Pierwszy samuraj. Klątwa mnichów z góry Hiei

Pierwszy samuraj. Klątwa mnichów z góry Hiei

Dodano: 
Samurajowie na XIII-wiecznym rysunku
Samurajowie na XIII-wiecznym rysunku Źródło:Wikimedia Commons
W walkach z buntownikami i barbarzyńcami powoli wykuwała się nowa klasa społeczna – wojownicy, którzy do historii przeszli jako samuraje. Nie trzeba było długo czekać, aż zaczęli się oni zastanawiać, dlaczego władza nad krajem spoczywa w rękach ludzi, którzy nie potrafią posługiwać się mieczem.

Łukasz Czarnecki

Druga połowa XII w. była dla Japonii czasem przełomowym. W tym okresie władza wymknęła się sprawującym ją od wieków koteriom dworskim i trafiła w ręce bitnych wojowników z prowincji – samurajów. W roku 1192 ich przywódca, Minamoto Yoritomo, otrzymał od cesarza tytuł szoguna i ustanowił pierwsze w dziejach bakufu, czyli rząd wojskowy. Zanim jednak do tego doszło, Kraj Kwitnącej Wiśni spustoszyć miała krwawa wojna domowa.

Samuraje są chyba najbardziej rozpoznawalnym symbolem Japonii. Tym bardziej osobę nieobeznaną z dziejami tego kraju zadziwić może fakt, że przez wieki dominującą klasą społeczną była tam arystokracja dworska. W tzw. okresie Heian (lata 794–1185) to ona kierowała sprawami państwowymi w imieniu mających niezbyt wiele do powiedzenia cesarzy. Na pierwszą pozycję pomiędzy szlachetnie urodzonymi wybił się ród Fujiwara, który dostarczał małżonek japońskim monarchom. Mężczyźni z tego klanu do perfekcji opracowali trudną sztukę pociągania za sznurki, zmuszając swych ukoronowanych zięciów do abdykacji na rzecz małoletnich synów, przy których mogli pełnić regencje.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że arystokraci ci byli makiawelicznymi i skutecznymi politykami. Wręcz przeciwnie, trudno określić ich inaczej niż pięknoduchów zajmujących się głównie układaniem poezji i komponowaniem perfum. Epoka Heian była tym okresem w dziejach japońskiej kultury, w którym umiłowanie dobrego smaku i wytworności sięgnęło szczytu, w pewnym momencie przekraczając granice absurdu. Rozleniwiona arystokracja dworska godzinami rozmawiała o pięknie oraz smutku i jeśli tylko było to możliwe, na krok nie ruszała się ze stolicy – Heian-kyō (dzisiejsze Kioto), pozostawiając zarządzanie swymi majątkami prowincjonalnej szlachcie, którą pogardzała.

Tymczasem to właśnie na prowincji w walkach z buntownikami i barbarzyńcami powoli wykuwała się nowa klasa społeczna – wojownicy, którzy do historii przeszli jako samuraje. Nie trzeba było długo czekać, aż zaczęli się oni zastanawiać nad tym, dlaczego władza nad krajem spoczywa w rękach ludzi, którzy nie potrafią posługiwać się mieczem. I to był właśnie początek końca epoki Heian.

Taira, Minamoto i mnisi

W XI i XII w. do Japonii zaczął wkradać się chaos. Mający już dosyć Fujiwarów kolejni cesarze po abdykacji zaszywali się w swoich rezydencjach, lecz nie mieli najmniejszego zamiaru rezygnować z działalności politycznej i nadal wydawali edykty, które miały taką samą moc, jak te, ogłaszane przez aktualnych władców. Jako że „kadencja” imperatora była z reguły dość krótka, w jednym momencie oprócz monarchy zasiadającego na tronie funkcjonowało też kilku jego poprzedników, z których każdy miał własny dwór i własne pomysły na rządzenie krajem.

Czytaj też:
Prawdziwi ninja

Tymczasem pomiędzy prowincjonalnymi rodami magnackimi do największego znaczenia doszły klany Taira i Minamoto, oba wywodzące się od „nadprogramowych” cesarskich potomków, których wykluczono z sukcesji i zesłano na prowincję. Rywalizujące ze sobą koterie chętnie korzystały z usług tych srogich wojowników: Fujiwarowie zwykli w razie jakichkolwiek problemów wzywać na pomoc klan Minamoto, a konkurujący z nimi byli cesarze opierali się na rodzinie Taira. Oba hojnie nagradzane klany rosły w ten sposób coraz bardziej w siłę i zanim ich dworscy protektorzy zdążyli uświadomić sobie, że podcinają gałąź, na której sami siedzą, stały się zbyt potężne, by dało się je kontrolować.

