Prostytucja w PRL. Od „gruzinek” do „arabesek”
  • Piotr WłoczykAutor:Piotr Włoczyk

Prostytucja w PRL. Od „gruzinek” do „arabesek”

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Wikimedia Commons
Początkowo Polska Ludowa tępiła nierząd jak najgorszą zarazę. Potem jednak prostytutki okazały się dla bezpieki bezcennym narzędziem pracy.

– Moim najlepszym informatorem była prostytutka. Żaden inny informator nie mógł się z nią równać, jeżeli chodzi o skuteczność. Miałem wrażenie, że ta dziewczyna wiedziała wszystko na temat tego, co się działo w Warszawie – mówi „Historii Do Rzeczy” Jerzy Dziewulski, wieloletni funkcjonariusz wydziału kryminalnego MO z Warszawy.

Informatorka Dziewulskiego była tzw. lokalówką, pracującą w jednej z najlepszych warszawskich restauracji. „Lokalówki” były najbardziej ekskluzywnym rodzajem cór Koryntu – szukały bogatych klientów jedynie w lokalach z najwyższej półki. Dziewulski współpracował z prostytutką z „Kongresowej” na przełomie lat 60. i 70. Opisuje ją jako piękną i niezwykle inteligentną studentkę psychologii, która sprzedając się zarabiała „potwornie olbrzymie pieniądze”, wyciągała od bogatych cudzoziemców twardą walutę. Były milicjant, jako dowód na jej skuteczność podaje m.in. odnalezienie wyjątkowo cennej trąbki skradzionej z żoliborskiego mieszkania znanego polskiego muzyka jazzowego Tomasza Stańki.

– To była dla milicji prestiżowa sprawa. Już wtedy był to słynny muzyk, występował za granicą, więc czuć było presję, żeby jak najszybciej odnaleźć skradziony przedmiot. „Moja” prostytutka okazała się bezkonkurencyjna – świetnie rozbudowana sieć kontaktów pozwoliła jej błyskawicznie wskazać sprawców. Odzyskaną trąbkę oddaliśmy muzykowi, a w ramach wdzięczności dostaliśmy od niego siatkę bułgarskiego koniaku – wspomina Dziewulski.

Ta owocna współpraca nie trwała jednak długo. Milicjant musiał odstąpić swoją informatorkę Służbie Bezpieczeństwa, która zainteresowała się szerokimi kontaktami prostytutki. – Z nimi ciężko było dyskutować. Na żądanie SB mój komendant kazał mi przekazać informatorkę, więc niestety straciłem dostęp do tego bezcennego źródła informacji – mówi Dziewulski.

W ten sposób studentka psychologii z „Kongresowej” dołączyła do licznego grona luksusowych prostytutek, które oddawały peerelowskiej bezpiece nieocenione usługi w inwigilacji „elementów antysocjalistycznych”. Można się tylko domyślać, że przy późniejszych zadaniach, wyznaczanych jej przez SB, sprawa odnalezienia trąbki to banał.

Moralność Bieruta

W idealnym komunistycznym świecie nierząd nie miał racji bytu. Już Karol Marks uważał to zjawisko za przejaw kapitalistycznej patologii, które po wprowadzeniu komunizmu będzie musiało odejść w niepamięć. Główny ideolog komunizmu patrzył na to zjawisko szerzej, pisząc że „prostytucja to tylko szczególny wyraz powszechnej prostytucji robotnika”.

W pierwszych latach PRL podejście nowych władz do tego problemu było wręcz modelowe. Państwo przeprowadziło serię kampanii, mających na celu pozbycie się raz na zawsze tej kapitalistycznej zarazy. Nawet polska nauka brała sobie do serca szczególny klimat panujący w pierwszych latach Polski Ludowej wokół seks-biznesu. Oto jak Słownik Wyrazów Obcych z 1954 r. wyjaśniał pojęcie „prostytucja”: „Jest to nierząd uprawiany zawodowo w celu zdobycia środków utrzymania, społeczne zjawisko występujące w krajach burżuazyjnych, spowodowane kapitalistycznym bezprawiem i brakiem materialnego zabezpieczenia”.

