Ekshumacja i pogrzeb Witkacego. Propagandowy cyrk zdychającego PRL
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Ekshumacja i pogrzeb Witkacego. Propagandowy cyrk zdychającego PRL

Dodano: 
Stanisław Ignacy Witkiewicz, "Autoportret wielokrotny w lustrach"
Stanisław Ignacy Witkiewicz, "Autoportret wielokrotny w lustrach" Źródło: Wikimedia Commons
W Zakopanem, na pięknym i sławnym cmentarzyku zwanym Pęksowym Brzyzkiem, leży sobie od ćwierć wieku nieznana chłopka z Polesia, której ekshumowane w rodzinnej miejscowości zwłoki przywieziono do Polski z wielką pompą i hałasem, jako ciało Stanisława Ignacego Witkiewicza vel Witkacego. Propagandowy cyrk, jaki urządziły władze zdychającego PRL, by za pomocą zwłok nieszczęsnego artysty zaznaczyć nowe, pierestrojkowe otwarcie w stosunkach z ZSRS, zakończony kompromitacją, zaciera się już w ludzkiej pamięci. A nie powinien.

Polska delegacja, kierowana przez urzędników Ministerstwa Kultury Molka i Zielniewicza, na mocy uzgodnień samego Jaruzelskiego z samym Gorbaczowem, przybyła w 1988 roku do poleskiej miejscowości Jeziory – tutaj prawie 50 lat wcześniej Witkacy odebrał sobie życie i został pochowany – 10 kwietnia. Zbieżność dat jest oczywiście czysto przypadkowa. W Jeziorach poczyniono już wszystkie możliwe przygotowania. Ogłoszono „prazdnik”, w szkołach i na pobliskiej budowie elektrowni dano dzień wolny, miejscowość dostała specjalny przydział kiełbasy i innych dóbr, które ludność mogła tego szczególnego dnia nabyć. Urządzono też wystawę o Witkacym i akademię upamiętniającą − tak! − wybitnego polskiego bolszewika, uczestnika Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej i rewolucyjnego pisarza Witkiewicza. Gości olśniła serdeczność, jaką zarządziły miejscowe radzieckie władze. Były kwiaty, przemówienia, wszystko poza jednym − starannością prac ekshumacyjnych. O tych ostatnich trudno powiedzieć cokolwiek, gdyż strona radziecka wykonała je sama, a polską ekipę filmową, która próbowała to uwiecznić, wypędziła z cmentarza milicja. Wykopano pierwsze zwłoki, które się nadarzyły, wpakowano je do bogato zdobionej trumny i przekazano jako Witkacego uradowanym urzędnikom od kultury.

Socjalizm był już wówczas na dobiegu, sypał się na każdym kroku, czego jednym z przejawów był fakt, że do delegacji załapało się − częściowo przez pokrewieństwo z Witkacym, częściowo wskutek własnego uporu − dwóch ludzi mających o sprawie niejakie pojęcie. Natychmiast też zaczęli oni szefom delegacji suszyć głowę: Witkacego, wedle relacji, pochowano w podróżnym stroju, w którym umarł, z laską o metalowej gałce, a wykopane zwłoki były w resztkach typowej poleszuckiej rubachy. Witkacy umierał jako człowiek ciężko schorowany, ze sztuczną szczęką, a „zwrócony” szkielet wyraźnie był młody, z kompletem zdrowych zębów… i tak dalej.

Jak wspominali potem świadkowie, towarzysze z ministerstwa dostali wtedy ataku histerii i paniki. „Chcecie zniszczyć stosunki polsko-radzieckie?!”, „Chcecie szkodzić?!”, „Chcecie, żeby nam już nic nie oddali z naszych dóbr kultury”?! No i co za różnica niby, ten trup czy tamten? Nieszczęsnych ekspertów zastraszono całym repertuarem komunistycznych gróźb, wśród których dożywotnie odebranie paszportu i zakaz pracy były najsłabszymi, ekspresem odprawiono wszystkie ceremonie, uwieńczone bombastycznym pogrzebem w Zakopanem, z bandą komuchów idących za trumną „rewolucyjnego” (w wersji sowieckiej) pisarza, z orderami i akselbantami. „Witkatz”, doprawdy, musiał w zaświatach pękać ze śmiechu.

W tej tragifarsie najbardziej charakterystyczne było to, że ze strony tzw. sowieckich czynników nie było ani jednego słowa, ani zmarszczenia brwi. No, kazano wykopać sławnego pisarza, więc ekipa odwaliła robotę, jak to w socjalizmie. Być może gdyby ktoś odważył się zwrócić uwagę, miejscowy sekretarz dobrotliwie kazałby poszukać właściwej trumny. Jednak na tym właśnie rzecz polega, że nikt się nie odważył. PRL-owscy Polacy sterroryzowali się sami, sami się przypilnowali, by żaden nie otworzył gęby, sami się porobili na myśl, że można by, choćby najpokorniej, w czymkolwiek się Sowietom przeciwstawić. Zgodnie z wiekopomnym przykazaniem Lenina, że w idealnym państwie policyjnym nie potrzeba policji, bo każdy pilnuje się sam.

Zbieżność dat jest najzupełniej przypadkowa, ale pokazuje, jak niewiele się zmieniło, mimo tylu zmian, przez to ćwierćwiecze.

Artykuł został opublikowany w 8/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.