„Wie pan, ludzi potrącają samochody”. SB i niewyjaśnione samobójstwo
  • Anna SzczepańskaAutor:Anna Szczepańska

„Wie pan, ludzi potrącają samochody”. SB i niewyjaśnione samobójstwo

Wojciech Jaruzelski ogłasza wprowadzenie stanu wojennego
Wojciech Jaruzelski ogłasza wprowadzenie stanu wojennego Źródło: Wikimedia Commons
Co takiego usłyszał Kazimierz Majewski, że 28 października 1982 r. popełnił samobójstwo?

Przesłuchania i przeszukania stanowiły dla niego codzienność. Ktoś mógłby powiedzieć, że mógł się do takiego życia przyzwyczaić. Długo zwodził funkcjonariuszy SB, podawał im fałszywe tropy i sam się narażał. W końcu jednak nie wytrzymał. Co takiego usłyszał Kazimierz Majewski, że 28 października 1982 r. popełnił samobójstwo?

Druga połowa października 1982 r. mijała w ogromnym napięciu. Służba Bezpieczeństwa pojawiała się w jego mieszkaniu kilka razy w tygodniu, nachodzono go w pracy, gdzie dorabiał jako ślusarz, będąc na wcześniejszej emeryturze. Zadawano wciąż te same pytania: o kolportaż „Odroczenia”, o ludzi, nazwiska, o miejsce ukrycia powielacza. Kazimierz Majewski nie ułatwiał im jednak pracy, a jego odpowiedzi wciąż brzmiały tak samo. Od wielu miesięcy.

Majewski od momentu przystąpienia do Solidarności w 1980 r. znajdował się wysoko na liście osób, które SB uznawała za szczególnie ważne do rozpracowania. Jego zaangażowanie mogło to tylko potwierdzać. Niezależnie od tego, ile faktycznie wiedział, Służba Bezpieczeństwa traktowała go jako jedną z kluczowych postaci jeleniogórskiej Solidarności, która według ich przypuszczeń, stanowiła ważne ogniwo w procesie wydawania i rozprowadzania ulotek, i czasopism, w których obnażano komunistyczne przestępstwa. Po raz pierwszy zatrzymano go już 13 grudnia 1981 r. Przez kolejne miesiące inwigilacja i prześladowania tylko narastały.

Czytaj też:
Szukamy najciekawszych wspomnień ze stanu wojennego

Mogło się wydawać, że Majewski nie ugnie się przed SB. Nachodzący go funkcjonariusze byli jednak nieustępliwi, a czym dłużej się opierał, naciskali coraz bardziej. W tym czasie jeleniogórska esbecja prowadziła operację pod kryptonimem „Odroczenie”, której celem było zneutralizowanie wszystkich osób odpowiedzialnych za rozprowadzenie tego podziemnego pisma.

„Dysponuje wiadomościami w przedmiocie ukrycia przez inne osoby powielacza, który może być wykorzystany do druku”

- pisali w donosach TW „Aleksander”, „Turul” i „Stary”. Majewski mógł takowe informacje posiadać, lecz mógł też jak najdłużej zwodzić SB, aby nie wydać tych, o których miał pewne informacje. Tak też zrobił.

„Jak wynika z materiału zgromadzonego w ramach prowadzonej Sprawy Operacyjnego Sprawdzenia „Odroczenie” (IPN-WR-020/556) Kazimierz Majewski, poza kolportowaniem, nie miał wiele wspólnego z wydawaniem i drukowaniem podziemnego pisma „Odroczenie”. Jednak swoimi działaniami wprowadzał w błąd i kierował działania SB na fałszywe tory, skutecznie wiążąc ich siły na sobie i swoim środowisku. Z analizy zgromadzonych materiałów do hasła „Odroczenie” wynika, że właśnie dezinformacja prowadzona przez Majewskiego pozwoliła Jackowi Jakubcowi, Wojciechowi Jankowskiemu i Władysławowi Kumikowi na uniknięcie rozpracowania ich działalności przez SB” – po latach pisał IPN, lecz dla funkcjonariuszy SB u progu 1982 r. sytuacja wyglądała zgoła inaczej.

