Kosmiczna zagadka Walentyna Bondarenki
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Kosmiczna zagadka Walentyna Bondarenki

Dodano: 
Walentyn Bondarenko
Walentyn Bondarenko Źródło: Wikimedia Commons
Pod murem Kremla byle kogo nie chowano. Wyłącznie dygnitarzy, dowódców i gierojów najbardziej dla „ojczyzny proletariatu” zasłużonych. Nazwisk, które by nikomu nic nie mówiły, prawie się tam nie znajdzie. Prawie...

Bo któż to właściwie taki Walentyn Bondarenko? Aha, kosmonauta. No, to niby wszystko się zgadza, kosmonautów wszak czczono w Sowieckim Sojuzie tak jak świętych, kremlowski pochówek w ich przypadku był oczywisty. Tyle że żaden, nawet najlepszy znawca historii podboju kosmosu, nie jest w stanie powiedzieć, kiedy kosmonauta Bondarenko odbył swoją kosmiczną misję. Nic dziwnego, bo pierwszy lot w kosmos, jak wiemy z niezliczonych opracowań, wykonał Jurij Gagarin w dniu 12 kwietnia 1961 r. A towarzysz Bondarenko, jak się można dowiedzieć ze skąpego epitafium, zakończył żywot ciut wcześniej, w marcu tegoż roku.

Wbrew rutynie tego miejsca pochówek Bondarenki odbył się bez żadnego rozgłosu. I przez długie lata w ogóle nie sposób się było dowiedzieć o nim czegokolwiek poza tym, że znajdował się w dwudziestce kandydatów do lotu w kosmos, wyselekcjonowanych u schyłku lat 50. i trenowanych w tzw. Gwiezdnym Miasteczku.

Dopiero w czasach gorbaczowowskiej „głasnosti” gazeta „Izwiestia” po raz pierwszy i ostatni wyjaśniła oficjalnie losy tajemniczego lokatora kremlowskiego muru. Owoż miał on zginąć 23 marca 1961 r. wskutek zawinionego przez siebie wypadku podczas treningu w komorze − uwaga − wypełnionej atmosferą tlenową, o obniżonym ciśnieniu. Pod koniec długotrwałego pobytu we wspomnianej komorze, odpinając czujniki aparatury kontrolnej, przemywał Bondarienko miejsca po nich wacikiem nasączonym spirytusem. I przez nieuwagę odrzucił go na płytę grzewczą włączonej maszynki elektrycznej. W tlenowej atmosferze wacik oczywiście zapłonął jak pochodnia, od tego zajęło się ubranie kosmonauty, nikt mu nie mógł pomóc, bo otwarcie drzwi komory wymagało wyrównania ciśnień − zanim to zrobiono, nieszczęśnik uległ takiemu poparzeniu, że kilka godzin później zmarł.

Delikatnie mówiąc, brzmi to wszystko mało prawdopodobnie. Mniejsza już, kto pozwolił w atmosferze tlenowej używać spirytusu i elektrycznej maszynki. Niewiarygodne jest to, żeby sowiecki kosmonauta odbywał treningi w atmosferze o obniżonym ciśnieniu i podniesionej zawartości tlenu. Owszem, taką atmosferę, do czasów promu kosmicznego, miały statki amerykańskie, co doprowadziło do tragedii podczas programu Apollo. Wielokrotnie wtedy podkreślali Sowieci z dumą, że im by się to zdarzyć nie mogło, właśnie dzięki użyciu w radzieckich statkach atmosfery naturalnej.

Jest marzec 1961 r., gotowy Wostok − z normalnym powietrzem w kabinie − stoi już narychtowany na wyrzutni, nikomu w biurze Korolowa ani wcześniej, ani później nie przyszło nawet do głowy projektować statku z atmosferą tlenową, więc i żaden inny kosmonauta nie ćwiczył aklimatyzacji w takowej, a tu – nie wiedzieć czemu – kosmonauta Bondarenko przechodzi na jakiś wsiakij pażarnyj właśnie taki trening?

Powiedzmy… i w trakcie tego treningu przypadkiem ginie. Nie on pierwszy i nie ostatni; sowiecki program kosmiczny pochłonął sporo istnień. Jak zresztą i inne sowieckie tajne programy. Nikt tych ofiar nigdy nie liczył, nikt nie upamiętniał… A tu nagle jeden kosmonauta, sam w sumie winien swemu losowi, młokos, który ani w kosmosie nie był, ani niczego innego nie dokonał, czyimś tajnym zarządzeniem (a niewielu było ludzi władnych to zarządzić) chowany jest w miejscu zastrzeżonym dla najbardziej zasłużonych?

Pierwszym człowiekiem, który poleciał w kosmos, był Jurij Gagarin, powtarzają podręczniki za oficjalnym radzieckim komunikatem. Pierwszym, który poleciał, czy pierwszym, któremu udało się wrócić? A może, jak twierdzą niektórzy, Gagarin wcale nigdzie nie poleciał, tylko z tym, kto poleciał, nie poszło tak, jak miało? A że lot Alana Sheparda, z dawna zapowiadany, był już tuż-tuż, a prikaz brzmiał jasno: „Wyprzedzić Amerykę”, Gagarina zwyczajnie podstawiono? Ciekawe, czy się kiedykolwiek dowiemy.

Artykuł został opublikowany w 3/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.