Perły polskiej elektroniki
  • Piotr WłoczykAutor:Piotr Włoczyk

Perły polskiej elektroniki

Dodano: 
Mikrofon, zdjęcie ilustracyjne
Mikrofon, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Obraz Hrayr Movsisyan z Pixabay
Z Zasławem Adamaszkiem, elektronikiem, kuratorem z Narodowego Muzeum Techniki w Warszawie rozmawia Piotr Włoczyk

Piotr Włoczyk: Kiedy możemy mówić o początku historii elektroniki w Polsce?

Zasław Adamaszek: Wczesną elektronikę rozciągnąłbym na elektrotechnikę i nauki o elektryczności. Mamy tu niezwykle ciekawy i mało znany polski wątek. Otóż w drugiej połowie XVIII w. w Polsce działał ks. Józef Herman Osiński. To pierwszy zarejestrowany przez literaturę polski badacz elektryczności. Zasłynął on przede wszystkim dzięki temu, że był doskonałym elektrotechnikiem i doświadczalnikiem.

W 1777 r. ks. Osiński napisał podręcznik pt. „Fizyka doświadczeniami stwierdzona”, w którym opisał badania nad elektrycznością. Niewiele wcześniej Benjamin Franklin wynalazł piorunochron. Ksiądz Osiński odwoływał się do niego w swojej cennej broszurze z 1784 r. pt. „Sposób ubezpieczający życie i majątki od piorunów”. To pierwsza potwierdzona polska praca elektrotechniczna. Pamiętajmy, że to właśnie z elektrotechniki wyłoniła się elektronika.

Wyjaśnijmy różnicę między tymi dwoma dziedzinami.

Elektrotechnika to szeroki dział fizyki zajmujący się ruchem nośników ładunku elektrycznego w ciałach stałych, np. w metalach, w cieczach, w gazach. Elektronika z kolei zajmuje się zagadnieniami związanymi nie tylko z ruchem, w szczególności elektronów, lecz także z wpływaniem na ich ruch, i to zarówno w ciałach stałych, jak i w próżni oraz w gazach. Elektronika zajmuje się więc wykorzystaniem zjawisk elektrycznych w sposób intencjonalny, w szczególności do generowania i wzmacniania sygnałów.

Jeżeli mielibyśmy wskazać sztywną datę, którą można uznać za początek elektroniki na świecie, to należałoby wskazać rok 1904, czyli wynalezienie diody próżniowej przez Johna Fleminga. Za pomocą diody można było sterować kierunkiem przepływu strumienia elektronów. To początek elektroniki takiej, jak ją dziś rozumiemy.

Elektronika na dobre zaczęła się w Polsce u zarania II RP. Czy możemy tu wskazać konkretną datę lub wydarzenie?

Jeżeli chodzi o elektronikę użytkową, to był to rok 1922. Wówczas to Stefan Manczarski, warszawski elektrotechnik – wtedy jeszcze nie mówiono o elektronikach – zbudował pierwszy w całości polski radioodbiornik. Była to prosta, jednolampowa konstrukcja. Manczarski tak ją zaprojektował, by bez większego trudu mogli ją następnie budować radioamatorzy. Pamiętajmy, że to pierwsze dziesięciolecie rozwoju użytkowej techniki radiowej w kraju. Replikę tego urządzenia posiadamy w naszym muzeum.

W 1923 r. zostały założone zakłady Eltra w Bydgoszczy – najstarsze w Polsce zakłady produkujące odbiorniki radiowe. Z kolei w 1925 r. w Wilnie założono Elektrit, czyli najsłynniejsze polskie przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją radioodbiorników. Jego najciekawszą konstrukcją był model Automatic Z. Był to absolutny unikat, ponieważ aparat ten był programowalny.

Czyli nie trzeba było kręcić gałką, by znaleźć daną stację radiową – po naciśnięciu odpowiedniego guzika radio przełączało się na zadaną częstotliwość. To rzeczywiście było wówczas czymś niezwykłym?