Coraz większa potęga prowincjonalnej szlachty nie była jedynym problemem, którego rząd centralny starał się nie dostrzegać. Kłopoty sprawiali także wojowniczy mnisi z leżącej nieopodal Kioto góry Hiei. Położony na niej klasztor założono po to, by odprawiający buddyjskie obrządki mnisi ochraniali stolicę przed demonami. Jak na ironię, zakonnicy z urzędującego tam zgromadzenia szybko stali się większym utrapieniem niż budzące lęk w przesądnych Japończykach upiory. Co jakiś czas uzbrojone grupy kapłanów i sług świątynnych opuszczały kompleks klasztorny i udawały się do Kioto, gdzie urządzały burdy. Z reguły protestowano przeciwko mieszaniu się cesarza w świątynne sprawy, niekiedy zaś urządzano istne bitwy z mnichami z innych klasztorów. Zdarzało się, że na ulicach stolicy „naparzało się” – gdyż inaczej tego nazwać nie można – nawet do kilku tysięcy mnichów.

W takich sytuacjach dworowi cesarskiemu nie pozostawało nic innego, jak czym prędzej wzywać tak pogardzanych samurajów. Jednak i na to bitni zakonnicy znaleźli sposób i na miejsce organizowanych przez siebie zadym zaczęli zabierać mikoshi, przenośne kapliczki, w których – jak wierzono – przebywać miały bóstwa. Lękający się urażenia bogów wojownicy rozkładali tylko bezradnie ręce. I tak mnisi przez lata bez przeszkód mogli podpalać i plądrować stołeczne świątynie oraz wysuwać wobec kolejnych cesarzy coraz to nowe żądania. Aż któregoś dnia napotkali samuraja, który nie bał się ani ich, ani mikoshi. Człowiek ten nazywał się Taira Kiyomori i pisane mu było doprowadzić swój klan do największej świetności.

Kiyomori

W roku 1146 w obliczu kolejnych wywołanych przez buddyjskich mnichów zamieszek rząd wezwał na pomoc oddziały pod wodzą Kiyomoriego. Ten, widząc maszerujących ku cesarskiej rezydencji zakonników, zrobił coś, na co nikt przed nim się nie odważył. Dał rozkaz do ataku i rozpędził całe to towarzystwo. W trakcie walki, jaka rozgorzała, oberwało się nie tylko wygolonym głowom kapłanów, lecz także niesionej przez nich kapliczce, w którą trafiła strzała. Przerażeni tym mnisi rzucili się do ucieczki, na odchodne przeklinając cały ród Taira. Chwacki wojownik nic sobie jednak z tej klątwy nie robił.

XIX-wieczni samurajowie

Minęło 10 lat. W 1156 r. stolicą Japonii wstrząsnęły walki o sukcesję cesarskiego tronu, znane jako zamieszki ery Hōgen. Po obu stronach znaleźli się przedstawiciele klanów Taira i Minamoto. Tragicznie wyglądała sytuacja tego drugiego, gdyż w przeciwnych obozach byli Minamoto Tameyoshi i jego syn Yoshitomo. Zwyciężyło stronnictwo wspierające cesarza Goshirakawę, na czele którego stal Kiyomori. Tameyoshi znalazł się pośród przegranych i stracił życie. Stało się to na oczach Yoshitomo, który dobrze zapamiętał sobie to wydarzenie. Najprawdopodobniej właśnie wywołane nim wyrzuty sumienia, połączone z faktem, że nie został za zdradę swojego rodziciela odpowiednio hojnie wynagrodzony przez zwycięzców, przyczyniły się do tego, że cztery lata później podniósł sztandar rebelii.

Wykorzystując nieobecność w Kioto Kiyomoriego, który w międzyczasie wyrósł na jedną z najbardziej wpływowych osób na dworze, wiedziony poczuciem krzywdy samuraj, zawarłszy przymierze z utracjuszem Fujiwarą Nobuyorim, uderzył na czele swych ludzi na cesarską rezydencję i uprowadził zarówno byłego już cesarza Goshirakawę, jak i obecnego monarchę. Długo ich jednak w niewoli nie utrzymał, gdyż obaj szybko mu uciekli. Kiedy emerytowany imperator i jego następca znaleźli się już poza zasięgiem buntowników, Kiyomori zaatakował stolicę i wyparł z niej oddziały klanu Minamoto. Gdy do pościgu za uciekającymi samurajami dołączyli mnisi z góry Hiei, dla wszystkich stało się jasne, że ta gra jest już przegrana.

Artykuł został opublikowany w 3/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.