Koniec złowrogiego Kaczyńskiego
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

Koniec złowrogiego Kaczyńskiego

Dodano: 
Jarosław Kaczyński, prezes PiS
Jarosław Kaczyński, prezes PiS Źródło: PAP / Tomasz Gzell
TAKI MAMY KLIMAT || Ostatnie wybory unaoczniły nam jedno: Kaczyński przestał być wizerunkowym obciążeniem dla Prawa i Sprawiedliwości. To właśnie prezes PiS, biorąc na siebie finał kampanii, zapewnił rządzącym tak przytłaczające zwycięstwo. W percepcji Polaków zły, mroczny Jarosław, którym przez lata straszono dzieci, przeszedł na emeryturę. Jego czas minął, zastąpił go fajny, uśmiechnięty Jarek. Dla opozycji to ogromny problem.

Straszak Kaczora-dyktatora przez lata był niezwykle skutecznym narzędziem dla Platformy Obywatelskiej. To w znacznej mierze dzięki wykreowaniu „dusznej atmosfery IV RP” udało się Tuskowi obalić Prawo i Sprawiedliwość w 2007 roku, a cztery lata później utrzymać władzę (był wszak pierwszym politykiem – i póki co jedynym – w historii III RP, który tego dokonał). Czasy się jednak zmieniają i to, co jeszcze niedawno było dla PiS-u obciążeniem, dzisiaj okazuje się być źródłem siły.

Ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego unaoczniły kilka rzeczy, które mają niebagatelny wpływ na naszą scenę polityczną. W sensie ideowym oznaczały one olbrzymi sukces lewicy, która skolonizowała Koalicję Europejską i na trwałe wprowadziła do publicznej debaty swoje postulaty (pisałem o tym niedawno w tekście „Platforma LGBT”). W kwestii bieżącej polityki był to natomiast przede wszystkim sukces Prawa i Sprawiedliwości, które zdystansowało Platformę. Fakt, że PiS dokonał tego właśnie w wyborach europejskich jest podwójnie bolesny dla obozu antykaczystów. Jeżeli w uniogłosowaniu nie są oni w stanie pokonać Kaczora, to co dopiero stanie się w wyborach krajowych?

Najważniejsza zmiana jaka nam się objawiła dotyczy jednak postaci samego prezesa PiS i jego odbioru przez polskie społeczeństwo. Przez lata Kaczyński był politykiem-paradoksem. Z jednej strony to jedynie jemu działacze PiS zawdzięczali, że partia nie rozpadła się na pomniejsze ugrupowania, których główną ambicją byłoby przekroczenie progu wyborczego, z drugiej jednak strony to właśnie powszechna niechęć do lidera PiS-u nie pozwalała przejąć władzy. Jak już się to stało, to tylko dzięki „schowaniu” prezesa oraz wypromowaniu Andrzeja Dudy i Beaty Szydło.

Sam Kaczyński przez lata „wygrywał” wszelkie rankingi nieufności i niechęci. Narracja III RP o mrocznym Kaczorze była tak silna, że rezonowała nawet na osoby o prawicowych poglądach. Pamiętam jak mój znajomy, zadeklarowany PiS-owiec, który przez osiem lat rządów PO przy każdym spotkaniu musiał powiedzieć, co myśli o Tusku i jego ekipie, przyznał, że gdy w 2015 roku nadszedł dzień sądu, to bardzo długo wahał się nad urną wyborczą, czy zagłosować na PiS.

Uważam, że nie był on odosobniony. Monopol medialny, który przez osiem lat sprawowała PO, skutecznie wykreował obraz Kaczora-dyktatora (bo przecież Telewizja Republika czy kilka serwisów i gazet nie może być uznanych za konkurencję dla „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka”, Onetu, TVN-u i, platformerskiej wówczas, TVP). Ten przekaz był tak silny, że wiele osób sympatyzujących z PiS-em miało poważne rozterki nad urną. W demokracji ponoć opozycja nie wygrywa wyborów, tylko przegrywa je władza. Podobny mechanizm zadziałał w 2015 roku, gdy wiele osób głosowało raczej przeciwko znienawidzonej Platformie niż za wspaniałym PiS-em. Wizerunek złowrogiego Kaczora jeszcze wtedy działał na Polaków.

Z Kaczyńskim da się żyć

Te czasy już się jednak skończyły. Sprawując władzę przez cztery lata, PiS udowodnił, że, mówiąc kolokwialnie, da się z nim żyć. Tak po prostu. Z jednej strony wzrósł pluralizm medialny, z drugiej strony natomiast ludzie przekonali się, że wizja Kaczora, który w nocy pożera dzieci lemingów, jest fałszywa. Olbrzymią zasługą okazał się program 500 plus. Nie wnikając w samą jego ocenę (osobiście np. jestem nastawiony sceptycznie do tego typu projektów transferowych), należy zauważyć, że powszechność tego programu, była tym co w znacznej mierze zachwiało mitem złego Kaczora. Bo oto się okazało, że nie jest to projekt skierowany do pewnej konkretnej grupy, tylko do całego społeczeństwa, że jest to po prostu program skierowany do Polaków – wszystkich. Pieniądze trafiły i do liberałów i socjalistów, do zwolenników PiS i do najzagorzalszych pomiotów Palikota.