Tak. Była to zupełna nowinka na skalę światową. Wytwórnia Elektrit od początku skutecznie konkurowała m.in. z niemieckimi firmami, więc Polska była w pierwszej lidze producentów radioodbiorników. A pamiętajmy przy tym, że w tamtych czasach były to najważniejsze urządzenia elektroniczne. Pierwotnie Elektrit bazował na podzespołach zagranicznych, ale szybko rozwinął własną produkcję. Odbiorniki Elektritu były poważane w całej Europie i uznawane za jedne z najlepszych. Eksportowano je na Bliski Wschód, do Indii, do Afryki Południowej. Pod względem klasy sprzętu Polska była w czołówce. II RP bez wątpienia odniosła gigantyczny sukces, jeżeli chodzi o radiofonizację.

Na pewno wielkie zasługi ma na tym polu słynny Detefon.

Tak, to najprostszy radioodbiornik, jaki możemy sobie wyobrazić. Do 1939 r. sprzedano go w liczbie aż 500 tys. egzemplarzy. Ważną cechą Detefonu było to, że nie wymagał dodatkowego źródła zasilania. Wystarczyło rozciągnąć kilkadziesiąt metrów drutu, który służył jako antena. Odbiornik zasilany był indukowaną w antenie siłą elektromotoryczną. Było to o tyle ważne, że Polska była wówczas zelektryfikowana jedynie na kilku procentach powierzchni i zdecydowana większość wiosek nie była podłączona do sieci.

A w ten sposób każdy sołtys był w stanie dowiedzieć się, co się dzieje w kraju.

Nie tylko sołtys. Detefony były używane na zupełnych rubieżach naszego państwa przez ludność, która wciąż w niemałej części była niepiśmienna. Dzięki detefonom mogli oni śledzić sytuację w kraju. Detefony można było kupić niemalże za równowartość koszyka jaj. I można było je nabyć na raty u listonosza. Dlatego radiofonizacja Polski po odzyskaniu niepodległości to głównie zasługa Detefonu. Na odbiorniki sieciowe mogli sobie pozwolić ludzie bardziej zamożni, natomiast Detefon mógł kupić właściwie każdy obywatel.

Polacy z grubszymi portfelami mieli tu całkiem duży wybór.

Z bardziej ekskluzywnych modeli warto wymienić np. radio Komandor. Był to odbiornik z wyższej półki, bardzo stylowo wykonany w lakierowanym drewnie.

W ogóle ówczesne radioodbiorniki były pięknymi meblami.

To prawda. Do kanonu wzornictwa należało wówczas używanie opalanego, lakierowanego drewna i dużych głośników przysłoniętych ozdobną tkaniną. Obudowy radioodbiorników musiały być tak wielkie, ponieważ używano w nich lamp, które wydzielały dużo ciepła. Gdy zajrzymy do środka takiego aparatu, to zauważymy, że jest tam niemal pusto. To właśnie problem z odprowadzaniem ciepła wymagał tak dużych drewnianych konstrukcji.

Często mówi się, że ojcem elektroniki jest Jan Czochralski, który w 1916 r. wynalazł metodę produkcji monokryształów.

To bardzo duże uproszczenie. Po pierwsze, w elektronice półprzewodnikowej, której rozwój zaczyna się po drugiej wojnie światowej, znano inne metody hodowli monokryształów, jednak nie dawały one tak dobrej jakości monokryształów przy stosunkowo niskiej wydajności. Zaadaptowana na te cele metoda Czochralskiego była lepsza.

Co ważne, Czochralski nie zajmował się produkcją krzemu monokrystalicznego czy germanu monokrystalicznego, które są podstawą elektroniki półprzewodnikowej. Jej realne początki to lata 40. XX w. Leżało to poza zakresem jego zainteresowań. Czochralskiego interesowała metalurgia, a nie elektronika. Natomiast jego opracowanie dotyczące hodowli monokryształów metodą wyciągania zostało twórczo rozwinięte i okazało się niezwykle przydatne w produkcji półprzewodników. Moim zdaniem trudno mówić o nim jako o faktycznym, świadomym ojcu elektroniki. Czochralski wymyślił metodę, za pomocą której można – po adaptowaniu jej na potrzeby elektroniki – tanio „hodować” wysokiej jakości monokryształy, które są podstawą współczesnej elektroniki. Na pewno jednak nie pracował nad swoją metodą z myślą, że za kilkadziesiąt lat będzie się tak w bardzo efektywny sposób produkowało układy scalone.

