Wojna totalna w zbrojach, czyli masakra francusko-habsburska
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Wojna totalna w zbrojach, czyli masakra francusko-habsburska

Dodano: 
Rycerz francuski zabijany przez piechurów Karola V. Rys. Marek Szyszko
Rycerz francuski zabijany przez piechurów Karola V. Rys. Marek Szyszko Źródło:FOT: Archiwum Historii Do Rzeczy
Kościoły sprofanowane, księży i mnichów pozabijano bądź uczyniono z nich niewolników. Zakonnice były gwałcone i sprzedawane na rynkach.

Europa początku XVI w., tak jak zresztą wcześniej i później, stanowiła jeden wielki teatr wojenny. Państwo polsko-litewskie – z koniecznością uśmierzania ciągłych najazdów Moskwicinów i Tatarów, a do 1525 r. również Krzyżaków – nie miało jeszcze najgorzej. Zachodnią część kontynentu zdominowała bowiem zacięta rywalizacja dwóch potęg: Francji i rodzącego się właśnie imperium Habsburgów. Obejmowało ono od czasów Karola V – króla Hiszpanii, Niemiec, a wkrótce i cesarza – również posiadłości w Niderlandach i we Włoszech, a w miarę upływu czasu ogromną połać obu Ameryk, od Kalifornii na północy do dzisiejszych Chile i Argentyny na południu. Nie zapomnijmy też o Filipinach. To ten władca miał powiedzieć, że w jego państwie Słońce nigdy nie zachodzi…

Karol był wnukiem cesarza Maksymiliana I, a synem Filipa I Pięknego Habsburga oraz Joanny Szalonej (bo o męża chorobliwie zazdrosnej), córki Ferdynanda i Izabeli, władców Aragonii i Kastylii. Śladem poprzednich cesarzy rzymskich narodu niemieckiego chciał on w pełni podporządkować sobie kwitnące miasta, państwa i państewka w Italii, od Mediolanu poczynając. I tu natknął się na króla Franciszka I, który dążył do umocnienia francuskiej dominacji we Włoszech, podobnie zresztą jak w Burgundii i we Flandrii. Można przypuszczać, że gdyby Karol V mógł w wystarczająco długim czasie skoncentrować cały potencjał na wojnie z Francją, to pokonałby ją bezapelacyjnie. Nie miał jednak tego komfortu, bo zanadto absorbowały go nie tylko podbój i zarządzanie wielką częścią Nowego Świata, lecz także walki z niemieckimi książętami protestanckimi (liga szmalkaldzka), a wkrótce po śmierci Ludwika Jagiellończyka pod Mohaczem (1526, patrz: „HDRz” nr 52) również z Turkami.

Czytaj też:
Triumf Dziewicy Orleańskiej. To dzięki temu 17-latka uratowała Francję

Z tych uwikłań Karola korzystał Franciszek, wyprawiający się za Alpy tak jak jego poprzednicy. Ów król „najwierniejszej córy Kościoła rzymskokatolickiego” bez najmniejszych oporów wspierał zarówno niemieckich protestantów, jak i agresję Sulejmana Wspaniałego na Morzu Śródziemnym oraz na Węgrzech i w Austrii. Ta ostatnia, jak wiemy, odziedziczyła po śmierci osamotnionego przez nią Ludwika Jagiellończyka problem ekspansji tureckiej (brat Karola – Ferdynand – został królem Czech i Węgier) i muzułmanie już w 1529 r. oblegali Wiedeń.

Pawia, 1525

„Wojny włoskie”, głównie o Lombardię, prowadzili już poprzednicy Franciszka I – Karol VIII i Ludwik XII. 20-letni Franciszek I wznowił je z dużą energią, odnosząc 13 września 1515 r. – na czele 30-tysięcznej armii z 70 działami – świetne zwycięstwo nad niepokonanymi dotąd Szwajcarami pod Marignano. Ci ostatni wspierali odtąd Francuzów w bojach z koalicją antyfrancuską, którą co pewien czas inicjowali Habsburgowie, Anglia, papieski Rzym, Wenecja i inne miasta włoskie (było to zjawisko dynamiczne i dotychczasowi sojusznicy zamieniali się we wrogów i na odwrót). Wojny z Karolem V zaczęły się w 1521 r. i toczyły się jeszcze za ich następców do 1559 r. Przewagę zyskiwała to jedna, to druga strona, ale na ogół górą były wojska cesarza złożone z hiszpańskich tercios (w jednym oddziale pikinierzy, szermierze, arkebuzerzy, muszkieterzy) i niemieckich landsknechtów.

