Hans Marseille - hipis z Luftwaffe
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Hans Marseille - hipis z Luftwaffe

Dodano: 
Hans Marseille przy zestrzelonym samolocie RAF Hurricane Mk IIB, luty 1942 r.
Hans Marseille przy zestrzelonym samolocie RAF Hurricane Mk IIB, luty 1942 r. Źródło: Wikimedia Commons / Bundesarchiv
Nienawidził Hitlera i dyscypliny wojskowej. Po bazie chodził w rozpiętej kolorowej koszuli, okularach przeciwsłonecznych i sandałach, a jego najlepszy przyjaciel był czarnoskóry. - Marseille wpadał w sam środek alianckiego szyku i zestrzeliwał maszyny jedną po drugiej. Brytyjczycy byli całkowicie zdezorientowani, nie mogli uwierzyć w to, co widzą - mówi Colin D. Heaton, amerykański historyk wojskowości.

Piotr Zychowicz: Ile nieprzyjacielskich maszyn zestrzelił Hans Marseille?

Colin D. Heaton: 158.

Ile miał lat, gdy tego dokonał?

Niecałe 23.

Czy to czyni go najlepszym pilotem myśliwskim w dziejach?

Myślę, że tak. Tajemnica jego niebywałych zwycięstw była prosta: łamał wszelkie możliwe zasady i reguły walki powietrznej. Podręcznik Luftwaffe po prostu wyrzucił do kosza. Wypracował swój własny styl, który opierał się na wariackich akrobacjach powietrznych, szalonym ryzyku i jego osobistym instynkcie. Miał świetny przegląd pola walki, zawsze wiedział, gdzie znajdują się maszyny wroga i gdzie będą znajdowały się za chwilę. W efekcie puszczał serie w powietrze, a nieprzyjacielskie samoloty w nie wlatywały.

A odwaga osobista?

Ona graniczyła z szaleństwem. Marseille wpadał w sam środek alianckiego szyku i zestrzeliwał maszyny jedną po drugiej. Brytyjscy byli całkowicie zdezorientowani, nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Stawiał im czoła nawet, gdy dysponowali miażdżącą przewagą liczebną. Wkrótce stał się słynny i jego Messerschmitt z żółtą „14” na kadłubie wzbudzał wśród nieprzyjaciół przerażenie. Był dla nich zbyt szybki i – co w walce powietrznej ma olbrzymie znaczenie – miał olbrzymie szczęście.

A mięśnie brzucha?

(śmiech) Oczywiście one także odegrały rolę. Marseille był w świetnej formie fizycznej, jego mięśnie brzucha były jak ze stali. Przy olbrzymich przeciążeniach napinał je do granic wytrzymałości i w efekcie krew z jego mózgu nie odpływała do nóg. W ten sposób nie tracił przytomności nawet przy najbardziej karkołomnych akrobacjach. Mało kto wie, że olbrzymia liczba pilotów myśliwców straciła życie właśnie na skutek utraty przytomności, a nie pocisków wroga.

Jego największe osiągnięcie?

Bez wątpienia pamiętny dzień 1 września 1942 r. To było nad Afryką Północną – gdzie stoczył zdecydowaną większość ze swoich podniebnych walk. Otóż tego dnia zestrzelił 17 samolotów wroga. Gdy wylądował wreszcie na lotnisku, mechanicy i koledzy nieśli go na rękach. Strzelały korki od szampanów. Natychmiast zadzwonił do niego z gratulacjami sam marszałek Albert Kesselring. W końcu Marseille doszedł do niesamowitej średniej: 15 pocisków na jedno zestrzelenie i trzy zestrzelenia na jeden lot.

Nie jest tajemnicą, że podczas II wojny piloci myśliwscy wszystkich armii naciągali sobie listę zestrzeleń. Składali fałszywe raporty o wygranych walkach.

W przypadku Marseille’a to nie wchodzi w rachubę. Każde z jego zwycięstw było potwierdzone albo na ziemi – znajdowano wraki strąconych maszyn – albo przez dwóch, trzech świadków, czyli innych pilotów biorących udział w bitwie. Wystarczy również zajrzeć do archiwów alianckich, żeby przekonać się że Marseille nie zmyślał. Znalazłem w nich nazwiska pilotów i numery zestrzelonych przez niego samolotów. Procedura uznawania zestrzeleń była w Luftwaffe bardzo restrykcyjna.

Hans Marseille

W jednostce Marseille’a – Jagdgeschwader 27 – zdarzył się jednak przypadek oszustwa.

Rzeczywiście, dwaj piloci z tej formacji w swoich raportach jako zestrzelone podawali te brytyjskie samoloty, do których tylko otworzyli ogień. Jednak nie widzieli, jak rozbijają się na ziemi. Potem nawzajem sobie te rzekome zwycięstwa potwierdzali. Sprawa została jednak szybko wykryta i piloci ci mieli poważne nieprzyjemności. Marseille nie miał z tym nic wspólnego.

W książce pisze pan o Marseille’u jako o „rycerzu”. Dlaczego?

Bo w powietrzu zachował się szlachetnie. Był wierny honorowemu kodeksowi walki powietrznej, który wywodził się z czasów I wojny światowej. On był żołnierzem, znajdował przyjemność w walce. Jednak nie był mordercą i nie lubił zabijać. Alianckich pilotów nie traktował jak wrogów, raczej jak rywali. Jego walki przypominały średniowieczne pojedynki, tyle że zamiast na koniu szarżował na swoim messerschmitcie.

Artykuł został opublikowany w 3/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.