Trudno jednak bagatelizować pośredni wkład Czochralskiego w rozwój elektroniki. Bardzo często przecież pierwszy krok jest najważniejszy.

Zgadza się – Czochralski dał doskonałą podstawę do wykonania następnego kroku. Bardzo mało odkryć w historii ludzkości było od początku do końca dziełem tylko jednego człowieka. Większość wynalazców bazowała przecież na pracy wielu innych badaczy. Nawiasem mówiąc, przykład Czochralskiego przywodzi na myśl dokonania Jana Łukasiewicza. To bardzo ważna postać w historii informatyki, choć on sam pracował na obrzeżach tej dziedziny lub faktycznie wręcz przed jej realnymi „narodzinami”. Łukasiewicz był polskim logikiem i matematykiem. W 1920 r. wymyślił, jak zapisywać wyrażenia logiczne i algebraiczne, by nie trzeba było używać nawiasów. Wbrew pozorom stanowiło to spory problem. Łukasiewicz wymyślił, jak uprościć zapis i usunąć nawiasy, dzięki czemu można było przechodzić przez równanie szeregowo. Metoda ta nazwana została notacją polską.

Pomysł Łukasiewicza po 30 latach zrobił wielką karierę, gdy zajęli się nim A. Burks, D. Warren, J. Wright oraz Australijczyk Ch. Hamblin, dokonując w niej niewielkiej w gruncie rzeczy zmiany. Nowa metoda nazwana została odwrotną notacją polską. Okazało się, że zmodyfikowany wynalazek Łukasiewicza doskonale nadaje się do przetwarzania programów pisanych językiem wysokiego poziomu na kody maszynowe za pomocą programów zwanych kompilatorami. Sytuacja jest tu podobna do osiągnięć Czochralskiego – sam Łukasiewicz bezpośrednio nie stworzył niczego w dziedzinie, w której jego praca znalazła największe zastosowanie, jednak bez tej podwaliny nie doszłoby do wykonania drugiego, kluczowego kroku. Wynalazek Łukasiewicza miał bardzo duży wkład w rozwój informatyki na świecie.

Wróćmy do Czochralskiego. Dlaczego monokryształy są tak kluczowe w elektronice?

Monokryształ to substancja, która w całej objętości ma niemal identyczny, poza drobnymi lokalnymi wadami, układ sieci krystalicznej. Krótko mówiąc, w każdym miejscu ma on identyczne własności. Elektron podróżujący po takiej siatce krystalicznej nie napotka istotnych przeszkód wpływających na jego ruch, co ma kluczowe znaczenie dla elektroniki. Jeżeli chcielibyśmy przyrównać to do czegoś, co znamy ze świata codziennego, to wyobraźmy sobie podróż po równiutkiej, asfaltowej autostradzie. To właśnie monokryształ dla elektronów. Bez monokryształów elektrony musiałyby podróżować po polikryształach, czyli kocich łbach.

Czy elektronika w II RP to tylko technika cywilna?

Nie, musimy też wspomnieć o sprawach wojskowych. W tym kontekście pojawia się bardzo ważne nazwisko w historii Polski – Jan Kowalewski. Był to elektroi radiotechnik, analityk i kryptolog, którego działalność zahaczała o elektronikę. W 1919 r. zorganizował on jednostkę zajmującą się dekryptażem depesz bolszewickich przesyłanych drogą radiową. Jest on jednym z ojców sukcesów Polaków w wojnie 1920 r. Dzięki jego pracy można było się zorientować, gdzie znajdują się wojska bolszewickie i jakie są ich zamiary. Co ciekawe, jedną z metod analitycznych Kowalewskiego była „metoda grzebienia”.

