Subotnik: Orwell smoleński
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Subotnik: Orwell smoleński

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik: Orwell smoleński
Subotnik: Orwell smoleński

Przypomina mi się, jak ćwierć wieku temu, po odstaniu długiej kolejki do firmowej księgarni PIW, otwierałem pachnącą świeżym drukiem, wydaną po raz pierwszy oficjalnie w PRL i w ogóle po raz pierwszy w jakimkolwiek „demoludzie” powieść George’a Orwella „1984”. Pierwszym tekstem, na jaki padły wtedy moje młode i pełne jeszcze entuzjazmu oczy po uchyleniu bohomaziastej okładki, nie były słowa kultowej, znanej dotąd tylko z podziemnych wydań powieści, ale brednie powieść tę dyskredytujące. Zdychająca komuna bowiem, skoro już pogodziła się z drukiem antykomunistycznej powieści, zamówiła do niej u usłużnego literaturoznawcy wstęp, w którym ten wywodził karkołomnie, że po pierwsze, powieść jest marna, po drugie, tak naprawdę krytykuje kapitalizm.

Jeśli któryś z decydentów od „polityki kulturalnej” sądził, że w ten sposób choć trochę rozbroił zawarty w sławnej powieści dynamit, to się grubo mylił. Wręcz przeciwnie, komunistyczne brednie zasłużonego dla Partii profesora w zestawieniu z powieścią dodatkowo wzmacniały jej demaskatorską wymowę, zwłaszcza w warstwie dotyczącej „nowo-mowy”.

Czemu mi się te zamierzchłe sprawy przypomniały? Bo dokładnie tak samo strzeliła sobie w kolano obecna władza. Skoro już z jakichś względów uznała się za zmuszoną do emisji filmu Anity Gargas „Anatomia Upadku”, poprzedziła go, jako filmem – przyzwoitką, wyprodukowaną przez National Geographic bajeczką o tym, jak w bratniej współpracy polscy i rosyjscy eksperci bez trudu udowodnili przekonująco winę pilotów. W zestawieniu z oczywistymi fałszami filmu, w którym brakowało chyba tylko inscenizowanej sceny przekopywania ziemi na metr w głąb, demaskatorska wymowa „Anatomii” jeszcze się wyostrzyła. Gwoździem do trumny dla oficjalnej narracji był też dobór gości do dyskusji po filmach. Trudno było oczekiwać skutecznego przeciwstawienia się argumentom Lisickiego, Stankiewicza i Karnowskiego po rozhisteryzowanym i krzykliwym profesorze Ireneuszu Krzemińskim oraz mielącym frazesy Wrońskim.

Może sobie strzeliła władza w kolano niechcący, a może wynikło to z ukrytych przed naszymi oczami walk w jej łonie? Pracowałem kiedyś w telewizji, znam zatrudnionych tam fachowców od robienia wody z mózgu. Nie lubię ich, ale na tyle poznałem ich fachowe umiejętności, by uważać, iż gdyby im zależało na utopieniu w oczach lemingów filmu Anity, to wiedzieliby, jak się do tego zabrać. Jakich zaprosić do studia pisowców i z kim ich skonfrontować, żeby wyszli na oszołomów i fanatyków, czym obudować film, żeby telewidz sam bez żadnych podpowiedzi wiedział, co o oszołomach, wpuszczonych na antenę jako zoologiczna ciekawostka, sobie pomyśleć.

Tymczasem wyszło tak, że prosty widz dostał przekaz, iż o katastrofie smoleńskiej dyskutować można, można podważać oficjalne ustalenia, i co więcej, że coś jednak jest na rzeczy.

