Kamikaze Hitlera

Kamikaze Hitlera

Dodano: 
Rysunek Helmutha Ellgaarda przedstawiający taranowanie amerykańskiego bombowca.
Rysunek Helmutha Ellgaarda przedstawiający taranowanie amerykańskiego bombowca. Źródło: Wikimedia Commons / Familienarchiv Ellgaard
Niemieccy piloci z „Sonderkommando Elbe” dostali rozkaz taranowania amerykańskich bombowców. Ten desperacki atak nie przyniósł jednak efektu, na jakim zależało Niemcom.

Pomysłodawcą „Rammjäger” („Taranujących myśliwców”) był znany niemiecki lotnik, płk Hans-Joachim Hermann, jeden z bliskich współpracowników Hermanna Göringa.

Już w styczniu 1945 roku postulował on, by Luftwaffe zorganizowała jednostkę przeznaczoną do taranowania alianckich bombowców. Cel był jasny: zadanie wrogowi dużych strat w jednym, spektakularnym ataku miało go przerazić, co w konsekwencji miało zmniejszyć na pewien czas zagrożenie dla niemieckich miast.

„Minimalna szansa”

Hermann otwarcie przy tym przyznawał, że w przypadku pilotów tej jednostki „istnieje tylko minimalna szansa na powrót”. Operacja była klasyfikowana jako misja samobójcza („Selbstopfer”). Ostatecznie Göring wyraził zgodę na przeprowadzenie takiej operacji, ale zamiast postulowanych przez Hermanna tysiąca myśliwców, Luftwaffe wyznaczyło do niej jedynie 180 maszyn. Były to specjalnie zmodyfikowane Messerschmitty Bf 109. Usunięto z nich opancerzenie i większość uzbrojenia. Pozostawiono tylko jeden karabin maszynowy i 60 sztuk amunicji. Do misji zgłosiło się w sumie 2 tys. młodych Niemców. Zdecydowana większość z nich nie miała praktycznie żadnego doświadczenia w kokpicie. Trudno, by było inaczej – wyszkolony pilot był niezwykle cenną bronią.

Czytaj też:
Dziecięca armia Hitlera. Dywizja Hitlerjugend przerażała fanatyzmem

Kandydatów na kamikaze uczono, by celowali przede wszystkim w trzy części: ogon z delikatnym usterzeniem, silniki lub bezpośrednio w kokpit. Taranującą jednostkę nazywano dla niepoznaki „Sonderkommando Elbe”. Przynajmniej w teorii piloci nie byli skazani na śmierć – plan przewidywał, że tuż przed uderzeniem we wrogi bombowiec (lub tuż po) niemiecki lotnik wyskoczy ze spadochronem.

7 kwietnia 1945 roku ochotnicy, którzy zgłosili się do tej misji, zostali wysłani do boju. Dostali rozkaz ataku wielkiej formacji amerykańskich bombowców. Piloci „Rammjäger” wystartowali z pięciu lotnisk. W sumie w powietrze wzbiły się 143 maszyny tego typu.

Cisza wokół ataku

Jednym z ochotników do taranowania był Klaus Hahn. Zanim jednak miał okazję zbliżyć się do bombowców, został zaatakowany przez Mustangi lecące w osłonie.

Bombowce B-17 - "Latające Fortece"

Zobaczyłem poniżej grupę latających fortec i zdecydowałem się, że zabiorę jedną z nich ze sobą – wspominał Hahn. – Mój samolot dymił, ale Mustangi nie poleciały za mną. Zanurkowałem w kierunku B-17 lecącego z prawej strony formacji. Nie wiem, co się stało dalej. Był głośny odgłos uderzenia. Wyskoczyłem i pociągnąłem za sznurek na wysokości 1 000 metrów. Najwyraźniej straciłem przytomność i uderzyłem twardo w ziemię, wybijając nogi ze stawów.

Spośród 143 latających taranów, które wystartowały tego dnia, tylko ok. 40 próbowało uderzyć w amerykańskie bombowce. Według danych niemieckich udało się zniszczyć w ten sposób 24 wrogie maszyny. W misji tej miało zginąć 18 pilotów, 6 zaginęło, a 13 odniosło rany. Tak wyglądają dane niemieckie. Amerykanie z kolei raportowali o ośmiu maszynach utraconych na skutek taranowania spośród 15 zaatakowanych w ten sposób. Aby uniknąć siania niepokoju wśród załóg swoich bombowców, Amerykanie ukrywali prawdę na ten temat. Nie było to jednak potrzebne. Niemcy uznali ten typ ataku za nieefektywny i historia „Rammjäger” skończyła się na tej jednej misji.