Powinniśmy to rozumieć bardzo dosłownie – w zwykłym grzebieniu wyłamywano określone zęby i używano go jako tzw. matrycy deszyfrującej. Między innymi w ten sposób Polacy łamali sowieckie szyfry. W kontekście przedwojennej Polski i elektroniki musimy też wymienić nazwisko Ignacego Mościckiego, prezydenta RP w latach 1926–1939, który był równocześnie bardzo dobrym chemikiem i elektrotechnikiem, a z punktu widzenia elektroniki miał swój wkład w elektrotechnikę wysokich napięć. Mościcki opracował bowiem doskonałej jakości kondensatory wysokonapięciowe, czyli elementy gromadzące ładunek i pracujące przy bardzo dużych różnicach potencjałów. Kondensatory tego typu konieczne są do konstruowania sieci energetycznych wysokiej mocy. Bardzo ważnym naukowcem z czasów II RP był także prof. Jan Studniarski. To początek uporządkowanej elektrotechniki, z której później wyłoniła się elektronika. W 1920 r. prof. Studniarski zorganizował na AGH pierwsze prawdziwe laboratorium elektrotechniczne na ziemiach polskich. Służyło ono zarówno studentom, jak i badaczom.

Już w przedwojennej Polsce rozpoczęto eksperymenty z telewizją.

Wspominany już Stefan Manczarski w 1922 r. skonstruował radioodbiornik, ale w 1929 r. pokazał on coś o niebo ciekawszego. Na całym świecie trwały wówczas badania nad możliwością przesyłania, rejestracji i odtwarzania obrazu. Manczarski na Powszechnej Wystawie Krajowej w 1929 r. zaprezentował swoją wersję nadajnika i odbiornika telewizyjnego o 36 liniach rozdzielczości (współcześnie nasze telewizory mają minimum 480 linii rozdzielczości, choć na ogół znacznie więcej). Dodatkowo zaproponował on wczesny układ rejestracji obrazu, zupełnie zaskakujący pod względem technicznym. Można go w sensie koncepcyjnym porównać do współczesnych magnetowidów. Manczarskiego można więc traktować jako prekursora zapisu wideo.

W czasie drugiej wojny światowej elektronika poczyniła olbrzymie postępy. Polscy konstruktorzy również nie próżnowali w tym czasie...

Mamy tu dwie ciekawe postaci. Pierwszą jest Henryk Magnuski. Ten polski elektrotechnik w 1939 r. został wysłany przez macierzysty zakład do Ameryki. Magnuski miał się w USA poduczyć i podpatrzyć tamtejsze rozwiązania. W Polsce pracował nad wysokostabilnymi generatorami fali nośnej, które są kluczowym elementem systemów łączności. W Nowym Jorku zastała go wojna. Nie wrócił do kraju, ponieważ było to wówczas praktycznie niemożliwe, i podjął pracę w amerykańskim przemyśle elektrotechnicznym. W 1942 r. skonstruował dla US Army radiostację SCR-300.

Czyli urządzenie, które przeszło do historii jako walkie-talkie.

Tak. Ta przenośna radiostacja charakteryzowała się bardzo dużą stabilnością częstotliwości nośnej – łączność radiowa na polu bitwy nie rwała się na odległości nawet kilkunastu kilometrów. Dawało to dużą przewagę Amerykanom. Niemcy i Japończycy nie mieli tak dobrych systemów komunikacji radiowej. Konstrukcja Magnuskiego była na tyle dobra, że jeszcze pod koniec lat 60. była bez większych zmian wykorzystywana w wojsku. Drugim konstruktorem, którego nie można pominąć w kontekście drugiej wojny światowej, jest Józef Kosacki – elektronik i radiotechnik, na świecie znany jako konstruktor wykrywacza metali. Już przed wojną zauważono, że obwody antenowe radioodbiorników są wrażliwe na zbliżanie do nich metali. Kosacki wykorzystał tę wiedzę w bardzo praktyczny sposób. Gdy Brytyjczycy ogłosili w 1941 r. konkurs na najlepszą metodę wykrywania min, Kosacki zadziwił wszystkich swoim patentem. Po prostu nikt wcześniej nie wpadł na to, że to metal może zdradzać istnienie miny. Przed wynalazkiem Kosackiego miny wykrywano w bardzo ryzykowny sposób, nakłuwając grunt cienkim prętem. Jego praca uratowała przed śmiercią ogromną liczbę istnień ludzkich.

