Strach myśleć, na jakich miejscach znalazłyby się pozostałe polskie uczelnie – ile z nich byłoby w drugiej pięćsetce pierwszego tysiąca, ile w drugim tysiącu, a ile jeszcze dalej. „Znalazłyby się”, a nie „znajdują się”, bo kto przy zdrowych zmysłach trwoniłby czas i pieniądze na badanie, na jak niskim poziomie uczą maruderzy z Poznania lub Wrocławia. W każdym razie twórcy rankingu szanghajskiego badają jedynie 500 najlepszych uniwersytetów. To po pierwsze, a po drugie, już nawet w drugiej setce tego rankingu nie ustalają i nie podają dokładnej kolejności (a tylko miejsce w tej czy innej pięćdziesiątce – w setkach drugiej i trzeciej oraz miejsce w tej czy innej setce – w setkach czwartej i piątej), bo los przegranych nikogo przecież nie obchodzi. Nikogo poza, jak mnie się do tej pory wydawało, nimi samymi, bo przecież trzeba wiedzieć, jak źle jest, by temu przeciwdziałać.
Tymczasem w Polsce nikt na alarm nie bije. Nasza klęska na nikim nie zrobiła większego wrażenia, a jeśli zrobiła, to nikt nie dał tego po sobie poznać. A przecież klęska to tym większa, że Moskiewski Uniwersytet Państwowy zajął w tym rankingu pozycję 87., że w czwartej pięćdziesiątce uplasowały się uniwersytety w Lipsku i Dreźnie, w trzeciej setce – Uniwersytet Karola w Pradze i Uniwersytet Belgradzki, a w czwartej – Uniwersytet w Jenie.
Winne takiego stanu rzeczy są wszystkie rządy. Wszyscy rządzący politycy, którzy miast zreformować ten folwark nieudolności, z nabożeństwem skłaniali (i skłaniają) głowy przed odzianymi w gronostaje ludźmi z profesorskimi tytułami, o których jakoś nie słychać, by mieli skrupuły, świadcząc tak niewysokiej jakości usługi.
I niech mnie ktoś przekona, że to nie tu – w miernej jakości uczelni – tkwi ważna przyczyna małej innowacyjności Polaków, że to nie tu trzeba szukać wyjaśnienia tego, iż tak wielu naszych magistrów za granicą kończy na przysłowiowym zmywaku. I że wciąż nie brakuje zdolnych polskich naukowców, którzy by odnieść sukces, jak najdalej uciekają od polskich szkół wyższych. A przykłady osiągnięć naszych naukowców w Polsce, którymi jesteśmy epatowani od czasu do czasu? To wyjątki potwierdzające regułę. Ba, to często osiągnięcia dokonane nie dzięki sprzyjającym ich autorom uczelniom, ale wbrew nim.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.