Koordynacja walki z nierządem prowadzona była na najwyższym szczeblu partyjnej wierchuszki. Sam Bolesław Bierut żywo interesował się efektami państwowej krucjaty przeciw ulicznicom. W listopadzie 1955 r. doszło w tej sprawie do spotkania sekretariatu KC z Bierutem na czele. Ze spotkania zachowała się ciekawa notatka, z której wynikało, że instalatorom systemu komunistycznego na sercu leżało dobro wykolejonych kobiet. Równocześnie jednak władze zdawały sobie sprawę, że państwo nie radzi sobie zbyt dobrze z tym problemem.

„W latach 1945–1948 prostytucja nie była zwalczana w sposób dostateczny i skuteczny. Niemniej już w tym okresie na skutek przeobrażeń ekonomiczno-społecznych, dokonywanych w naszym kraju, część prostytutek, mając możliwość otrzymania pracy zmieniła tryb życia. W rezultacie w 1949 r. ich liczba nieco się zmniejszyła osiągając cyfrę ok. 4000 [...]” – możemy przeczytać w notatce. I dalej: „[...] Pierwszy krok na drodze racjonalnej walki z nierządem zmierzający do likwidacji drogą reedukacji kobiet trudniących się nierządem, podjęła powołana w listopadzie 1946 r. przez Ministerstwo Zdrowia komisja społeczna do zwalczania chorób wenerycznych. Praca jej wpłynęła wprawdzie na zmniejszenie występowania chorób wenerycznych, lecz jej wyniki w zakresie reedukacji społecznej kobiet uprawiających nierząd i likwidacji prostytucji były znikome”.

Galeria:
Plaże II RP

Z dalszej części dokumentu wynika, że kierownictwo PZPR bardzo krytycznie patrzyło na działalność Ligi Kobiet i Ministerstwa Pracy, które – zdaniem KC – „zamiast wykonania swych obowiązków w dziedzinie pracy wychowawczej w internatach dla prostytutek i zlikwidowania istniejących tam niedociągnięć, zlikwidowało internaty”.

W rzeczywistości „internaty”, o których była mowa na spotkaniu KC, były zwykłymi obozami pracy przymusowej. Prostytutki panicznie bały się zsyłki do takich miejsc. Atmosfera panująca w tych „internatach” wykluczała też jakąkolwiek „reedukację”, która marzyła się władzom.

W tym kontekście na absurd zakrawa fakt, że w owym czasie wciąż jeszcze obowiązywało prawo z II RP, które było bardzo liberalne, jeżeli chodzi o kwestię nierządu. To z kolei oznaczało, że wszelkie naloty milicji na burdele, czy też ciąganie ulicznic po komendach było tak naprawdę nielegalne.

Świat „gruzinek”

Peerelowska propaganda stawała na głowie, żeby obrzydzić społeczeństwu prostytucję, pokazując ją jako wypaczenie komunistycznej moralności. Jednym z elementów tej kampanii był film Polskiej Kroniki Filmowej pt. „Paragraf Zero” z 1957 r. Widzowie mogli zobaczyć w nim brudne ulicznice zwożone późną nocą na jedną z warszawskich komend MO. Na nagraniu – zrobionym rzekomo ukrytą kamerą – widać jak pijane kobiety zaczynają wyzywać zamkniętego razem z nimi sutenera, aż w końcu dochodzi między nimi do dzikiej bijatyki. Gdyby jednak taki widok niewystarczająco obrzydził widzom tę profesję, twórcy „Paragrafu Zero” umieścili w filmie nagrania przesłuchań starych, zgrzybiałych prostytutek, które opowiadają milicjantce jak sprzedawanie ciała doprowadziło ich życie do ruiny.

Artykuł został opublikowany w 9/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.