Jak radzili sobie w trudnych powojennych warunkach polscy elektronicy?

Profesor Janusz Groszkowski z Politechniki Warszawskiej łączy światy przedwojennej i powojennej polskiej elektroniki. Był on teoretykiem i praktykiem, zajmującym się wieloma dziedzinami elektroniki, i bardzo zasłużył się w doskonaleniu pokryć katod lamp katodowych. Pracował również nad elementami mikrofalowymi, które są niezbędne w konstruowaniu radarów. Józef Szafraniec był z kolei konstruktorem i inżynierem, który w latach 1956–1957 budował pierwsze polskie podzespoły półprzewodnikowe. W naszym muzeum mamy prototyp tranzystora złączowego, który najprawdopodobniej wyszedł spod ręki inż. Szafrańca. Zawdzięczamy mu też opracowanie pierwszych krajowych germanowych diod półprzewodnikowych, które były produkowane w zakładach Tewa. Józef Szafraniec rozwinął produkcję podzespołów półprzewodnikowych w Polsce. Był on w forpoczcie tej dyscypliny i przygotowywał podwaliny pod masową produkcję półprzewodników w kraju.

W historii polskiej techniki wspaniale zapisał się Jacek Karpiński – elektronik, konstruktor maszyn matematycznych i cyfrowych. Opierając się na półprzewodnikowych podzespołach elektronicznych opracowanych przez Szafrańca i jego współpracowników, Karpiński stworzył w 1959 r. wraz ze swoim zespołem analizator równań różniczkowych AKAT-1. Był to pierwszy na świecie analizator tego typu wykonany w całości na tranzystorach. Wcześniejsze analizatory były lampowe, czyli w porównaniu z AKAT były gigantycznych rozmiarów. Zapraszam naszych czytelników do muzeum, gdzie można zobaczyć tę maszynę i porównać ją z mniej zaawansowanymi konstrukcjami, wyglądającymi przy niej bardzo archaicznie.

Karpiński jako pierwszy w Polsce i drugi na świecie skonstruował perceptron na tranzystorach. Perceptron to maszyna rozpoznającą otoczenie. Zastosował w nim koncepcję sztucznych sieci neuronowych. Dopiero od niedawna sieci neuronowe święcą swoje triumfy – bardzo wiele rozwiązań oprogramowania analitycznego bazuje na nich. Tymczasem Karpiński badał możliwość stosowania Odry, w szczególności serii 13XX, były komputerami niezawodnymi, dobrze skonstruowanymi i elastycznymi pod względem konfiguracji. W związku z tym nie było potrzeby poprawiania ich przez ponad dwie dekady prostych sieci neuronowych już w latach 60. i 70. Karpiński ma na koncie wiele ciekawych konstrukcji, ale nie wszystkie miały szansę na sukces. Przykładowo jego minikomputer K-202 nie zrobił na rynku kariery z powodu dyktatu Związku Sowieckiego. K-202 zbudowany był bowiem na podzespołach pochodzących ze strefy dewizowej, co było nie do zaakceptowania pod względem politycznym i stało w sprzeczności z jednolitym systemem architektury komputerowej RIAD, rozpowszechnionym w krajach RWPG.

Żelazna kurtyna sprawiała niemałe problemy polskim naukowcom pracującym w PRL, ale jednak los elektroników wydaje się pod tym względem szczególnie ciężki…

