Chciał mocarstwowej Polski, umarł opuszczony w rumuńskiej chałupie
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Chciał mocarstwowej Polski, umarł opuszczony w rumuńskiej chałupie

Dodano: 
Minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop i szef polskiej dyplomacji Józef Beck na dworcu w Warszawie, 25 stycznia 1939 r.
Minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop i szef polskiej dyplomacji Józef Beck na dworcu w Warszawie, 25 stycznia 1939 r.Źródło:NAC
Po latach fałszowania i wypaczania historii II RP, przyszedł czas na jej lukrowanie. Jak pisać o Józefie Becku, by nie popaść w skrajności?

Józef Beck zmarł 5. czerwca 1944 r. w opuszczonej szkole w Stănești w Rumunii. Następnego dnia alianci wylądowali w Normandii. W sierpniu został obalony gen. Antonescu, a Rumunia stała się sojusznikiem ZSRS. Beck, gdyby dożył „wyzwolenia” przez Sowietów, pewnie zostałby wydany komunistycznym polskim władzom. Jeśli nie zmarłby tajemniczą śmiercią w więzieniu, zapewne wytoczono by mu proces, podobnie jak ściągniętemu do kraju Kostce-Biernackiemu. Jakie otrzymałby zarzuty? Pewnie podobne. Zdrada państwa. Doprowadzenie do jego upadku. Współpraca z Niemcami. Faszyzowanie kraju. Szkalowanie i zohydzanie Związku Radzieckiego. Wszystkie okazałyby się nieprawdziwe, chociaż pewnie nie przeszkodziłoby to stalinowskim sędziom wydać surowy wyrok. Z pewnością największym - chociaż niewyartykułowanym - zarzutem, jaki nowe władze postawiłyby byłemu ministrowi spraw zagranicznych byłby ten, że podobnie jak inni sądzeni wtedy polscy patrioci, zawsze kierował się zasadą „najpierw Polska”.

Pisać o Becku nie jest łatwo. Żeby to uczynić, trzeba najpierw przebić się przez gąszcz kłamstw i półprawd serwowanych od lat. Najpierw przez ekipę Sikorskiego, obwiniającą go o wrześniową klęskę, potem przez komunistów, obwiniających go również o torowanie drogi Hitlerowi, a teraz przez różnej maści pogrobowców, starających się obrzydzić samego Becka, jak i państwo, którego był ministrem spraw zagranicznych. Z drugiej strony, pisząc o nim łatwo wpaść w przesadną afirmację jego poczynań i osiągnięć II RP.

Apoteoza Becka

Może z tych właśnie powodów napisano o nim tak niewiele książek. Beck po śmierci Piłsudskiego samodzielnie kierował polską polityką zagraniczną. W największej mierze odpowiadał też za sytuację, w jakiej znalazła się Polska w 1939r. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Europejskim ministrom spraw zagranicznych z tamtego gorącego, przedwojennego okresu poświęconych zostało często po kilkanaście, czy kilkadziesiąt książek. W tym opisujących życie prywatne, dzieciństwo i młodość oraz kompleksowo zajmujące się prowadzoną przez nich polityką. Tymczasem my doczekaliśmy się pamfletu na Becka, książki o Becku napisanej przez wieloletniego agenta SB, opisu młodzieńczych lat Becka, wspomnień jego sekretarza i żony, czy luźniejszego zbioru esejów wydanych przez IPN. Dopiero dwa tygodnie temu ukazała się pierwsza pełna biografia Becka autorstwa Marka Kornata i Mariusza Wołosa.

Marszałek Józef Piłsudski w towarzystwie Józefa Becka przyjmuje raport od wiceministra spraw wojskowych gen. Daniela Konarzewskiego (na koniu)

Na razie skupmy się jednak na książce Jerzego Chociłowskiego. Przyznać też trzeba od razu, że jest to apoteoza. Czy słuszna? Podobnie jak Śmigłemu-Rydzowi trudno odmówić Beckowi zasług. Nie tylko z czasów kiedy był legionistą, ale i późniejszych. Beck był niewątpliwie bardzo zdolnym człowiekiem. Zanim został ministrem spraw zagranicznych, z poręczenia Piłsudskiego pełnił funkcje szefa gabinetu ministra spraw wojskowych i wicepremiera w jego rządzie.

Autor książki już na wstępie stawia tezę, że „nie narodziła się w międzywojniu żadna inna sensowna koncepcja polityki zagranicznej oprócz tej, którą prowadził Józef Beck”. Przy takim postawieniu sprawy, można jedynie polemizować z autorem, przekonanym do swoich racji. Jednak tak odważne stwierdzenie każe od razu stawiać pytania. Czy inna koncepcja narodzić się mogła? Czy obóz sanacji był jedynym sternikiem, godnym kierować państwową nawą? Jak wyglądałaby polska dyplomacja, gdyby kierował nią ktoś inny niż Beck?

W świetle skutków, jakie owa dyplomacja przyniosła, pytania na pewno sensowne i uzasadnione. Do tej pory odpowiedzi na nie były często tendencyjne i formułowane pod z góry założoną tezę, że to właśnie Beck razem ze Śmigłym-Rydzem i Mościckim doprowadzili do bezprecedensowej katastrofy w historii Polski.

Prezydent RP Ignacy Mościcki przekazuje Marszałkowi Edwardowi Śmigłemu-Rydzowi buławę marszałkowską. Warszawa, 10 listopada 1936 r.

Książka Chociłowskiego próbuje ów mit „złego” Becka odwrócić. Autor podkreśla jego zasługi. Sprawy, które dotychczas najbardziej go „obciążały” - jak stosunki z Litwą czy zajęcie Zaolzia pokazuje w bardziej korzystnym dla ministra świetle. Niejako na usprawiedliwienie jego wyborów przypomina, z jak trudną sytuacją międzynarodową musiała się mierzyć sanacyjna dyplomacja. Jak zauważa „niewątpliwie przyjaźni sąsiedzi bardzo by się nam przydali, ale chyba najlepiej, gdybyśmy byli wyspą”. Polska polityka zagraniczna szła w poprzek geopolityce niemiecko-rosyjskiej i z tym musiał się mierzyć Beck. Ciężko szło też z sojusznikami. Francuscy dyplomaci oskarżali go działanie w interesie III Rzeszy. Organ francuskich komunistów l'Humanite pisał o nim wprost jako o emisariuszu Hitlera. Antysemici z kolei widzieli w nim rzecznika Żydów.