Niemieckie reparacje wojenne

Niemieckie reparacje wojenne

Dodano: 
Zrujnowane budynki przy ul. Świętojańskiej na Starym Mieście w Warszawie, 1945 r.
Zrujnowane budynki przy ul. Świętojańskiej na Starym Mieście w Warszawie, 1945 r. Źródło: fot. NAC
31 sierpnia, dzień 181. Wpis nr 170 | Idzie pierwszy września. Rocznica smutna i (może być) pouczająca. Wielu widzi tu pole do analogii naszego czasu, kiedy postawiliśmy politycznie na pakt obronny z jeszcze bardziej odległym niż w 1939 roku sojusznikiem. Ten temat pozostawiam znawcom, zresztą jak to by było, gdyby było, to tego nikt nie wie. Na szczęście Rosjanie też.

Ja bym dziś chciał wrócić myślami do tematu… reparacji wojennych od Niemiec, który pojawia się w rytmie dość ciekawym, bo nie tylko „rocznicowym”, ale w zależności od dynamiki sporu politycznego Polaków z Polakami. Jak się to tak pośledzi to temat „wybucha” zazwyczaj w okolicach politycznej flauty, kiedy wypada dopalić coś patriotycznie albo kiedy „Niemiec podnosi łeb”, by odpowiedzieć na jakieś tam ich ruchy, czasem kompletnie od czapy pt. „A wyście nam Polskę puścili z dymem”. Jak to jest w końcu z tymi reparacjami? Temat zrozumieć pomógł mi kiedyś fragment z wystąpienia Stanisława Michalkiewicza, guru liberalnej (w sensie wolnościowej) publicystyki. Wszystko co poniżej napiszę to od niego, a powtarzam to, aby inni też mogli poznać – dość obiektywnie przekazany przez niego – stan rzeczy.

Otóż po zakończeniu drugiej wojny światowej Niemcy przestały istnieć, podzielono je na cztery strefy okupacyjne, zaś o losach przyszłego państwa niemieckiego miała zadecydować konferencja w Poczdamie. Tam ustalono kwestię reperacji wojennych od Niemiec. Polska miała w nich udział w „puli sowieckiej”, czyli miała się zaspokoić poprzez Sowiety z majątku radzieckiej strefy okupacyjnej.

I jak mówi Michalkiewicz Rosjanie dzielili się z nami „po bratersku”. W znakomitej powieści „Psie serce” Michaiła Bułhakowa jest fragment, w którym nasz bohater się oświadcza i na pamiątkę tego wydarzenia… zabiera pierścionek nowej narzeczonej. I Sowieci z naszymi reparacjami zrobili to samo. W ramach powojennych reparacji… wywozili nam śląski węgiel za darmo. Proceder trwał do śmierci Stalina w 1953 roku i jak zmarło Słońce Narodów, to nasi (?) nabrali odwagi i zwrócili się do Sowietów, że nie chcą żądnych reparacji, byleby przestali już z tym węglem. Moskalikom zabrało to 3 lata, by na fali „odwilży” zgodzić się na te „machniom” w 1956 roku.

I teraz współcześni Niemcy uważają, że w sprawie reparacji postąpili zgodnie z międzynarodową konferencją, zaś jeśli Polacy mają jakieś wonty, to… do Putina proszę. A więc pisz pan na Berdyczów.

W związku z tym sprawa tematu reparacji jest dęta i używana wyłącznie do ekscytacji politycznej naiwniaków, którzy marzą, że kiedyś może spadnie na Polskę deszcz pieniędzy, winy zostaną odkupione, obkupione zaś będą rodziny coraz już mniej licznych ofiar. I depozytariusze publicznej narracji wiedza o tym, i włączają od czasu do czasu temat.

Gdyby to było na serio, to już dawno polski rząd wystosowałby odpowiednią notę, a nic takiego nie zaszło. Mamy co prawda przyznane reparacje od Niemiec w wysokości 850 mld dolarów, ale wyrok ogłosił sąd polubowny w Ciechanowie, na wniosek izby biznesowej w Opinogórze, a ma go hrabia Potocki. Teraz tylko jak klepnie nam to rząd brytyjski, dokąd poszedł wyrok z wnioskiem o egzekucję, to będziemy wszyscy (łącznie z hrabią?) bogaci.

Wydawałoby się, że sprawa jest jednoznacznie rozstrzygnięta. Otóż prawnicy niemieccy podnoszą, że może i Polska ma jakieś – według nich spore – szanse na reparacje. Argumentują to tym, że Polska, jeśli już, to zaspokoiła się z majątku sowieckiej strefy okupacyjnej, czyli NRD, a po zjednoczeniu Niemiec powinna z pozostałych trzech stref. Są według nich na to spore szanse, ale raczej wygląda mi to na propozycję podjęcia się zlecenia, by tak kreatywną kancelarię zatrudnił rząd Polski. Ciekawy wątek pojawił się, ja go usłyszałem pierwszy raz z ust Korwina Mikke, że reparacje jak reparacje, to są kwestie zniszczeń wojennych, ale decyzja o zburzeniu spacyfikowanej popowstańczej Warszawy nie miała żadnego uzasadnienia militarnego, tylko odwetowe. W związku z tym za Warszawę wypadałoby zapłacić, jak gdyby dodatkowo.

Samo wyliczenie wielkości reparacji (w większości przypadków ok. 800 mld dolarów) to sam w sobie okropny proceder. Jak wyliczyć bowiem koszt ludzkiego życia? Mosty, domy i miasta od biedy jakoś można, ale ludzi? Generacje? Bożenkę spod czwórki?

W ogóle jest to jakiś światowy chichot historii. Jak zabijesz gościa po pijaku – idziesz do kicia, jak coś komuś spalisz – to samo. A jak zabijesz miliony i puścisz z dymem kontynent i ćwierć świata, to będą o tobie pisali w podręcznikach jako o kontrowersyjnym zbrodniarzu. Filmy będą kręcić, koszulki nosić. I nie pisze tu tylko o hitlerowskich Niemcach, piszę to także o „naszych” komunistach. Naziści poszli na śmietnik historii, zaś sierp i młot są częścią przestrzeni publicznej, głównie w krajach nie dotkniętym tym eksperymentem „jakiego świat nie wiedział”. I można zobaczyć np. demonstrantów LGBT z Che na koszulkach, Che Guevary, który wsadzał homoseksualistów do obozów koncentracyjnych.

Klasowy socjalizm ma znacznie lepszy PR niż jego narodowy bliźniak. Co nasuwa mi mroczne przypuszczenie, że prędzej będziemy mieli powtórkę z tego pierwszego niż z drugiego. Ale czy zawsze, pokolenie po pokoleniu trzeba to przeżywać od nowa? Nie lepiej się starszych posłuchać, co to wiedzą, jak to było i czym się bezspornie skończy? Historia jest nauczycielką życia i jest traktowana przez uczniów jak dzisiejsi nauczyciele. Z buta…

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także