Od wiosny do spotkań jeleniogórskich działaczy Solidarności dochodziło w mieszkaniu Majewskiego, co dało służbom twardy dowód na jego powiązania z wydawaniem i kolportażem nielegalnego pisma. W sierpniu został internowany i umieszczony w zakładzie karnym w Nysie, gdzie rozpoczęto przesłuchania. Majewski konsekwentnie odmawiał rozmów z SB, a o pójściu na współpracę nie chciał nawet słyszeć. Po miesiącu, ze względu na zły stan zdrowia, wypuszczono go, lecz nadal pilnie obserwowano.

Po powrocie do Jeleniej Góry zaangażował się w podziemną działalność podwójnie. Założył Komitet Oporu Społecznego i współtworzył oddział Polskiego Związku Katolicko-Społecznego. Dla SB stanowiło to dostateczny dowód, że jego osoba ma w regionie duże znaczenie. Rozpoczęto zbieranie informacji „metodami operacyjnymi” o Majewskim, jego rodzinie, znajomych i w miejscach, gdzie się pojawiał. Inwigilacja się pogłębiała, a metody stawały się coraz ostrzejsze.

Z tygodnia na tydzień Majewski zmieniał się nie do poznania. Ludzie mówili, że to początki depresji, że nie wytrzymuje napięcia. O szykanach, groźbach i zapowiedziach rychłej śmierci, jakie dostaje od Służby Bezpieczeństwa, opowiedział żonie, synowi, bratu i kolegom. Nie ukrywał tego, czym grozili mu esbecy, jeżeli nie zacznie z nimi rozmawiać i nie zgodzi się na współpracę. Chciał, żeby wiedzieli, kto będzie odpowiedzialny, jeżeli coś mu się stanie.

16 i 26 października SB po raz kolejny zapukało do drzwi mieszkania Majewskich. Kazimierza zabrano na przesłuchanie: „Pan może zginąć bez wieści, a synowi może przydarzyć się coś złego, może nie ukończy szkoły? Wie pan, ludzi potrącają samochody”.

Po powrocie do domu był bliski załamania psychicznego, nie był już tym samym człowiekiem, jakiego wszyscy znali kilka miesięcy wcześniej. Trzy dni później po Kazimierzu Majewskim został tylko pożegnalny list, w którym przepraszał swoją rodzinę, za to, co zrobił w obawie o swoje i ich życie. Popełnił samobójstwo.

Zapewne nie takiego scenariusza spodziewała się Służba Bezpieczeństwa. Sprawa Kazimierza Majewskiego musiała stanowić dla nich potężny problem, biorąc pod uwagę skwapliwość, z jaką ukrywano bądź niszczono akta, przeredagowywano zeznania, opracowywano nowe. Oficjalnie Majewski nie figurował na wielu dokumentach, a części z nich, w których jego nazwisko mogło się pojawić, pozbyto się. Nawet po jego śmierci SB nie przestała się Majewskim interesować. Inwigilowano pracowników jego dawnego miejsca pracy, Zakładów Narzędzi, a nawet pracowników cmentarza, na którym został pochowany, przed i po pogrzebie.

Komitet Helsiński, Nadzwyczajna Komisja ds. Zbrodniczej Działalności MSW oraz Instytut Pamięci Narodowej – wszyscy uznali, że winę za śmierć Kazimierza Majewskiego ponosi – nie bezpośrednio, ale mimo to niezaprzeczalnie – Służba Bezpieczeństwa. Majewski został uznany za ofiarę stanu wojennego.

Pomimo to, okoliczności jego śmierci nadal pozostają zagadką. Co takiego usłyszał w październiku 1982 r., że postanowił targnąć się na własne życie pozostawiając żonę i dwoje dzieci, mając zaledwie 46 lat? Czym mu grożono, jaki szantaż stosowano? Na te pytania prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy pewnej odpowiedzi, chociaż ludzie odpowiedzialni za śmierć Kazimierza Majewskiego prawdopodobnie wciąż żyją.