„Ruskie jadą!”. Największa zbrodnia na Polakach po II wojnie światowej

„Ruskie jadą!”. Największa zbrodnia na Polakach po II wojnie światowej

Dodano: 
Ks Stanisław Wysocki wraz z siostrą Teresą Anuszkiewicz przy tablicy ku pamięci swoich bliskich
Ks Stanisław Wysocki wraz z siostrą Teresą Anuszkiewicz przy tablicy ku pamięci swoich bliskich Źródło: Piotr Włoczyk
– Tamten dzień to była nasza rodzinna apokalipsa – mówi 79-letni ks. Stanisław Wysocki, stojąc nad głazem z żelazną tablicą, na której streszczona została tragedia jego rodziny.

Piotr Włoczyk

„W PAMIĘTNYM DNIU 27 LIPCA 1945 R. OPRAWCY Z NKWD I UB UPROWADZILI Z NASZEJ OJCOWIZNY I ZAMĘCZYLI OJCA LUDWIKA I DWIE SIOSTRY: KAZIMIERĘ I ANIELĘ, ŻOŁNIERZY AK. PAMIĘĆ O NICH JEST DLA NAS NAJŚWIĘTSZA. RODZINA”.

Starannie wykonany monument, wraz z wysokim krzyżem i powiewającą nad nim flagą Polski, stoi przed domem rodzinnym państwa Wysockich we wsi Biała Woda pod Suwałkami.

Rodzeństwo państwa Wysockich znicze za swoich bliskich stawia właśnie w tym symbolicznym miejscu, ponieważ do dziś nie wiadomo, gdzie leżą ich szczątki. 50-letni Ludwik, 22-letnia Kazimiera, 17-letnia Aniela przepadli jak kamień w wodę wraz z ok. 2 tys. innych osób uprowadzonych przez Sowietów w czasie obławy augustowskiej. Była to największa zbrodnia przeciwko Polakom dokonana po II wojnie światowej. Prawda o ich losach i lokalizacji ich masowych grobów leży w zamkniętych dla Polaków archiwach rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa.

Gospodarstwo państwa Wysockich położone jest na samym końcu Białej Wody, gruntowa droga urywa się na ich podwórku. Wzdłuż drogi ciągną się malownicze zielone pagórki, za domem, na niewielkim wzniesieniu, zaczyna się lasek. Nic dziwnego, że polscy partyzanci wybrali to miejsce.

– To było największe gospodarstwo we wsi. Niczego nam nie brakowało, 30 ha w tamtych czasach to było naprawdę dużo – mówi Teresa Anuszkiewicz, o pięć lat starsza siostra księdza.

W lipcu 1945 r. mieściła się tu tymczasowo kancelaria Obwodu AKO (Armii Krajowej Obywatelskiej) Suwałki. Jego komendantem był kpt. Mieczysław Ostrowski ps. Kropidło.

– AK-owcy byli u nas od jakichś dwóch tygodni. Późnym popołudniem 27 lipca mój 15-letni brat Romek zobaczył ruski samochód jadący w naszą stronę. W tym czasie AK-owcy mieli u nas w domu odprawę – opowiada ks. Wysocki. – Było ich kilkunastu. Brat wpadł do pokoju i krzyknął: „Ruskie jadą!”. Żołnierze wyskoczyli z domu i pognali przez stodołę do lasu. Ja akurat wracałem z krowami z pastwiska. NKWD-ziści widzieli, że AK-owcy uciekli przez stodołę, a brat akurat zamykał jej frontowe wrota. Jeden z nich podbiegł do brata i zacząć go kopać, drugi zaczął strzelać w powietrze, żeby – tak to rozumiem – narobić chaosu, wystraszyć ludzi.

Stodoła w gospodarstwie państwa Wysockich, przez którą uciekli AK-owcy

Rodzeństwo państwa Wysockich podejrzewa, że zdrajcą, który wydał rodzinę Sowietom, był kolega ze szkolnej ławy młodszej z uprowadzonych córek.

