Zatrzymać czołgi! Czyli zbrodnia warszawska

Zatrzymać czołgi! Czyli zbrodnia warszawska

Dodano: 96
Józef Stalin
Józef Stalin Źródło: Wikimedia Commons / Bundesarchiv
Stalin kazał zatrzymać wojska, które szły na Warszawę. Powstańcy byli dla niego wrogami, więc z zadowoleniem przyglądał się agonii stolicy.

Maciej Rosalak: Czy Stalin nie mógł, czy nie chciał pomóc powstańcom warszawskim?

Prof. Mikołaj Iwanow: To jest takie naiwne polskie pytanie. Oczywiście nie mógł i nie chciał. A to dlatego, że był fanatycznym komunistą, dla którego powstańcy byli wrogami. W archiwach znalazłem dokumenty z wytycznymi dla sił sowieckich, w których pisze się wprost: „Traktować Armię Krajową na równi z UPA”. A ukraińskich nacjonalistów tępiono jako najgorszych wrogów Związku Sowieckiego. Pod naciskiem Brytyjczyków i Amerykanów wobec Armii Krajowej stosowano czasem taryfę ulgową, co oznaczało na przykład zapisywanie AK-owców do armii Berlinga, ale generalnie dążono do jej likwidacji. Różnica polegała na tym, że UPA walczyła ze Stalinem jak z Hitlerem, a AK miała rozkaz traktować Sowietów jako „sojuszników naszych sojuszników” i występować wobec nich w roli gospodarza. Współpracować, podawać im rękę.

Jak Stalin potraktowałby odkrycie przed nim planu powstania przez dowództwo AK i propozycję zbrojnego współdziałania?

On nie musiał czekać na taką propozycję, bo dzięki swym szpiegom w brytyjskich kręgach władzy – słynnej „piątce z Oxfordu” – znał polskie plany nie gorzej od Churchilla i Roosevelta. Niemal każdy dokument wysyłany przez rząd polski w Londynie do rządu brytyjskiego był tłumaczony w Moskwie na język rosyjski i trafiał do bolszewickiego Biura Politycznego. Armia Krajowa w planach ZSRS w ogóle nie miała racji bytu. Powstanie w Warszawie stało się dla Stalina okazją do rozprawienia się z Armią Krajową niemieckimi rękami. I tyle.

W swej znakomitej książce „Powstanie warszawskie widziane z Moskwy” wymienia pan jednak przynajmniej trzy momenty, kiedy na szczeblu dowódcy frontu powstawały plany zajęcia Warszawy. To początek sierpnia, przełom sierpnia i września oraz przełom września i października. Czy 1. Front Białoruski mógł skutecznie uderzyć na naszą stolicę, kiedy u schyłku lipca kończyła się już ogromna operacja „Bagration”? Dotychczas podkreślano, że siły i zapasy Armii Czerwonej były tu wtedy na wyczerpaniu, a Niemcy kontratakowali...

Czytaj też:
Polski lotnik Stalina. Niewiarygodna historia braci Lewoniewskich

To jest największe kłamstwo sowieckie. To prawda, że operacja „Bagration” przerosła nawet najśmielsze oczekiwania Sowietów. Wczesnym latem 1944 r. potężnymi uderzeniami Armia Czerwona rozgromiła wojska niemieckie na Białorusi, wzięła do niewoli tysiące Niemców, weszła na terytoria polskie, a pod koniec lipca – po zajęciu Lubelszczyzny i Podlasia – zbliżyła się do Warszawy. To była już inna Armia Czerwona niż w 1941 r. Nauczyła się walczyć i chciała walczyć, była – nawet zdaniem Niemców – nie gorzej od nich uzbrojona, a posuwała się na zachód szybciej niż Wehrmacht na wschód trzy lata wcześniej. Najpotężniejszy w całej Armii Czerwonej 1. Front Białoruski pod dowództwem świeżo mianowanego marszałka Konstantego Rokossowskiego przeszedł podczas tej operacji 500–600 km.

