Trzecia wojna światowa
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Trzecia wojna światowa

Dodano: 
Wojsko rosyjskie, zdjęcie ilustracyjne
Wojsko rosyjskie, zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP/EPA / YURI KOCHETKOV
Gdy dwa kolosy zewrą się w śmiertelnych zmaganiach – świat zadrży w posadach. Ameryka i Chiny. Kto zdobędzie globalną dominację?

PIOTR ZYCHOWICZ: Kiedy i gdzie wybuchnie trzecia wojna światowa?

JACEK BARTOSIAK: Ona już wybuchła. Choć słowo „wybuchła” nie do końca jest precyzyjne. Zastanówmy się, kiedy wybuchła druga wojna światowa. W Polsce w roku 1939 czy może znacznie wcześniej w Mandżurii?

Właśnie, Japończycy i Chińczycy uważają, że zaczęła się 18 września 1931 r., gdy doszło do incydentu mukdeńskiego – prowokacji będącej wstępem do aneksji Mandżurii przez Japonię.

Sowieci z kolei utrzymują, że ta wojna wybuchła w czerwcu 1941 r.

Czesi – że w 1938 r.

Amerykanie – że w grudniu 1941 r.

Tak, różne narody – różne perspektywy.

Rewizjonistyczne mocarstwa – w szczególności Japonia i Niemcy – postanowiły w latach 30. zmienić panujący ład małymi kroczkami. Oczywiście dla Chińczyków, Austriaków czy ludności Czechosłowacji to były dość duże kroki. A Polska postanowiła sprawdzić ten blef Hitlera. I tu na symetrycznym polu walki rozegrało się prawdziwe zderzenie dwóch armii i ich państw. Wcześniej Hitler osiągał swoje cele metodami asymetrycznymi, czyli – jakbym powiedział współczesnym językiem – metodami wojny nowej generacji. Poprzez wymuszenie siłowe.

Tak, nasz minister spraw zagranicznych, Józef Beck, postanowił sprawdzić, czy Hitler rzeczywiście blefuje. Niestety, okazało się, że nie.

Trzecia wojna światowa więc już trwa. Stany Zjednoczone do niedawna gwarantowały ład światowy. Ich rola w Eurazji jest teraz jednak kwestionowana przez Chiny i przez Rosję.

Amerykańska opinia publiczna – bo oczywiście nie ludzie, którzy decydują w Waszyngtonie o polityce – wierzy, że międzynarodowa gra to starcie dobra ze złem. W rzeczywistości jednak chodzi o współzawodnictwo mocarstw. Kluczem jest równowaga sił, której Ameryka stara się być strażnikiem. Za każdym razem, gdy pojawia się mocarstwo, które pretenduje do roli lokalnego hegemona, czyli zagraża równowadze sił w Eurazji, Ameryka to mocarstwo próbuje powstrzymać, a potem je niszczy. Cztery przykłady: Wilhelmińskie Niemcy, III Rzesza, Cesarstwo Japonii i Związek Sowiecki. W tym ostatnim wypadku zimna wojna nie przeszła w gorącą, ale doprowadziła do upadku sowieckiej gospodarki i państwo, które rzuciło wyzwanie USA, zostało wyeliminowane. Teraz pretendentem do lokalnej, a być może globalnej hegemonii są Chiny. Czy są one silniejsze czy słabsze niż poprzednicy? Jak twardy jest orzech, który musi zgryźć Ameryka?

Chiny są najsilniejszym w dziejach państwem aspirującym do obalenia hegemonii Ameryki. Zaraz o tym powiem, ale chciałem dodać, że wcześniej było cztery i pół takiej próby. W latach 80. Japonia gospodarczo też znalazła się na takiej trajektorii, mimo że w zakresie bezpieczeństwa była zależna od Stanów Zjednoczonych. Amerykanie poważnie się obawiali, że zdominuje ona rejon Pacyfiku, przejmie kontrolę nad cyklami technologicznymi, innowacyjnymi i kapitałowymi. I tym samym gospodarka Stanów Zjednoczonych straci konkurencyjność. Wówczas Amerykanie bezwzględnie wykorzystali swój status eksportera bezpieczeństwa i właściwie pana lennego Japonii. Zmusili Tokio w porozumieniu podpisanym w 1985 r. w nowojorskim hotelu Plaza do zmiany parametrów makroekonomicznych gospodarki. Od tej pory datuje się stagnacja japońskiej gospodarki. Na tym właśnie polega władza w systemie międzynarodowym, którą Amerykanie dzierżą, a Chińczycy starają się im odebrać. Wojna już się toczy. Jest to wojna o przepływy strategiczne. Chiny są największym konkurentem, najpotężniejszym, z jakim Amerykanie musieli się kiedykolwiek zmierzyć.

Artykuł został opublikowany w 12/2021 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.