Prof. Balcerzak: Wielkie zadanie dla polskiej dyplomacji
  • Piotr WłoczykAutor:Piotr Włoczyk

Prof. Balcerzak: Wielkie zadanie dla polskiej dyplomacji

Dodano: 
Prof. Michał Balcerzak
Prof. Michał BalcerzakŹródło:PAP / Piotr Nowak
– Czasem wydaje nam się, że jesteśmy osamotnieni w dążeniu do prawdy, ale tak nie jest. Są państwa, które są niewątpliwie zainteresowane fałszowaniem historii o ofiarach, ale nie brakuje też krajów takich jak Polska – mówi prof. Michał Balcerzak w rozmowie z Piotrem Włoczykiem.

PIOTR WOŁCZYK: Czy prawo międzynarodowe publiczne odnosi się do pamięci historycznej, szczególnie w kontekście ofiar drugiej wojny światowej?

PROF. MICHAŁ BALCERZAK: „Pamięć historyczna” to bardzo pojemne pojęcie, więc musimy wprowadzić pewne rozróżnienie. Czy mamy tu na myśli ustalenie tego, co zaszło, czy też mówimy o ochronie obiektywnej, już ustalonej prawdy czy też narracji. Jeżeli chodzi o odkrywanie prawdy, to jesteśmy w stanie znaleźć w prawie międzynarodowym pewne instrumenty, które mogą nam pomóc w ustaleniu faktów historycznych, szczególnie jeżeli mówimy o najpoważniejszych zbrodniach: ludobójstwie, zbrodniach wojennych oraz zbrodniach przeciw ludzkości. Mimo swoich ograniczeń proces przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze miał ogromne znaczenie dla odkrywania prawdy o zbrodniach drugiej wojny światowej. Współcześnie jednym z mechanizmów służących do ścigania i karania winnych najpoważniejszych zbrodni jest Międzynarodowy Trybunał Karny, działający na podstawie przyjętego w 1998 r. Statutu Rzymskiego. Ustanowiono też wiele „umiędzynarodowionych” sądów karnych dla ustalenia faktów i ukarania winnych zbrodni w takich państwach jak Sierra Leone, Kambodża czy Liban.Nieco inaczej sprawa wygląda, jeżeli pytamy, czy prawo międzynarodowe oferuje nam coś, gdy problem tkwi nie w samym ustaleniu prawdy, ale w ochronie przed fałszowaniem narracji historycznej. Nawiasem mówiąc, nie uważam, że pojęcie „narracja” jest czymś złym, ponieważ myślimy przecież o tej prawdziwej narracji, czyli opowieści o faktach z naszej historii.

Jakie widać w tym kontekście możliwości?

Chociaż może się to wydać niektórym zaskakujące, to w prawie międzynarodowym znajdziemy dosyć dużo narracji historycznej. Kiedy państwa po drugiej wojnie światowej tworzyły od podstaw nowy ład międzynarodowy, zakładając m.in. Organizację Narodów Zjednoczonych, to jednym z głównych argumentów była chęć zabezpieczenia świata przed powtórką z koszmaru ludobójstwa i wszelkich innych zbrodni popełnionych w tamtym czasie. Chociaż trzeba też zauważyć, że o ile rzeczywistość powojenna pozwoliła na osądzenie niektórych zbrodni niemieckich, to już nie tych dokonanych przez sprawców sowieckich.

Historię piszą zwycięzcy...

Oczywiście. W preambułach traktatów czy innych dokumentów międzynarodowych często znajdują się odniesienia do tematu naszej rozmowy. Jeżeli przyjrzymy się choćby Powszechnej deklaracji praw człowieka z 10 grudnia 1948 r. czy Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa (uchwalonej przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych 9 grudnia 1948 r.), to zauważymy, że pamięć o ofiarach zbrodni popełnionych w czasie drugiej wojny światowej została niejako wpisana do katalogu wartości, które społeczność międzynarodowa uczyniła – przynajmniej w warstwie deklaratywnej – fundamentem nowego ładu.Jednak czym innym jest odwoływanie się do inspiracji, a czym innym przewidywanie twardych mechanizmów, które broniłyby prawdziwej narracji, czyli opowieści o zbrodniach popełnionych w trakcie drugiej wojny światowej. Niestety nie ma osobnej umowy międzynarodowej, która przewidywałaby ochronę prawdy historycznej, dając nam tym samym do rąk klarowny mechanizm pozwalający na pociąganie do odpowiedzialności prawnej osób fałszujących prawdę historyczną.