Ale – co celowo pomijało się w historiografii PRL oraz ZSRS, a teraz też i Rosji – Rokossowski już na początku operacji zakładał ewentualne zajęcie Warszawy, w połowie lipca (jak pisze we wspomnieniach) rozmawiał o tym ze Stalinem, a jego Front był lepiej zaopatrywany niż pozostałe wojska. Zresztą oddziały kolejowe błyskawicznie układały szerokie tory łączące wojska frontowe z bazami zaopatrzenia. Jeszcze jednym celowo pomijanym elementem sytuacji był fakt, że główne uderzenie w kierunku Warszawy wykonało lewe, południowe skrzydło 1. Frontu Białoruskiego z Lubelszczyzny, które podczas operacji „Bagration” pokonało dystans niewiele przekraczający 200 km. Najsilniejsza „pięść” tego ugrupowania, czyli świetna, zaprawiona w bojach 2. Armia Pancerna, trzymana była dotąd w odwodzie. Te właśnie świeże siły, mające blisko 400 czołgów, znalazły się pod koniec lipca na przedpolach prawobrzeżnej Warszawy. I dotarły do niej – jak doniósł wywiad AK i na czym opierał się Bór-Komorowski, podejmując decyzję o wybuchu powstania.

Ale rósł opór Niemców...

Siły Niemców były wtedy znikome. Dowódca 9. Armii Wehrmachtu, broniącej linii Wisły, oceniał, że stosunek sił w piechocie wynosił 1:7 na jego niekorzyść, kilkakrotnie mniej miał też czołgów i dział. Sporych odcinków zachodniego brzegu Wisły w ogóle nie obsadzono. 60 km na południe od Warszawy nie było żadnego Niemca! Z utworzeniem przyczółka magnuszewskiego nie było kłopotu. Rokossowski miał wszelkie atuty, aby przekroczyć rzekę i uderzyć wtedy na północ oraz na południe od miasta. Następnie wziąć je w kleszcze i zdobyć w pierwszych dniach sierpnia. To zakładał jego plan. I takie też były założenia następnych, o których pan wspomniał, tworzone już razem z marszałkiem Żukowem. Tworzone niejako na wszelki wypadek, gdyby stanowisko USA i Wielkiej Brytanii stało się bardziej zdecydowane, gdyby Stalin musiał serio brać pod uwagę nawet rozpad koalicji antyhitlerowskiej, czego obawiał się najbardziej.

Czy jednak na zatrzymaniu ofensywy Armii Czerwonej nie zaważył kontratak pięciu niemieckich dywizji pancernych na wschód od Warszawy?

Tak ochoczo twierdzą ci, którzy dążą do wybielenia postawy Stalina. Wbrew faktom. Po pierwsze to nie było pięć dywizji, tylko poszczególne oddziały tych związków taktycznych. W sumie siła mniejsza w porównaniu z samą 2. Armią Pancerną czerwonoarmistów. Po drugie w warunkach dość bezładnego uchodzenia pobitego Wehrmachtu ich kontratak nie mógł zostać właściwie skoordynowany i w efekcie wchodziły one do akcji – głównie na północ od miasta – niejednocześnie. I wreszcie – głównym celem Niemców nie było w tamtych dniach utrzymanie Warszawy, ale ubezpieczenie od ofensywy na Prusy Wschodnie, czego Hitler obawiał się najbardziej. Tak więc to Sowieci zatrzymali się, czekając, aż Niemcy wykonają robotę za NKWD i zniszczą tych, którzy stanowili potencjalne zagrożenie dla komunizacji Polski.

Spotkanie żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej 20 września 1939 r., na wschód od Brześcia

Skąd wiemy, że Stalin wydał rozkaz: „Zatrzymać czołgi!”?