Bitwa, mająca największe znaczenie dla przyszłości Mediolanu i całej Lombardii, została rozegrana pod Pawią 24 lutego 1525 r. Wcześniej Franciszek I zajął Mediolan i był bliski zwycięstwa w kampanii lombardzkiej. Jednak Pawia, zamieniona w twierdzę, broniła się już przez trzy zimowe miesiące, gdy spod Lodi nadciągnęła z początkiem lutego odsiecz 23-tysięcznej armii prowadzonej przez wicekróla Neapolu – Karola de Lannoya. W szeregach byli straszni w boju, a jeszcze straszniejsi dla pokonanych oraz ludności podbitych miast i wsi niemieccy landsknechci Georga von Frundsberga.

Archiwum HDR

Siły obu przeciwników były mniej więcej wyrównane, ale król Francji nie zamierzał przerywać oblężenia. Po zachodniej stronie miasta stały 4 tys. ludzi księcia d'Alençon, od wschodu i południa 5 tys. ks. Montmorency, a 15 tys. – stojącymi od północy w wielkim parku Viscontich, otoczonym pięciometrowym murem – dowodził sam król. Liczba, odwaga i dotychczasowe sukcesy żołnierzy, a także 65 dział (przy zaledwie kilkunastu wroga) dodawały mu otuchy. Gdy do muru zbliżyły się oddziały habsburskie, Franciszek postawił naprzeciw nim 5 tys. Szwajcarów pod dowództwem ks. Roberta de Fleuranges, zasłużonego pod Marignano, notabene. I tak to trwało dwa tygodnie, aż Lannoy został zmuszony do działania niezadowoleniem nieopłaconych obrońców Pawii, grożących poddaniem miasta.

W tej sytuacji głównodowodzący armią habsburską wysłał nocą z 23 na 24 lutego (dzień 25. urodzin cesarza) oddziały, które przedostały się przez mur parkowy wcześniej wykonanym wyłomem i atakowały w kierunku zamku Mirabell, gdzie spodziewano się zaskoczyć francuskiego króla. Na drodze stanęły im jednak 3 tys. pieszych Szwajcarów i tysiąc francuskich jeźdźców Fleurangesa. Rozpoczęły się walki w rzednącym mroku, których znaczenia nie docenili jednak Francuzi, zwlekając z wysłaniem większych sił. I oto o godz. 6 piechurzy markiza Alfonsa del Vasto wdarli się do taboru francuskiego i do zamku.

Króla tam wprawdzie nie było, ale 10 tys. wrogów (w tym 2 tys. jazdy hiszpańskiej) zagroziło rankiem jego zgrupowaniu. Liczyło ono tylko nieco mniej od żołnierzy cesarskich, bo 4 tys. najemnych piechurów, 2 tys. Gaskończyków oraz 3,6 tys. ciężkiej jazdy. Szarża tych wspaniałych, zakutych w stal rycerzy francuskich miała w zamyśle króla rozbić wrogie ugrupowanie. Lannoy jednak, chroniąc kolumny nieuszykowanej jeszcze do boju piechoty, ruszył przeciw nim z kontrszarżą. Hiszpanie oddali po zaciętej walce pole, ale Francuzom zdarzyło się to samo, co pod Crécy i Azincourt… W pościgu wpadli na grząski teren między drzewami i tam utknęli.

Czytaj też:
Ryszard III - największe monstrum w dziejach Anglii?

Tymczasem niemal wszystkie siły Lannoya znalazły się za murem. Wystarczyło teraz otoczyć bezradnych rycerzy i wyrzynać jednego po drugim, szukając ostrzami mieczy i sztyletów przerw między blachami zbroi bądź wtykając w nie lufy arkebuzów i rozrywając strzałami ciała nieszczęśników. Atak piechoty francuskiej, który miał przerwać pierścień napastników i wyzwolić osaczonych kawalerzystów, został odparty przez landsknechtów Frundsberga. Podczas rzezi zginął kwiat rycerstwa francuskiego – kolejna danina krwi po straszliwych klęskach wojny stuletniej, znów spowodowana zbytnią brawurą. Łącznie zginęło 12 tys. żołnierzy francuskich (przy 5 tys. cesarskich), a rany odniosło 9 tys. (i – odpowiednio – 4 tys.).

Król zapewne zginąłby wraz ze swymi wasalami, gdyby nie powrót Lannoya, który czyniąc użytek z miecza, ochronił go przed morderczym amokiem własnych landsknechtów. Franciszek trafił na siedem miesięcy do niewoli w Madrycie – gdzie traktowano go wyjątkowo dobrze i z szacunkiem – ale w końcu przyjął warunki uwolnienia, jakie przedstawił mu Karol. Musiał zrezygnować na jego rzecz z Burgundii, Mediolanu, Genui i Neapolu.

Artykuł został opublikowany w 8/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.