Czy istnieje w takim razie jakiś pośredni mechanizm?

W prawie międzynarodowym mamy pewne „furtki”. Od razu powiem jednak, że tych okazji nie ma zbyt dużo. Przykładowo dobre, choć wąskie rozwiązanie przewiduje prawo Unii Europejskiej. Mam na myśli Decyzję ramową Rady 2008/913WSiSW z 2008 r. o zwalczaniu „pewnych form i przejawów rasizmu i ksenofobii”. Chodzi tu o negowanie najpoważniejszych zbrodni uznanych za takie w prawie międzynarodowym, nie tylko Holokaustu. Prawo unijne nakłada na państwa członkowskie obowiązek ścigania takich zachowań. Muszą to być jednak akty umyślne i połączone z nawoływaniem do nienawiści lub podburzaniem do przemocy. A przecież gdy historyk, dziennikarz czy polityk mówi lub pisze nieprawdę na tematy historyczne, to rzadko czyni to z taką właśnie wyraźną intencją.

A co w przypadku, gdy niemiecka telewizja państwowa czyni Armię Krajową współwinną Holokaustowi, pokazując w swoim serialu polskie podziemie jako bandę antysemitów zabijających z przyjemnością Żydów?

Chociaż to bolesne dla Polaków, to w opisanym przez pana przypadku bardzo trudno byłoby skutecznie działać, używając instrumentów prawa międzynarodowego czy unijnego.

Inny przykład z niedalekiej przeszłości – rosyjskie MSZ ogłasza, że powstańcy warszawscy zajmowali się głównie zabijaniem Żydów.

W takim przypadku w grę powinny wchodzić intensywne działania dyplomatyczne. Elementem prawa międzynarodowego jest przecież prawo dyplomatyczne. Protesty i schładzanie relacji jak najbardziej podpadają pod prawo międzynarodowe. W stosunkach międzynarodowych można eskalować i używać różnych legalnych metod, by próbować zmienić zdanie danego państwa na temat historii. Pytanie, jak daleko chcemy iść w kierunku takiej eskalacji.

Szczególnie jeżeli jesteśmy dużo mniejszym partnerem w takiej dyskusji...

Czy zerwiemy w takim przypadku stosunki dyplomatyczne? Nie przypominam sobie w historii stosunków międzynarodowych sytuacji, by jedno państwo zerwało stosunki z drugim jedynie z powodu różnic w ocenie historii. Bardziej widzę tu rolę dla dyplomatów oraz historyków niż dla prawników. Z dużym żalem muszę przyznać, że jako prawnicy zajmujący się prawem międzynarodowym nie zawsze jesteśmy w stanie przydać się w takich sprawach.

Te problemy dotyczą nie tylko Polski. Spójrzmy na ludobójstwo Ormian z 1915 r. dokonane przez Turków. Armenia od lat pozostaje w sporze z Turcją, ale ostatnio to pierwsze państwo zyskało potężnego sojusznika – prezydent USA oficjalnie uznał tę zbrodnię, wbrew protestom Ankary, za ludobójstwo. Czy wobec tego cokolwiek grozi Turcji za zakłamywanie historii?

Turcja od lat konsekwentnie odmawia uznawania tych masowych mordów za ludobójstwo. Państwo to jest członkiem wielu organizacji międzynarodowych, w tym Rady Europy. Czy możliwe jest więc wystąpienie przeciwko Turcji do jakiegoś sądu międzynarodowego, np. Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz)? Żeby pociągnąć państwo do odpowiedzialności, trzeba się oprzeć na konkretnej normie prawnej, która zabrania kłamania na temat obiektywnie ustalonych faktów odnośnie do zbrodni ludobójstwa. Niestety, takiej „twardej” normy nie znajdziemy ani w Europejskiej konwencji praw człowieka, ani w innych traktatach międzynarodowych. Sądów międzynarodowych mamy kilka, ale wszczęcie sporu międzypaństwowego nigdy nie jest łatwe, a często jest po prostu niemożliwe w przyczyn prawnych. Żaden sąd międzynarodowy nie przyjmie roszczenia przeciwko państwu, które odmawia uznania obiektywnej prawdy historycznej albo ocenia „po swojemu” zdarzenia takie jak ludobójstwo.