Albo w TVP zapanował rozkład, czego wykluczyć nie można, albo władza zaczyna się pruć. Telewizja państwowa, jak ćwierkają wiewiórki, meblowana jest nie przez ludzi Donalda, ale przez ludzi Bronka (z łaski którego wracają do niej zresztą choćby takie tuzy, jak Sławomir Zieliński). Możliwe, że w obliczu nadchodzących nieuchronnie przesileń finansowych już im tak nie zależy na pilnowaniu wizerunku Donalda Wspaniałego. Opłaca się bowiem wierne służyć temu, kto rządzi, ale jeszcze bardziej opłaca się wiernie służyć temu, kto niebawem przyjdzie go zastąpić. A konieczność dokonania operacji analogicznej do tego, co w PRL nazywano „odwilżą” względnie „socjalistyczną odnową” wydaje się w elitach coraz lepiej uświadamiana. Wiecie Państwo − błędy i wypaczenia tuskizmu trzeba odrzucić i potępić, ale i ekstremizmowi powiedzieć nie, stworzyć nową koalicję, może nawet nowe partie, i wykreować nowych liderów, którzy już tych błędów nie powtórzą, ale i nie podpalą Polski ani nie zagrożą międzynarodowym sojuszom… Prezydent, czy jego otoczenie, w ten czy inny sposób będzie tu jednym z głównych rozgrywających ośrodków i nie jest wykluczone, że rozstawia się już figury i szykuje zmianę nastrojów.

Zakładając, iż „grupy trzymające władzę” nie składają się ze skończonych kretynów, w każdym razie nie wyłącznie, muszą one sobie zdawać sprawę, że stanie murem za raportem Millera to droga donikąd. Prędzej czy później kłamstwa wersji oficjalnej staną się zbyt oczywiste, a jeszcze nałożą się na nie społeczne konwulsje natury ekonomicznej. Jakoś się na to muszą przygotowywać, jakieś sobie szkicować warianty ratunkowe, kogo zrzucić z wozu na pożarcie, żeby inni na nim mogli zostać, i do jakich kłamstw się przyznać, żeby móc skutecznie zastąpić je innymi.

Ostatni tydzień przekonał nas też, że oficjalnej „narracji” właściwie nie ma kto bronić; to też przypomina ostatnie podrygi zdychającego peerelu (z prześmieszną anegdotą Urbana, że jak komuniści z politbiura zrobili sobie na sucho „ćwiczebny” okrągły stół, to wszyscy chcieli odgrywać stronę opozycyjną i wszyscy mieli setki argumentów przeciwko władzy, a w jej obronie nie umieli wymyślić niczego). Pan Lasek okazał się pajacem od twittera i kisielu, jego zespół propagandowy zbiera się i nie może zebrać, i właściwie jedynym poważnie angażującym się w obronę MAK i Millera ekspertem jest pan Paweł Artymowicz. Ktoś może powiedzieć, że fakt, iż rolę taką pełni astrofizyk, kiepsko świadczy o władzy, zwłaszcza skoro jeszcze nie tak dawno kwestionowała ona kompetencje ekspertów Macierewicza, twierdząc, że są tam naukowcy, materiałoznawcy, a nie ma pilotów z doświadczeniem i ekspertów od wypadków lotniczych.

No, ale rzeczywiście, tylko astrofizyk, człowiek zawodowo zajmujący się badaniem ciał odległych o lata świetlne, może mieć śmiałość twierdzenia, że rozwiązał zagadkę, do której kluczowe przesłanki − wrak, czarne skrzynki etc. − pozostają, skitrane w ruskim interiorze, równie niedostępne jak Betelguza czy Alfa Centauri.

PS. A w ramach codziennego uzupełniania długiej listy przejawów zbydlęcenia i hipokryzji salonów − warto zwrócić uwagę, jak „Gazeta Wyborcza” kibicuje z nieskrywaną sympatią lewicowemu motłochowi, cieszącemu się ze śmierci Margaret Thatcher, i warto sobie na tę okoliczność przypomnieć pogrzeb Bronisława Geremka, w czasie którego jakichś dwóch ludzi za cmentarnym murem wzniosło hasło (cytuję z pamięci) „dziękujemy Ci Boże, że go wreszcie zabrałeś”. Proszę sobie sprawdzić w archiwach, jakie wtedy autorytety tego środowiska dawały wykładnię. U Orwella nazywało się „doublethink”, co polski tłumacz oddał jako „dwójmyślenie”.

Czytaj także