Zgadza się. U schyłku lat 70. właściwie zamarła u nas nowatorska technologia elektroniczna. Cały zachodni świat przestawił się na technologię MOS, a tymczasem elektronika krajów RWPG wciąż bazowała na starszych opracowaniach złączowych i dyfuzyjnych, co zaważyło na ograniczeniu możliwości tworzenia nowych rozwiązań. Nie zmienia to jednak tego, że polska elektronika użytkowa od lat 60. do lat 90. odnosiła niemałe sukcesy rynkowe. Założone w 1949 r. Zakłady Radiowe im. Marcina Kasprzaka produkowały sprzęt elektroakustyczny tak wysokiej jakości, że sprzedawano go z powodzeniem na rynkach zachodnich. Z kolei w 1970 r. powstało CEMI, czyli Naukowo-Produkcyjne Centrum Półprzewodników. Jego zadaniem było wytwarzanie na rynek krajowy i zagraniczny podzespołów półprzewodnikowych, głównie krzemowych. I wreszcie musimy wspomnieć o powołanym w 1961 r., zrzeszającym blisko 30 zakładów, Zjednoczeniu Unitra. Jest ono doskonale znane starszym czytelnikom pamiętającym domowy sprzęt RTV produkcji Unitry. Wymieniając najważniejsze polskie zakłady z okresu PRL, musimy również powiedzieć o Zjednoczeniu Przemysłu Automatyki i Aparatury Pomiarowej „Mera”, które powstało w 1964 r. Był to główny producent sprzętu komputerowego.

Zapewne większość Polaków kojarzy komputery sprzed 1989 r. głównie z Odrą.

Ciekawymi modelami są na pewno Odra 1003 i Odra 1013, które jeszcze w latach 80. nadzorowały dużą liczbę zadań w większych zakładach, np. naliczanie płac, kontrolowanie stanów magazynowych, sterowanie procesami technologicznymi. Z kolei Odra 1305 nadzorowała duże węzły kolejowe. Były to komputery dobre i niezawodne. O ich jakości świadczy to, że ostatnia taka Odra została wyłączona na początku XXI w.

Dlaczego tak stare komputery były używane w Polsce jeszcze na przełomie wieków?

Odry, w szczególności serii 13XX, były komputerami niezawodnymi, dobrze skonstruowanymi i elastycznymi pod względem konfiguracji. W związku z tym nie było potrzeby poprawiania ich przez ponad dwie dekady. Również ich oprogramowanie było niezawodne. To nieco przypomina sytuację z promami kosmicznymi. Kiedy ostatnie amerykańskie promy startowały, technologia półprzewodnikowa była już doskonale rozwinięta. A jednak promy kosmiczne nadal korzystały z pamięci ferrytowych, które już w latach 80. były cokolwiek wiekowe. Stosowano je jednak właśnie z uwagi na ich niezawodność. Zmiana platformy sprzętowej, czyli przejście na pamięć krzemową, wiązałaby się z wysokimi kosztami i ze stratą czasu. Krótko mówiąc, nowe rozwiązanie trzeba byłoby testować i programować od zera. Dlatego stosowano rozwiązania, które – choć przestarzałe – dzięki udowodnionej niezawodności były skuteczne. Tak samo było z komputerami Odra. Nie opłacało się inwestować w całkowicie nowy sprzęt dopóty, dopóki stary sprawował się dobrze.

Niestety, niezawodność komputerów Odra do pewnego stopnia pogrążyła polską elektronikę cyfrową, ponieważ opóźniło się w ten sposób wprowadzanie nowszych technologii, szczególnie komputerów zgodnych ze standardem PC. Komputer Mazovia 1016 opracowano wprawdzie w okresie, gdy mógł się jeszcze przyjąć na rynku, ale projekt miał swoje niedomagania. Zamiast standardowych złącz krawędziowych zastosowano w nim złącza pinowe Eltra 811. Tymczasem nikt na świecie nie stosował takich złącz. Gdyby nie to, mogliśmy zapewne sprzedawać nasze mazovie 1016 za granicą. Zanim wymieniono te złącza i udoskonalono platformę sprzętową, zmieniła się technika i Mazovia 1016 stała się już przestarzała.

Jak to się stało, że jeden z genialnych polskich elektroników dostał za swoje wynalazki aż dwa Oscary?