Chociaż do ETPCz trafiła przynajmniej jedna sprawa związana z ludobójstwem Ormian.

Tak, ETPCz nieraz zajmował się sprawami, w których pojawiał się temat prawdy historycznej. W kwestii ludobójstwa Ormian trybunał rozpatrywał sprawę wniesioną przez polityka tureckiego Doğu Perinçeka, który w 2005 r., przebywając w Szwajcarii, zanegował ludobójstwo Ormian. Ostateczny wyrok zapadł w 2015 r. Trybunał podtrzymał wówczas decyzję, że polityk ten zmieścił się w granicach wolności ekspresji, i uznał, że grzywna, na którą skazali go Szwajcarzy, była środkiem nieadekwatnym, a zatem wobec tureckiego polityka naruszono Europejską konwencję praw człowieka. Warto zaznaczyć, że część sędziów ETPCz stwierdziła wówczas, iż trybunał nie powinien się uchylać od zawężenia ochrony wolności słowa w przypadku negowania aktów ludobójstwa. W orzecznictwie strasburskim często powtarzana jest teza, że ochronie podlegają opinie, które obrażają i szokują, ale trybunał ten nigdy nie uznał, iż ochronie podlegają jawne kłamstwa na temat „jasno ustalonych faktów historycznych”. Niestety, od roli strażnika prawdy historycznej ETPCz w pewnym sensie „uciekł” też w 2013 r. w sprawie katyńskiej (Janowiec i inni przeciwko Rosji). Powodem procesu było to, że Rosjanie umorzyli śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej i utajnili akta tego postępowania, w tym uzasadnienie postanowienia o umorzeniu. Zrobili to w 2004 r., gdy Rosja była już związana konwencją. Rodziny katyńskie chciały uzyskać dostęp do materiałów z rosyjskiego śledztwa, jednak bezskutecznie, stąd niektórzy krewni ofiar skierowali swoje kroki do Strasburga. Proces przed ETPCz nie skończył się niestety dobrze dla prawdy historycznej – Polaków spotkał duży zawód. Nikt nie oczekiwał od trybunału ustalania nieznanych faktów na temat zbrodni katyńskiej. Chodziło jedynie o uznanie, że Rosja pogwałciła Europejską konwencję praw człowieka, prowadząc śledztwo katyńskie w taki, a nie inny sposób, a następnie odmawiając dostępu do akt postępowania. Trybunał wykonał jednak unik i nie stwierdził odpowiedzialności Rosji za umorzenie śledztwa i utajnienie postanowienia o umorzeniu, przywołując argumenty dotyczące braku jurysdykcji temporalnej (upływ czasu pomiędzy zbrodniami z 1940 r. a przełomem XX i XXI w., gdy prowadzono śledztwo). To była ważna sprawa, ponieważ wypowiedzenie się prokuratury rosyjskiej na temat zbrodni katyńskiej wzmocniłoby wydźwięk ustaleń historyków. Rosja zdecydowała się jednak zamieść tę sprawę pod dywan i odmówić rodzinom ofiar wglądu w akta śledztwa.

Zbrodnia katyńska nie cieszy się takim rodzajem ochrony prawnej, jakim objęto Holokaust.

Karanie za negowanie Holokaustu jest od wielu lat powszechnie przyjętą normą i chyba nikogo to już dziś nie dziwi. To jednak wyjątek na tle innych przypadków ludobójstwa.

Czym jest „prawo do prawdy”? Szerzej pisze pan na ten temat w swoim opracowaniu opublikowanym w książce „Prawda historyczna a odpowiedzialność prawna za jej negowanie lub zniekształcanie” (pod redakcją Arkadiusza Radwana i Marcina Berenta).