– U nas cała rodzina była w AK. Jeszcze w czasie wojny jako kilkuletni chłopiec za zadanie miałem siadać o tu, na wzgórku przy domu, i wypatrywać, czy Niemcy nie jadą. Całymi godzinami wpatrywałem się w horyzont. Partyzanci w tym czasie spali u nas w domu – mówi ks. Wysocki. – Mama błogosławiła AK-owców przed akcjami. Ja spędzałem z nimi sporo czasu, bardzo mnie interesowały ich mundury i uzbrojenie. Oni myśleli, że ja nic nie rozumiem z tych spraw, ale ja przecież swoje wiedziałem – ks. Wysocki uśmiecha się porozumiewawczo.

– Lejtnant naskoczył na ojca: „Ty jesteś bandyta i bandytów ukrywasz!” – opowiada Teresa Anuszkiewicz. – Ruscy nas ustawili w kuchni pod ścianą: mamę, tatę, sześcioro dzieci i narzeczonego starszej siostry, który – tak to się dla niego nieszczęśliwie złożyło – akurat przyjechał w odwiedziny. Najmłodszy, dwuletni brat leżał przy piecyku w łóżeczku. Naprzeciwko nas stał NKWD-zista z pepeszą.

„Pojadą i wrócą”

Ksiądz Wysocki: – W jednym momencie zaczęliśmy wszyscy płakać. Tata zawsze był autorytetem, dbał o dobrą dyscyplinę w domu. Rozkazał nam krótko: „Nie płakać!”, i wszyscy momentalnie uspokoiliśmy się. Takim autorytetem był dla nas tata... W końcu do kuchni wszedł młody człowiek, bardzo elegancko ubrany. Przekraczając próg, powiedział: „Dobry wieczór państwu”. Wie pan, dlaczego tak zapamiętałem te słowa? Ponieważ u nas na wsi zawsze mówiło się na powitanie „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

Teresa Anuszkiewicz: – Ten człowiek podszedł do naszej 17-letniej siostry Anieli, która była łączniczką pomiędzy komendantami poszczególnych oddziałów a komendantem obwodu kpt. Ostrowskim, i zapytał: „A co ty robiłaś na Gałaja?”. Chodziło mu o ulicę w Suwałkach. Mieścił się tam punkt kontaktowy AK. Siostra, słysząc te słowa, zemdlała, bo wiedziała, że to koniec. Podejrzewamy, że był to kolega z jej szkoły. Mama zaczęła cucić ją wodą. Gdy wyprowadzali naszych bliskich, ubek powiedział nam: „Pojadą na przesłuchanie i wrócą”.

Poza trzema członkami rodziny Wysockich Sowieci aresztowali tego dnia również narzeczonego Kazimiery, 33-letniego Aleksandra Glinieckiego, który także służył w AK.

Ksiądz: – Uderzyło mnie wtedy, że tata, który był dla nas wielkim autorytetem, silnym mężczyzną, nagle musi być posłuszny innym ludziom. Pomyślałem sobie: ja muszę tatę bronić i powiedziałem mu, że pojadę z nim. Odpowiedział mi krótko: „Ty zostań i pilnuj”. To były jego ostatnie słowa. Teraz rozumie pan, dlaczego to wszystko robię?

Rodzeństwo Wysockich w rodzinnym domu przy zdjęciach swoich zamordowanych bliskich

Ksiądz Wysocki jest prezesem założonego w 2009 r. Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 r., który prowadzi działania zmierzające do ujawnienia miejsca zakopania zwłok pomordowanych i kultywuje pamięć o nich. Już na początku naszej rozmowy ksiądz podkreśla, że najczęściej pojawiająca się liczba ofiar (ok. 600) jest w świetle dzisiejszej wiedzy błędna. Z dwóch szyfrogramów odkrytych przez rosyjskiego historyka dr. Nikitę Pietrowa ze stowarzyszenia Memoriał wynika bowiem, że Sowieci zamordowali w czasie obławy augustowskiej ok. 2 tys. Polaków.

Z historią uprowadzenia bliskich państwa Wysockich nierozerwalnie złączona jest historia 18-letniego AK-owca Mariana Piekarskiego ps. Ryś, który był tego dnia w ich domu na odprawie. Kilka miesięcy wcześniej „Ryś” zasłynął brawurowym odbiciem sześciu kolegów z AK, którzy przetrzymywani byli w więzieniu w Suwałkach. Okoliczności tej akcji są iście filmowe. „Ryś” zatrudnił się w zakładzie karnym jako fryzjer. Gdy zyskał już zaufanie obsługi, urządził w więzieniu popijawę, w której czasie rozbroił personel i uwolnił kolegów.