Stefan Kudelski naprawdę dobre warunki pracy mógł sobie zapewnić w Szwajcarii, gdzie osiedli jego rodzice zmuszeni wojną w 1939 r. do emigracji. Opracował magnetofon reporterski, który nie miał sobie równych. Był on niewrażliwy na warunki eksploatacyjne, nagrywanie w ruchu nie było dla niego problemem. Przypomnę tylko, że na ogół ruch bardzo utrudniał nagrywanie, co szczególnie komplikowało pracę dziennikarzom. Kudelski opracował ciekawy układ mechaniczny, który pozwalał utrzymać wysoką stabilność zapisu. Magnetofony Kudelskiego rejestrowały dźwięk m.in. na planach filmowych. Jego praca została doceniona przez Amerykańską Akademię Filmową.

Przenieśmy się do III RP. Między innymi dzięki niebieskiemu laserowi i grafenowi o polskich elektronikach znów było głośno.

To prawda, ale wcześniej, w 1999 r., powstała firma Ammono, która zaczęła rozwijać bardzo ważną gałąź podzespołów elektronicznych, mianowicie podzespoły produkowane na podłożu z azotku galu, a nie krzemu. To właśnie azotek galu zapewnia doskonałe parametry podzespołów pracujących na sygnałach wielkiej częstotliwości. Wysiłek badaczy z Ammono został doceniony, ponieważ w 2012 r. firma zdobyła jedną z najważniejszych światowych nagród technologicznych – Compound Semiconductor Industry Awards 2012. Instytut Wysokich Ciśnień PAN w 2001 r. zaprezentował swój niebieski laser półprzewodnikowy, który jest – śmiało możemy tak powiedzieć – jednym z elektronicznych Świętych Graali. Jest on nie tylko wykorzystywany w elektronice użytkowej, lecz także używa się go w transmisjach światłowodowych.

IWC PAN podjął prace nad niebieskim laserem w momencie, gdy technologia ta była wielką nadzieją rynku. Ogromnym konkurentem IWC PAN była Nichia, japońska firma produkująca podzespoły fotoelektroniczne. Firma ta opracowała konkurencyjny niebieski laser i dzięki ogromnemu wsparciu rządu japońskiego udało się jej zdominować rynek. Opracowany przez Polaków na poziomie laboratoryjnym niebieski laser półprzewodnikowy miał bardzo dobre parametry i rokował doskonałą przyszłość rynkową, ale niestety Polska przegrała w tym wyścigu z Japonią, która nie szczędziła środków, by osiągnąć sukces. Choć przeciętny użytkownik domowej elektroniki zapewne nigdy nie słyszał o tej firmie, to polska Vigo System jest doskonale znana w światowej branży kosmicznej. Jej urządzenia od lat latają w kosmosie. Vigo System produkuje optoelektronikę specjalistyczną dla aparatury kosmicznej, m.in. szerokospektralne detektory podczerwieni. Dość powiedzieć, że detektory firmy Vigo System poleciały na Marsa jako wyposażenie badawcze łazika Curiosity.

W ten sposób dochodzimy do grafenu i badań dr. hab. Włodzimierza Strupińskiego.

W 2011 r. opracował on metodę uzyskiwania grafenu bardzo wysokiej jakości. Metoda ta była bezkonkurencyjna. Grafen to struktura krystaliczna węgla charakteryzująca się wyjątkowymi cechami zarówno elektrycznymi, jak i mechanicznymi. Jest to niezwykle obiecujący materiał. Wciąż upatruje się w grafenie przyszłości dla elektroniki. Co prawda, grafenowe podzespoły nie są jeszcze dostępne na rynku, ale jednak wielu ekspertów widzi w grafenie podłoże, które zastąpi krzem. Włodzimierz Strupiński opracował świetną metodę, ale niestety nie udało się jej rozwinąć w Polsce na skalę przemysłową. Trzymajmy jednak kciuki, by jego metoda wpłynęła na przyszłość elektroniki.

Dziękujemy Narodowemu Muzeum Techniki w Warszawie za merytoryczną pomoc w przygotowaniu tekstu

Zasław Adamaszek jest elektronikiem, kierownikiem Działu Edukacji i Działu Wystaw Narodowego Muzeum Techniki w Warszawie, kuratorem wystawy „Historia komputerów. Liczy się!”.

Artykuł został opublikowany w 15/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Źródło: DoRzeczy.pl