Kibicowanie w PRL

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sebastian Ligarski, Grzegorz Majchrzak

Nic tak nie cieszy kibiców piłkarskich jak zwycięskie mecze ukochanych drużyn. Czasem jednak świętowanie zaczyna wymykać się spod kontroli 

Mecze piłkarskie zawsze cieszyły się dużą popularnością właściwie wśród wszystkich grup społecznych – od tzw. zwykłych ludzi aż do rządzących. Nie inaczej było w PRL, choć zdaje się, że do dziś przetrwało jeszcze przekonanie, jakoby kibice piłkarscy w tym czasie (w którym bynajmniej nie brakowało burd na stadionach i poza nimi) wyrażali swoje niezadowolenie z wydarzeń na boisku jedynie za pomocą okrzyków „sędzia kalosz”. Nic bardzo mylnego.

O krewkich kibicach z okresu powojennego mówią np. ogłoszenia drobne. Oto jeden z fanów (Mieczysław Ruchołka) przepraszał na łamach prasy „ob. Starodębskiego za czynne znieważenie na meczu piłki nożnej w dniu 22.7.[1947]”. Świadków poszukiwał z kolei człowiek, który dopuścił się we Wrocławiu „spoliczkowania [...] jednego z widzów na meczu Cracovia – Burza”. Do nagannych zachowań dochodziło na stadionach podczas rozgrywek międzypaństwowych – szczególnie wtedy, gdy Polska mierzyła się z „bratnim” Związkiem Sowieckim. Pamiętny mecz Polska – ZSRS z 21 maja 1961 r. przeszedł do historii (zwycięstwo naszej reprezentacji po bramce Ernesta Pohla) również ze względu na zachowanie kibiców. Awantury na stadionie miały być „dziełem” naszych rodaków ze Śląska. Jak z oburzeniem pisano w partyjnych dokumentach, „pierwsze butelki na boisko rzucone zostały z sektorów, które zajmowali śląscy kibice”. (…)

 

Cały artykuł dostępny jest w 41/2015 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.