Północni bracia Krzyżaków

Północni bracia Krzyżaków

Dodano: 
Hołd zakonu inflanckiego przed królem Zygmuntem Augustem w Pozwolu w 1557. Rycina Maurycego Gottlieba
Hołd zakonu inflanckiego przed królem Zygmuntem Augustem w Pozwolu w 1557. Rycina Maurycego GottliebaŹródło:Wikimedia Commons
Sens ich istnienia polegał na nawracaniu Bałtów ogniem i żelazem.

Jakub Ostromęcki

Zakon kawalerów mieczowych zasłynął z podboju Łotwy (w średniowieczu zwana Liwonią, u nas Inflantami) i części Estonii. Z jego działalnością wiąże się napływ niemieckich osadników i cokolwiek by tu mówić ‒ rozwój cywilizacyjny tych krajów. Początki panowania kawalerów mieczowych to jednak czysta bandyterka i wiele klęsk w polu poniesionych z ręki pogańskich wojów. Biorąc pod uwagę ich liczbę oraz setki poległych braci, aż dziw bierze, że zakonowi dzieło podboju się powiodło.

Podbój zaczął się od niewinnej działalności misyjnej. Biskup Meinhard próbował ochrzcić Liwów, pokazując im, jak budować murowane zamki. Ci chętnie skorzystali z nowej wiedzy, po czym kazali staremu biskupowi pakować manatki. Jego następcą był Berthold z Lokkum. I on szybko stracił złudzenia, po tym jak Liwowie podpalili jego kościół i grożąc mu śmiercią, popędzili go ku morzu. Hierarcha poprosił jednak papieża o ogłoszenie krucjaty. W lipcu 1198 r. wylądował u ujścia Dźwiny wraz z saskimi rycerzami. Gdzieś obok wybrzeża doszło do bitwy. Koń Bertholda poniósł go ku szeregom Liwów, którzy posiekali biskupa na kawałki. Starcie wygrali jednak krzyżowcy.

Nowym biskupem został Albert von Buxhövden, który zmusił Liwów do chrztu i założył u ujścia Dźwiny Rygę. Formalnie Inflanty miały być teokratycznym państwem biskupów Rygi, którzy podlegali z kolei arcybiskupom Hamburga. Biskup – po odejściu krzyżowców – potrzebował jednak rycerzy, którzy będą tu na stałe i w odpowiedniej liczbie. Tak w 1202 r. narodził się zakon kawalerów mieczowych ‒ Fratres Militiae Christi de Livonia. Liczba braci-rycerzy nie przekraczała w Inflantach 150. Wraz z półbraćmi i knechtami mogło być ich kilka razy więcej.

W dolinie Dźwiny powstały nowe zamki. Ulegli też Estowie naciskani przed Duńczyków od północy. W 1211 r. doszło do bitwy pod Turaidą. Estowie oblegali gród, w którym bronili się świeżo ochrzczeni Liwowie i niemieccy kusznicy. Odsiecz rycerstwa krzyżowego wzięła wkrótce oblegających w dwa ognie. Część Estów próbowała wyrwać się z matni, uciekając ku rzece na okręty. Tutaj jednak na uciekających posypały się niemieckie strzały i oszczepy ze zbudowanego specjalnie w tym celu mostu. W 1227 r. opanowano Kurlandię, w 1231 r. Ozylię. Krzyżowcy osiągnęli wtedy zwycięstwo dzięki ciężkiej jeździe, kusznikom, sztuce oblężniczej i fortyfikacyjnej.

Inflancka mafia

Mentalność zbrojnych mnichów dla człowieka XXI w. jest niepojęta. Szukali oni śmierci w walce. Ponosili wtedy śmierć męczeńską, a więc odnosili osobiste zwycięstwo. Nie było lepszego sposobu na pokazanie potęgi wiary niż poprzez zwycięstwo militarne. Gdy poganie sami z siebie, niczym nieprzymuszeni przyjmowali nową wiarę, odbierało to zbrojnym mnichom sens istnienia. Wywodzący się głownie z północno-wschodnich Niemiec kawalerowie mieczowi składali takie same śluby jak templariusze czy Krzyżacy: ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Tryb życia mieczowca miały wyznaczać także modlitwy, posty, czuwania, ćwiczenia wojskowe. Obowiązywał kategoryczny zakaz kontaktów seksualnych.