Mimo poszukiwań w archiwach sowieckich nie znalazłem tego rozkazu na piśmie. Być może, iż znajduje się w supertajnych zespołach archiwalnych, ale jeszcze bardziej jest prawdopodobne, że Stalin takiego rozkazu po prostu nie podpisał. Nauczony doświadczeniem mordu katyńskiego unikał pozostawienia pisemnych śladów takich decyzji i rozkaz wydał ustnie. A o rozkazie zwanym umownie „Zatrzymać czołgi!” wiemy z dziesiątków innych rozkazów, które muszą stanowić jego bezpośrednią konsekwencję (na przykład o całkowitym zakazie lotów nad Warszawą), oraz z faktów, które nastąpiły na przełomie lipca i sierpnia, a których nie można inaczej wytłumaczyć. Przede wszystkim właśnie dlaczego 1. Front Białoruski nie uderzył, choć był w stanie tego dokonać? Dlaczego wyznaczono Armii Czerwonej inne zadania i gdzie indziej skierowano zaopatrzenie? Dlaczego nie uchwycono największego strategicznego węzła drogowego i kolejowego na drodze do Berlina? Dlaczego zrezygnowano z zajęcia pierwszej stolicy dużego państwa europejskiego, co przyniosłoby znakomity efekt propagandowy na całym świecie? Dlaczego nie wykorzystano okazji do zainstalowania w niej właśnie powołanego przez Stalina komunistycznego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego?

No właśnie dlaczego?

Bo Stalina zaskoczyła zaciętość walk w Warszawie. O ich wybuchu dowiedział się bardzo szybko, zanim jeszcze poinformował go o nich przebywający akurat w Moskwie premier rządu RP w Londynie – Stanisław Mikołajczyk. Sowieci myśleli, że 10 tys. powstańców, którzy „porwali się z kozikiem na czołgi”, zostanie błyskawicznie zmiażdżonych przez samą 1. Dywizję Pancerno-Spadochronową „Herman Göring”. A tu bój trwa nie dwa–trzy dni, ale tydzień, dwa tygodnie, miesiąc, dwa miesiące...

To, że w końcu zaczęli pomagać, że w połowie września wysłali za Wisłę berlingowców, że samoloty zrzucały broń, było – jak sądzę – wynikiem nie tylko nacisków aliantów. Można to uznać za naiwne, ale myślę, że Stalin zaczął powstańców szanować, podobnie jak szanował broniących się do ostatka Niemców w Stalingradzie. Stosunku do AK-owców nie zmienił, nadal osobiście uważał ich za „faszystów”, którzy „chcą wbić nóż w plecy bohaterskiej Armii Czerwonej”, ale pod koniec września zaczął im jednak pomagać. Oczywiście było to przede wszystkim obliczone na przedłużenie niszczenia młodej elity narodu polskiego rękami Niemców, na „walkę do ostatniego Polaka”, ale zauważam rosnący szacunek do powstańców, choćby w sformułowaniach wydawanych rozkazów.

Poruszył pan też inną pasjonującą kwestię. Czy gdyby Godzina „W” została przesunięta o trzy dni, Rokossowski nie miałby wyjścia i pobiłby Niemców wokół Warszawy, zanim Kreml zostałby postawiony w sytuacji, kiedy na oczach świata stolica Polski znalazłaby się w rękach Armii Krajowej?

Myślę, że rzeczywiście Sowieci nie mogliby się już wtedy wycofać. Chociaż nie możemy wykluczyć żadnego, najbardziej perfidnego kłamstwa ze strony Stalina, który przecież oskarżał Armię Krajową wobec Churchilla i Roosevelta o najgorsze rzeczy, kłamiąc w żywe oczy. Kłamstwo stanowiło istotę stalinizmu przynajmniej od procesów lat 30., a podczas wojny przerastało największe kłamstwa propagandy hitlerowskiej.

Artykuł został opublikowany w 6/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.