27 lipca 1945 r. udało mu się ujść z życiem z akcji NKWD w Białej Wodzie, ale już rok później został aresztowany, a następnie rozstrzelany. Ksiądz Wysocki zaangażował się w upamiętnienie bohaterstwa „Rysia”. W ten sposób na jednym z domów w centrum Suwałk harcerze namalowali wielki mural z wizerunkiem Mariana Piekarskiego i ze słowami, które wyrył on w więzieniu na menażce: „Nic nie ma dla człowieka straconego, gdy mu pozostaje żywa i czynna wiara w Boga”.

Rodzina państwa Wysockich – podobnie jak inne rodziny ofiar obławy augustowskiej – długie lata spędziła na kompletnie bezowocnych poszukiwaniach zaginionych bliskich.

Teresa Anuszkiewicz: – Mama jeździła do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Białymstoku. Chcieli ją tam naciągnąć, więc przyjeżdżała do nich z „prezentami”: z miodem, masłem, wędlinami. W końcu jednak ubecy postanowili to przerwać. Powiedzieli jej: „Ma pani jeszcze dzieci? To niech pani tu już więcej nie przyjeżdża i zajmie się dziećmi. Ich już pani nie znajdzie”.

Ksiądz Wysocki: – Mama była też w tej sprawie w sowieckiej ambasadzie w Warszawie. Od jednego z pracowników usłyszała tam nieoficjalnie, jakby ze współczuciem: „Zamordowali ich w Puszczy Augustowskiej”. Mama pisała w sprawie ojca i sióstr wszędzie, gdzie to było możliwe. Pewien polski wojskowy poradził mamie, żeby napisać list do... Stalina. Ten człowiek był na tyle dobry, że nawet pomógł go napisać. Niedługo potem przyszła odpowiedź z kancelarii Stalina: „Po zbadaniu sprawy informujemy, że na terenie ZSRR nie ma takich osób”. Komuniści przez długie lata nie dawali nam spokoju – przyjeżdżali i wypytywali mamę i brata, czy AK-owcy do nas przychodzili. Byliśmy traktowani jak bandycka rodzina.

Czytaj też:
„Kowboj” przeciw NKWD

Kilka lat temu rodzeństwo państwa Wysockich wysłało – każde osobno – listy do dyrektora archiwum na Łubiance. Co ciekawe, każdy list spotkał się z odpowiedzią: 27.07.1945 r. Ludwik, Kazimiera i Aniela zostali „zatrzymani”, ale nie ma po nich dalszych śladów w archiwum.

– Mama długie lata czekała na powrót męża i córek. Myślała, że być może wywieźli ich na Syberię. Wszyscy tak myśleliśmy – opowiada ks. Wysocki. – Gdy jednak mama umierała w 1985 r., była już pogodzona z tym, że zostali oni zamordowani. Naszym zadaniem jest dotrzeć do archiwów, dostać pełną listę zamordowanych oraz informację, gdzie znajdują się te doły śmierci.

Rodziny ofiar obławy augustowskiej mają żal, że na początku lat 90. nikt na poważnie nie naciskał Rosjan, by odtajnili dokumenty dotyczące tej operacji, tak jak to zrobili w sprawie Katynia. Dziś klimat polityczny jest zupełnie inny i trudno się spodziewać, że putinowska Rosja pójdzie Polakom na rękę w tej sprawie.

Ksiądz Wysocki jest przekonany, że w sprawie lokalizacji dołów śmierci, do których Sowieci wrzucili ciała ofiar obławy augustowskiej, rację ma dr Nikita Pietrow. Według rosyjskiego historyka Polaków zamordowano w lesie w strefie Kalety na Białorusi i tam też zakopano ich ciała.

Został tylko medalik

– Nie wiem, jaki to był konkretnie dzień, ale było wtedy bardzo ciepło, jak to w lipcu. Jak po nią przyszli, to siostra była akurat sama w domu. Gdy wróciłam z zabawy na ulicy i weszłam do domu, to oni wszyscy już byli w środku – mówi Agnieszka Lipińska, z domu Gumieniak, od urodzenia mieszkająca w Suwałkach.

Artykuł został opublikowany w 7/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.