Rycerz zakonu kawalerów mieczowych. Rys. Krzyszof Wyrzykowski

Rzeczywistość daleka była od świątobliwych założeń. Już siedem lat po powstaniu zakonu doszło w jego łonie do krwawych waśni. Mistrz Winnie von Rohrbach został zabity ciosem topora przez brata Wigberta z Soest. Źródła patologii tkwiły w charakterze samego zakonu i podboju Inflant. Mieczowcy mieli bronić misji, a nie tak jak zakony w Lewancie odbijać bogate miasta z rąk muzułmanów. Nie mieli protektorów na cesarskim lub papieskim dworze. Brakowało im przedstawicielstw w Rzeszy, na czym cierpiała rekrutacja. Templariuszom i Krzyżakom mieczowcy zazdrościli niezależności, sami podlegając (formalnie) władzy biskupa Rygi.

Mieczowcy odczuwali cały czas brak ziemi i gotówki. Ucisk liwskich i łatgalskich chłopów przybrał zatem takie rozmiary, że doprowadził do wybuchu buntu w 1222 r., który oczywiście utopiono we krwi. Mieczowcy nie zawahali się najeżdżać i rabować dóbr biskupich czy duńskich w Estonii (Dorpat). Nielegalnie nakładali cła na towary przewożone Dźwiną. W 1230 r. podnieśli nawet rękę na papieskiego legata Baldwina z Alny, który starał się doprowadzić ich do porządku. Duchownego wtrącili do lochu, a 100 jego zbrojnych wyrżnęli. „Ciała ich wrzucili na stos, a jednego, który szczególnie był oddany Kościołowi, na szczycie ustawili, jako Jego Świątobliwość przedstawiając i jakby tego było mało, nie pozwolili swojemu mistrzowi wydać ich do pochowku, aby nawróceni poganie, Rusowie i heretycy mogli ich oglądać i takim sposobem Braci Mieczowych za większych od Kościoła uznawać” ‒ relacjonowali papiescy szpiedzy.

Zakon cystersów w Dyjamencie u ujścia Dźwiny został złupiony, a mnisi pobici. Wynajęto pogańskich Estów oraz schizmatyckich Rusinów do zwalczania sił duńskiego bp. Lihuli. Z ręki mieczowców zginąć miało 400 chrześcijan. Aby zaszkodzić Duńczykom i biskupom Rygi, sabotowali nawet proces chrystianizacji w Estonii. Nawet Krzyżacy pisali w raporcie, że są to „ludzie folgujący własnym skłonnościom, niedochowujący wierności regule, chcą tylko, aby dać im wolną rękę i nie kontrolować ich postępowania, chyba że za ich zgodą”. Inny kronikarz pisał o nich jako o drobnych przestępcach wygnanych z Saksonii, często niskiego pochodzenia, „którzy chcieli żyć po swojemu bez króla i prawa”.

Rys. Jacek Gramburg

Koniec swawoli

Kara spotkała mieczowców z rąk pogan. W 1236 r. do Rygi przypłynął świeży kontyngent rycerzy z Holsztynu. Przybysze rwali się do boju, nie bacząc na panujące warunki. Mistrz Volquin poprowadził ich zatem na niezdobytą do tej pory Żmudź. Uderzenie trafiło w próżnię, wojowników pogańskich nigdzie nie było widać. Złupiono kilka wsi i nagle podczas powrotu okazało się, że północny brzeg jednej z rzek blokują Żmudzini. Volquin znał doskonale miejscowe ograniczenia. Wiedział, że w takiej sytuacji nie da się wyzyskać przewagi ciężkiej jazdy, że zbroje, kolczugi i rumaki mogą nawet przeszkadzać. Kazał zatem rycerzom zsiąść z koni i na piechotę szturmować drugi brzeg dopóty, dopóki Żmudzinów było jeszcze mało. Dumni i skrajnie głupi krzyżowcy nie chcieli jednak o tym słyszeć. Rozłożyli się na noc na obóz, po czym rano uderzyli konno na przeciwników, którzy ‒ jak się można było spodziewać ‒ otrzymali już posiłki. Desant zamienił się w rzeź rycerstwa. Poległ mistrz Volquin i połowa zakonników. Lekka jazda liwska wspierająca krzyżowców uniknęła pogromu.

Artykuł został opublikowany w 8/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.