W kontekście naszej rozmowy to bardzo ciekawe zagadnienie. Ta koncepcja została stworzona ok. 30 lat temu, gdy na różnych kontynentach upadały dyktatury i społeczeństwa domagały się poznania prawdy na temat popełnionych zbrodni. Chodziło o ustalenie losu ofiar reżimów, również zbrodni międzynarodowych. Artykuł 32 I Protokołu dodatkowego do konwencji genewskich zobowiązuje państwa do dbania o „prawo do wiedzy rodzin o losie ich członków”. Ta koncepcja pojawia się też w orzecznictwie m.in. Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Rodziny mają prawo do poznania prawdy. To element tzw. sprawiedliwości tranzytywnej. Ale wydaje się też, że beneficjentami tego prawa mogłyby być całe narody lub grupy etniczne. „Prawo do prawdy” wciąż wypełniane jest treścią. Ta koncepcja coraz bardziej zyskuje na znaczeniu. Nic nie stoi na przeszkodzie, by grupa państw postanowiła, żeby prawo do prawdy potraktować jeszcze szerzej – jako prawo człowieka do zgodnej z prawdą narracji historycznej na temat tego, co dotyczy jego samego, jego rodziny lub narodu, z którego pochodzi, a także reagowania w przypadku pojawienia się szczególnie niebezpiecznych kłamstw historycznych.Jak wspomniałem na początku naszej rozmowy, brakuje też traktatu czy choćby aktu „prawa miękkiego”, który wykazywałby troskę społeczności międzynarodowej o zgodną z prawdą narrację historyczną. Jednak to, że nie ma takiej podstawy prawnej, nie oznacza, iż nie należy nic w tej sprawie robić.

Zachęca pan polską dyplomację do podjęcia inicjatywy na tym polu?

Tak, to zadanie przede wszystkim dla polskiej dyplomacji. Z pewnością nie jest to łatwa droga. Taka inicjatywa wymaga „pracy u podstaw” i zabierze zapewne wiele lat. Jako państwo nie powinniśmy tu sobie stawiać zbyt ambitnych celów, ponieważ nie sądzę, by udało się przyjąć w tej sprawie traktat międzynarodowy. Widzę jednak szansę, by małymi krokami wprowadzić tu standardy tzw. soft law, czyli wspomnianego „miękkiego prawa”. Pamiętajmy, w prawie międzynarodowym niekiedy kodyfikujemy to, co początkowo funkcjonuje jako „soft law”. Potrzebujemy do tego odpowiedniego forum, zapewne najlepsze byłoby forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Myślą przewodnią powinna być troska o prawdziwość narracji historycznej w oparciu o rzetelną wiedzę historyczną.

Pytanie, na ile to realne, skoro dobrze wiemy, że nie brakuje państw, które są bardzo przywiązane do swojej wersji historii, która dla innych narodów jest nie do zaakceptowania.

Tylko że Polska nie jest jedynym państwem na świecie, które jest zainteresowane obroną prawdziwej opowieści o drugiej wojnie światowej. Nie tylko Polaków frustruje fałszowanie historii tego okresu. Pojawienie się tego tematu w środowisku międzynarodowym na pewno nam nie zaszkodzi, a jest szansa, że wyniknie z tego coś dobrego.

Kiedy słyszę hasło „prawo do prawdy”, to od razu myślę o obławie augustowskiej – największej zbrodni popełnionej na Polakach po drugiej wojnie światowej. Wciąż żyją rodziny ofiar, które nie mogą się doczekać prawdy na temat swoich bliskich. To mógłby być dobry punkt wyjścia do polskich starań o poszerzenie zakresu „prawa do prawdy”.

Jak najbardziej. Nie ma co udawać, że to będzie proste, ale widać też, że prawo międzynarodowe, w kontekście dążenia do prawdy, ewoluuje. Działalność Międzynarodowego Trybunału Karnego to wyraz tego, że społeczność międzynarodowa chce działać w tym zakresie. Czasem wydaje nam się, że jesteśmy osamotnieni w dążeniu do prawdy, ale tak nie jest. Są państwa, które są niewątpliwie zainteresowane fałszowaniem historii o ofiarach, ale nie brakuje też krajów takich jak Polska. W tym kontekście należy wspomnieć o jeszcze jednym zagadnieniu: „prawie do zachowania pamięci”. Widać to choćby w tzw. Zasadach ochrony i promocji praw człowieka poprzez zwalczanie bezkarności, opracowanych w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zasada nr 3, czyli „Obowiązek zachowania pamięci”, oznacza m.in., że państwa mają obowiązek podejmować działania mające na celu „ochronę przed rozwijaniem argumentacji rewizjonistycznej i negacjonistycznej”. Wprawdzie wspomniane „Zasady” są aktem „soft law”, ale Polska i inne kraje zdecydowanie mogą się powoływać na zawarte tam postanowienia.

Profesor Michał Balcerzak jest doktorem habilitowanym nauk prawnych, pracuje na Wydziale Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Cały wywiad dostępny jest w 23/2021 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.