Pierwsi polscy komandosi atakują. Tak się rozpoczęło III powstanie śląskie
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Pierwsi polscy komandosi atakują. Tak się rozpoczęło III powstanie śląskie

Dodano: 
Most na Odrze w Szczepanowicach wysadzony przez Grupę Destrukcyjną „Wawelberga”.
Most na Odrze w Szczepanowicach wysadzony przez Grupę Destrukcyjną „Wawelberga”. Źródło: Wikimedia Commons
Członkowie polskiej grupy dywersyjnej zniszczyli łącznie 50 mostów, trzy dworce kolejowe, kilkaset metrów torów kolejowych, a nawet cztery pałace pruskich arystokratów-polakożerców.

Kilku mężczyzn, marznąc i moknąc w deszczową majową noc, od dłuższego czasu obserwowało rzęsiście oświetlony most kolejowy pod Opolem. Nagle w ciemnościach pojawiły się trzy ledwo dostrzegalne sylwetki, pędzące co sił w nogach w ich stronę. Potem powietrzem wstrząsnął odgłos potężnego wybuchu. Granitowy filar mostu rozprysnął się na kawałki. Dwa długie, dobrze widoczne w świetle latarni przęsła powoli, ze straszliwym zgrzytem dartej i gniecionej stali, zwaliły się na ziemię. Sylwetki mężczyzn, przewróconych przez siłę podmuchu, nagle zniknęły. W ciemnościach rozległy się krzyki wartowników pilnujących mostu.

Tej nocy, z 2 na 3 maja 1921 r., na Śląsku wyleciało w powietrze jeszcze sześć mostów kolejowych. Ich zniszczenie przez dywersantów z Grupy Destrukcyjnej „Wawelberga” miało kluczowe znaczenie dla powodzenia polskich działań w rozpoczynającym się właśnie III powstaniu śląskim.

Siła i podstęp

Najważniejsze było wysadzenie mostu w Szczepanowicach pod Opolem, na linii kolejowej łączącej miasto z Wrocławiem. Nie było to proste. Po wielu miesiącach przygotowań na miejscu okazało się, że przechowywane pod klepiskiem stodoły lonty zamokły i do użytku nadaje się jedynie kilka metrów. Przy tak krótkim loncie eksplozja zapalników mogła rozrzucić materiał wybuchowy, zamiast wywołać jego eksplozję. Problem rozwiązał Wiktor Wiechaczek – były saper z pruskiej armii. Kazał podłożyć cały ładunek pod środkowy filar i skonstruował zapalnik, wrzucając wszystkie spłonki do jednej puszki z 10 kg melinitu.

Uważając na każdy krok, bo zapalnik w każdej chwili mógł eksplodować, około północy dywersanci dotarli na miejsce. Torowisko było jasno oświetlone i patrolowane przez wartowników. Zaniepokojony czymś niemiecki dróżnik wszczął alarm. Mimo tego udało się podłożyć ładunki i zapalić lont. Mężczyźni uciekli pół kilometra od mostu, ale wybuch nie następował. Dowodzący całą akcją kpt. Tadeusz Puszczyński z Wiechaczkiem i 18-letnim Hermanem Jurzycą wrócili sprawdzić ładunki. Podsadzony na filar Jurzyca stwierdził, że lont prochowy zgasł pół metra od zapalnika. Mimo że groziło to niemal pewną śmiercią, ponownie podpalili lont i natychmiast zaczęli uciekać. Mieli szczęście. Chociaż podmuch eksplozji powalił wszystkich na ziemię, od odłamków ochroniło ich zbocze pagórka, z którego akurat zbiegali. Po wybuchu z miejscowym przewodnikiem i resztą grupy przedarli się przez bagna i rozlewiska Odry do miejsca koncentracji oddziału w Kamieniu Śląskim.

Oddział Dywersyjny kpt. Tadeusza Puszczyńskiego ps. Wawelberg w III powstaniu śląskim.

Pozostali dywersanci „Wawelberga” też z powodzeniem wykonali zadania. Grupa pod dowództwem pchor. Pelca wysadziła most kolejowy na Budkowniczance niezwłocznie po usłyszeniu odgłosu wybuchu w Szczepanowicach. Podchorąży Janusz Meissner z dwoma towarzyszami, po przejściu 12 km i błądzeniu w nocy i deszczu, ok. godz. 3 wysadza tory, po których przejeżdża niemiecki pociąg towarowy. Blokuje on całkowicie przejazd pod wiaduktem przed stacją Racławice Śląskie. W tym samym czasie pięcioosobowy oddział pchor. Józefa Sibery wysadza wiszący most na linii kolejowej Głubczyce–Racławice Śląskie. Pilnujący go włoscy żołnierze z powodu deszczu schowali się do odległej o kilkaset metrów budki wartowniczej. Podobnie akcja przebiega na moście nad Osobłogą pod Dzierżysławicami na linii kolejowej Kędzierzyn–Nysa. I tutaj włoscy wartownicy gdzieś zniknęli, a dowodzony przez pchor. Stanisława Glińskiego oddział niszczy cel. Wysadzono jeszcze mosty na Białej i Odrze w pobliżu Krapkowic i pod Smardami. Zniszczono tory i linie telegraficzne oraz telefoniczne.

Zawiodła tylko jedna grupa dowodzona przez spóźnionego ppor. Juliusza Jarosławskiego, która nie miała szans na realizację zadania przed świtem. Do akcji przystąpiła dopiero następnej nocy, kiedy mosty i ważniejsze odcinki torów były już obstawione przez Selbstschutz, a po moście w Wołczynie, który mieli wysadzić, jeździły pociągi i drezyny ze strażnikami. Zamiast tego oddział zniszczył odcinek torów i mniej ważny most na Stobrawie.

Czytaj też:
Wojna prewencyjna Piłsudskiego

W akcji wzięło udział 63 żołnierzy. Część z nich bezpiecznie wróciła do miejsca koncentracji. Dwudziestu czterech wpadło w ręce Niemców. Żaden nie przyznał się do udziału w akcji mimo brutalnych przesłuchań. Niektórzy w więzieniu zdzierali do krwi skórę na rękach, żeby pozbyć się żółtych śladów, jakie zostawiał melinit. Wszyscy z braku dowodów winy zostali w końcu wypuszczeni albo osadzeni w obozie jenieckim. Niemieccy sędziowie nie byli jeszcze tak zdeprawowani przez wojnę i rewolucję jak bojówkarze Selbstschutzu.

Młodzi idealiści i starzy bojowcy

Polskie Dowództwo Obrony Plebiscytu zdawało sobie sprawę, że w przypadku przegrania głosowania większa część Śląska przypadnie Niemcom. Tylko dobrze przygotowana i potężna akcja zbrojna mogłaby odwrócić sytuację. Obszar plebiscytowy został zdemilitaryzowany, a do jego obrony Niemcy mogli natychmiast wystawić jedynie siły policyjne i miejscowe bojówki pozbawione dużej ilości broni zarekwirowanej przez wojska rozjemcze. Jednak z głębi Niemiec szybko mogły pojawić się dobrze uzbrojone i wyszkolone freikorpsy oraz broń i amunicja.