Jak Polak zabił prezydenta USA

Jak Polak zabił prezydenta USA

Dodano: 
Rysunek przedstawiający zamach na McKinelya. Autor: T. Dart Walker
Rysunek przedstawiający zamach na McKinelya. Autor: T. Dart Walker Źródło: Wikimedia Commons
Pierwszy pocisk odbił się od metalowego guzika kamizelki. Dopiero drugi ranił McKinleya...

Tymoteusz Pawłowski

Najniebezpieczniejszym zawodem świata jest fach prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Istnieje niemal 10-procentowa szansa, że zginie się podczas tej zaszczytnej służby. Do tej pory zamordowano czterech amerykańskich prezydentów. Dwóch z nich – Lincoln oraz Kennedy – jest dobrze znanych. Dwóch kolejnych jest zaś nieco zapomnianych. Warto o nich jednak pamiętać. O ile zastrzelony w 1881 r. prezydent James A. Garfield może kojarzyć się Polakom wyłącznie z nazwanym jego imieniem kotem Garfieldem, o tyle szczególnie ważny jest powód, dla którego powinniśmy pamiętać o zabójstwie prezydenta Wiliama McKinleya w 1901 r. Jego mordercą był bowiem nasz rodak, Leon Czołgosz.

Republikanin i anarchiści

William McKinley był 25. prezydentem USA, dość typowym dla drugiej połowy XIX w. Urodził się w Ohio, jego rodzice z trudem wiązali koniec z końcem, ale zdołali wysłać syna na studia, które zostały przerwane przez wojnę secesyjną. McKinley zgłosił się na ochotnika do Armii Unii, brał udział w kilku krwawych bitwach, dosłużył się stopnia majora. Po wojnie – jako prawnik i bohater – rozpoczął udaną karierę polityczną, tuż po trzydziestce został członkiem Izby Reprezentantów, po odejściu z Kongresu był gubernatorem swego rodzinnego stanu. Następnie – w 1896 r. – stanął do walki o fotel prezydencki. Był kandydatem Partii Republikańskiej. Wygrał i rozpoczął swą pierwszą kadencję w 1897 r.

Obie ówczesne partie Ameryki – Republikańska oraz Demokratyczna – znacznie różniły się od współczesnych. To demokraci byli bardziej konserwatywni, na nich głosowano na Południu, z kolei republikanie byli postępowi, ich partia powstała tuż przed wojną secesyjną jako ruch antyniewolniczy. Ich pierwszym prezydentem był Abraham Lincoln i to oni sprawowali władzę przez większą część drugiej połowy XIX w. Wyjątkiem był jedynie poprzednik McKinleya – Grover Cleveland. William McKinley rządził sprawnie, był więc powszechnie szanowany, a nawet uwielbiany. Jego zwycięstwo w walce o drugą kadencję w 1900 r. było jednym z bardziej błyskotliwych w historii USA.

Przypomnijmy, że w maju 1886 r. na pl. Haymarket w Chicago wybuchły krwawe zamieszki. Robotnicy amerykańscy – w większości imigranci z Europy – protestowali przeciwko 12-godzinnemu dniu pracy. Początkowo spokojny i pokojowy strajk robotników stawał się z każdym dniem coraz bardziej brutalny: 1 maja doszło do pierwszych rozruchów, 3 maja policjanci zabili sześciu robotników, kolejnego dnia w kierunku policjantów rzucono bombę, która zabiła siedmiu z nich i sprowokowała do otwarcia ognia, od którego zginęło czterech demonstrantów. Ponad stu ludzi było rannych, jeden policjant zmarł kilka dni po wydarzeniach.

Plakat wyborczy Williama McKinleya

Jednym ze skutków zamieszek na Haymarket była krótkotrwała popularność swoiście rozumianego anarchizmu. Wielu spośród działaczy robotniczych doszło do wniosku, że skoro kapitalistów popierają państwo i jego instytucje, należy je zwalczać.

W Europie walka trwała od kilku lat. W 1893 r. Auguste Saillant rzucił bombę do sali obrad francuskiego parlamentu. Nikt nie zginął, ale zamachowiec został skazany na śmierć. Prezydent Francji Sadi Carnot nie ułaskawił zamachowca, więc został zasztyletowany przez włoskiego anarchistę Santo Caserio. Zamachowca zgilotynowano. Inny anarchista z Włoch, Luigi Lucheni, wbił zaostrzony pilnik w serce cesarzowej austriackiej Sissi. Jak później się tłumaczył: „Chciałem po prostu zabić jakiegoś władcę, nieważne jakiego”. Zamachowiec popełnił w więzieniu samobójstwo.

W 1900 r. anarchista Gaetano Bresci zastrzelił króla Włoch Humberta I. Skazany na dożywocie, został zabity przez strażników więziennych. Wkrótce terroryści anarchistyczni zaczęli działać również w Stanach Zjednoczonych.

Mord

6 września 1901 r. prezydent William McKinley odwiedzał Wystawę Panamerykańską w Buffalo. O godz. 15 przemawiał do tłumów w hali widowiskowej Temple of Music. Po przemówieniu zszedł do tłumów, aby pozwolić swoim wyborcom uścisnąć prezydencką rękę – było to zwyczajne wówczas postępowanie polityków. W kolejce chętnych do spotkania z prezydentem stał Leon Czołgosz, młodzieniec z zabandażowaną ręką. Jeden z policjantów strzegących prezydenta zatroskał się o zdrowie Czołgosza i zaproponował mu wizytę w pobliskim ośrodku medycznym, na co usłyszał odpowiedź: „Później, po spotkaniu z prezydentem. Długo na to czekałem”.

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.