Legendarny opozycjonista o 4 czerwca 1989 roku: Smutna rocznica wielkiej farsy

Legendarny opozycjonista o 4 czerwca 1989 roku: Smutna rocznica wielkiej farsy

Dodano: 
Andrzej Rozpłochowski i Zbigniew Kupisiewicz
Andrzej Rozpłochowski i Zbigniew Kupisiewicz Źródło: PAP / Andrzej Grygiel
Z perspektywy Stanów Zjednoczonych, w których przebywałem w roku 1989 absolutnie nie uważałem głosowania 4 czerwca za jakikolwiek przełom. Wybory do sejmu kontraktowego były ustawką. Była to manipulacja i zawód dla uczciwych Polaków! – mówi portalowi DoRzeczy.pl Andrzej Rozpłochowski, działacz antykomunistycznej opozycji w PRL, w 1980 roku przywódca strajku w Hucie Katowice.

Jak świętuje Pan dzień 4 czerwca, trzydziestą rocznicę pierwszych demokratycznych wyborów po II wojnie światowej?

Andrzej Rozpłochowski: Nie ma czego świętować! Od samego początku już trzydzieści lat temu, jak i dziś, mój stosunek do tego wydarzenia był i jest negatywny. Wybory są albo wolne, albo wolne nie są. Nie ma czegoś takiego jak „częściowo wolne wybory” a to nam podobno w 1989 roku zafundowano. Od początku do końca była to ustawka. Wybory do Sejmu były nie dość, że ustawką, ale jeszcze doszło do zmiany reguł w trakcie gry, to znaczy do zmiany ordynacji wyborczej między pierwszą, a drugą turą głosowania. Zdecydowali się na tą zmianę przedstawiciele tzw. strony solidarnościowej. To była wielka manipulacja i zawód dla wszystkich uczciwych Polaków.

Ale przecież do Senatu wybory były w pełni wolne. I miażdżąco wygrane przez stronę solidarnościową?

To, że komuniści odpuścili wybory do Senatu, że wygrała w nich strona solidarnościowa, że wzięła 99 na sto możliwych mandatów, nie ma żadnego znaczenia. Z prostej przyczyny – znaczenie Senatu było wówczas, i jest zresztą nadal, znikome. Poza znaczeniem propagandowym nie miał ten Senat żadnego znaczenia. Te 100 wybranych osób mogło się ze sobą spotkać i porozmawiać. Ale decyzje były i są podejmowane w Sejmie, nie w Senacie. Sejm kontraktowy wybrał potem jeszcze na prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego. Krótko mówiąc – miałem w tamtym czasie, przebywając w Stanach Zjednoczonych, jednoznacznie negatywną ocenę tych wyborów. I mam ją do dzisiaj.

Sejm kontraktowy powołał dwa rządy – Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego. A także prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. W 1990 roku miały miejsce jednak pierwsze w pełni demokratyczne wybory prezydenckie, wygrane przez Lecha Wałęsę. Potem – w 1991 w pełni demokratyczne wybory do Sejmu. Po nich premierem został Jan Olszewski. I ten rząd został odwołany w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku. Czy te daty – dwóch czwartych czerwca – jakoś można ze sobą wiązać?

Oczywiście, że tak! Ten rząd podjął próbę rzeczywistej budowy niepodległego i wolnego państwa polskiego. Jego obalenie, było zamachem stanu, zamaskowanym jedynie przez to, że podjęto działania w Sejmie. To, co stało się z gabinetem śp. Jana Olszewskiego, zaledwie sześć miesięcy po jego powołaniu, kompromituje wybory 4 czerwca 1989 roku.

W jakim sensie?

Ludzie, którzy odegrali główną rolę przy organizacji wyborów 4 czerwca 1989 roku, którzy wygrali w tych wyborach, równo trzy lata później w zdecydowanej większości brali udział w obalaniu pierwszego rządu wybranego przez w pełni demokratycznie wybrany Sejm. Trudno o bardziej symboliczny wydźwięk tych wydarzeń.

Czytaj też:
Płużański: 4 czerwca? Święto wyrzucenia do kosza dorobku II RP
Czytaj też:
Prof. Dudek o 4 czerwca: Zwycięstwo wielkie, choć niewykorzystane do końca

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także