Skapitulował dopiero 30 lat po wojnie. Cały czas myślał, że walczy z USA

Skapitulował dopiero 30 lat po wojnie. Cały czas myślał, że walczy z USA

Dodano: 
Prezydent Filipin Ferdinand Marcos przyjmuje miecz od Hiroo Onody. 1974 r.
Prezydent Filipin Ferdinand Marcos przyjmuje miecz od Hiroo Onody. 1974 r. Źródło: Wikimedia Commons /
Porucznik Hiroo Onoda przez niemal 30 lat nie przyjmował do wiadomości, że Japonia przegrała wojnę. Dopiero w 1974 roku, na wyraźny rozkaz swojego byłego dowódcy, złożył broń i wyszedł z filipińskiej dżungli.

„To może zająć trzy lata, być może nawet pięć, ale cokolwiek by się nie działo, wrócimy po ciebie” - tak brzmiał ostatni rozkaz, jaki 23-letni porucznik Hiroo Onoda usłyszał od swojego przełożonego mjr. Yoshimi Taniguchi.

Był luty 1945 roku. Do filipińskiej wyspy Lubang zbliżali się Amerykanie. Japończycy postanowili opuścić wyspę, by wzmocnić inne bastiony oporu na Filipinach, ale mjr. Taniguchi rozkazał Onodzie pozostanie wyspie i dokonywanie ataków dywersyjnych przeciw Amerykanom. Porucznik, wyszkolony w walkach dywersyjnych w dżungli, miał do dyspozycji trzech szeregowych. Mijały miesiące i lata, a czwórka Japończyków z Lubang wciąż czekała na starcie z US Army. Japońscy żołnierze znajdowali wprawdzie ulotki informujące o końcu wojny, ale uważali je za propagandę wroga. Onoda cały czas bardzo dbał, by ich mundury i broń były w jak najlepszym stanie.

Uznany za zmarłego

W 1950 roku Onodę opuścił pierwszy z jego podkomendnych – postanowił poddać się Filipińczykom. Cztery lata później w strzelaninie zginął drugi z ludzi porucznika. Trzeci został zastrzelony w 1972 roku. Sam Onoda już w 1959 roku został oficjalnie uznany za zmarłego.

Hiroo Onoda (po prawej) wraz z  młodszym bratem, 1944 rok.

W ciągu 29 lat z ręki Onody i jego ludzi zginęło ok. 30 mieszkańców wyspy, których Japończycy uważali za partyzantów służących Amerykanom.

Na początku 1974 roku zaginionego porucznika odnalazł Norio Suzuki, japoński student, który wybrał się na Lubang, by potwierdzić jego śmierć. Onoda wciąż jednak nie przyjmował do wiadomości, że wojna się skończyła i w związku z tym powinien się poddać. Suzuki wrócił więc do Japonii i powiadomił o swoim odkryciu tamtejsze władze. Japoński rząd wysłał na Filipiny specjalną delegację, w skład której wchodził m.in. brat Onody oraz jego ostatni dowódca - Yoshimi Taniguchi. Dopiero otrzymanie od Taniguchiego oficjalnego rozkazu poddania się przekonało Onodę do wyjścia z dżungli. Doszło do tego 9 marca 1974 roku.

W stolicy Filipin Manili prezydent Ferdinand Marcos przyjął od Onody, jako symbol poddania się, jego miecz. Marcos ułaskawił go z zarzutu zbrodni na mieszkańcach wyspy, uznając tłumaczenie porucznika, że według niego cały czas trwała wojna. Zwrócił mu również jego miecz.

Duma Japończyków

Onoda witany był w Japonii jak bohater, media przez wiele dni opisywały kolejne ceremonie, w których brał udział.

„Miałem to szczęście, że mogłem poświęcić służbie moje najlepsze lata życia” - powiedział tuż po powrocie. Onoda twierdził, że przez wszystkie tego lata jedyną rzeczą, która zaprzątała jego umysł było „wypełnienie obowiązku”.

Jedna z największych tokijskich gazet, „Mainichi Shimbun” napisała wówczas na temat Onody:

Dla tego żołnierza obowiązek był ważniejszy niż osobiste uczucia. Onoda pokazał nam, że w życiu chodzi o dużo więcej niż tylko sprawy materialne i egoistyczne zachcianki. Istnieje też strona duchowa, czyli coś, o czym być może zapomnieliśmy.

Hiroo Onoda zmarł w 2014 roku w wieku 91 lat.