miał niewiele wspólnego. Przede wszystkim był to ruch religijny, mistyczny, oparty na prawosławiu; ruch, którego celem było przebudzenie i odnowa narodu rumuńskiego. Członkowie mieli walczyć ze złem nawet kosztem życia doczesnego. Karol II zwalczał legionistów wszelkimi metodami: między innymi rozkazał zadusić przetrzymywanego w więzieniu założyciela legionu Corneliu Codreanu (jego rodowe nazwisko – Zieliński – zdradza, jakie miał korzenie). Legioniści również byli pełni zapału: 21 września 1939 r. zamordowali premiera Rumunii Armanda Călinescu, na co król odpowiedział wymordowaniem kolejnych 253 członków Żelaznej Gwardii. Przed ich ciała przyprowadzano wycieczki studentów w nadziei, że taki przykład odstręczy ich od okazywania poparcia królewskim wrogom.

Nie przyniosło to oczekiwanych skutków. 6 września 1940 r. ogłoszono powstanie rządu narodowo-legionowego z Ionem Antonescu na czele. Przetrwał on raptem pół roku, po czym legioniści próbowali przeprowadzić zamach stanu, który został utopiony we krwi. Samodzielną władzę utrzymał generał. Niezależnie jednak od tego, kto rządził Rumunią, jej celem było odzyskanie utraconych ziem.

Sojusznik osi

Rumunii miała pomóc współpraca z III Rzeszą. Jednak Berlin był w tak dogodnej pozycji przetargowej, że mógł od Bukaresztu zażądać wszystkiego. Umowa gospodarcza była korzystna dla obu stron (przynajmniej w teorii) – za zboże i ropę Niemcy mieli płacić twardą walutą. W praktyce rozliczano się, płacąc dostawami uzbrojenia, po zmianie sojuszy Armię Rumuńską trzeba było bowiem przezbroić. Wyposażona była w broń francuską i polską, która gwałtownie straciła na wartości po upadku obu sojuszników: nie było nowych dostaw, części zamiennych, amunicji. Należało wymienić cały arsenał. Wraz z nowym niemieckim sprzętem przyszli nowi niemieccy instruktorzy i specjaliści, a wraz z nimi – utrata suwerenności już nie tylko politycznej i ekonomicznej, ale także militarnej.

Artykuł został opublikowany w 1/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.