Oczywiście, radykalni antykaczyści nie przyznają racji. Dla kodziarzy czy innych „Unijczyków” obecne czasy są mroczniejsze od rządów Bieruta, a obraz złowrogiego Kaczora jest bardziej przerażający niż kiedykolwiek. Jest to jednak jedynie pewna część społeczeństwa, do której PiS i tak nigdy nie trafi. Ten lemingrad to przecież nie są nawet wszyscy wyborcy PO, a jedynie ich najzagorzalsza (i najbardziej krzykliwa) część.

Większość ludzi, czy głosowało na PiS, czy na PO czy na Kukiza patrzy rano za okno i ze zdziwieniem stwierdza, że wbrew temu co słyszeli w porannych serwisach informacyjnych, na ulicach nie widzi czołgów. Nie widzi żołnierzy paradujących po Warszawie, nie widzi „zdrajców Ojczyzny” wiszących na latarniach. Okazuje się, że Macierewicz nie wywołał wojny z Rosją, Ziobro nie wsadza za palenie papierosów, a komendant nie nakazał zmiany nazwy Polski na Kaczygród. Piszę prześmiewczo, ale chodzi o to, że bez względu na sympatie polityczne, większość osób przyznaje, że nieprawdziwa jest narracja „Wyborczo-TVN-owska” o autorytarnym państwie, w którym demokracja zdycha. Ktoś będzie narzekał na poziom TVP, ktoś inny na stan polskiej armii, a jeszcze ktoś z niesmakiem będzie patrzeć na pisowski taniec z sądami. Nikt z nich jednak nie wierzy, że żyje w państwie totalitarnym. Mit mrocznego Kaczora nie przystaje do rzeczywistości.

Fajny Jarek

Samo kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości chyba zdaje sobie sprawę z tych zmian w polskim społeczeństwie. Zobaczmy, że głównym motorem napędowym całej kampanii do Parlamentu Europejskiego była „piątka Kaczyńskiego”. Nie mieliśmy powtórki z „piątki Morawieckiego”, co wydawało się takie naturalne jeszcze kilka miesięcy temu. Nie, to Kaczyński wziął na siebie zarówno ciężar i ryzyko, jak i wszelkie profity związane z patronowaniem tym projektom.

„»Jarkowe« robi furorę! Seniorzy zadowoleni z pomysłu prezesa PiS: To Jarek dał! Brawo tylko bić!” – to tytuł artykułu na jednym z portali sympatyzujących z władzą. Jakkolwiek bezwstydne pochlebstwo budzi uśmiech, to nie da się ukryć, że ten tekst jest dobrą egzemplifikacją szerszego zjawiska – przez ostatnie miesiące wszyscy mówili właśnie o „Jarkowym”, nie o „Mateuszowym”, nie o „naszej Beacie”.

Kaczyński stał jednak nie tylko za „piątką”, ale był prawdziwą lokomotywą, która prowadziła całą kampanię. To Kaczyński przez kilka miesięcy rozpoczynał kolejne konwencje, występując przed premierem jako główny gwóźdź programu. Wystąpienia Morawieckiego były ważne, ale jednak wszyscy czekali na to co powie Kaczyński. Wystarczyło obserwować media, które wybijały właśnie słowa prezesa PiS. Następujące potem przemówienia premiera były jedynie dopełnieniem słów Kaczyńskiego.

To Kaczyński też jeździł po Polsce, to w końcu prezes PiS zareagował, gdy sprawy zaczęły się naprawdę komplikować. Gdy pojawił się Donald Tusk z Leszkiem Jażdżewskim, gdy Sekielscy wypuścili swój film i wybuchła „bomba pedofilska”, gdy Konfederacja zaczęła podgryzać PiS od prawej strony z wielce niewygodną dla rządzących kwestią żydowskich roszczeń. W tych wszystkich kluczowych momentach to Kaczyński wychodził przed kamery i to on brał sprawy obozu w swoje ręce.

I jak pokazują wyniki głosowań do PE – wyborcy mu zaufali. Także ci z prawej strony, którzy z niepokojem obserwując sprawę 447 mogli odwrócić się od rządzących. Przecież nie wybrali oni ani Konfederacji, ani Kukiza. Zagłosowali albo na PiS, albo zostali w domach.

Kaczyński na celowniku

Sama opozycja przez długi czas nie dostrzegała tych zmian. Świadczy o tym fakt, że pierwszy rok po przejęciu przez PiS władzy, posłowie PO spędzili na nieustannym przypominaniu tego, co każdy w Polsce wie – że prawdziwą władzę sprawuje Kaczyński, a nie premier. Opozycja twierdziła, że rządy PiS są nieuczciwe, gdyż to premier powinien rządzić państwem a nie prezes zwycięskiej partii. Sam się zgadzam z twierdzeniem, że władza powinna być „skondensowana” i prawdziwy suweren nie może się chować za kurtyną, aczkolwiek zarzucanie, że Kaczyński rządząc Polską z tylnego fotela jest nieuczciwy, pozostaje dla mnie niezrozumiałe. Przecież właśnie taki system nam funduje konstytucja z 1997 roku, której tak zaciekle broni PO. O obecnym podziale władzy można mówić wszystko, ale nie że jest bezprawny. Kaczyński jest prezesem partii, która wygrała wybory, ergo – jest tą osobą, którą namaściła polska ustawa zasadnicza. Inna sprawa, że właśnie m.in. z tego powodu polską konstytucja jest do wymiany. Ale tego opozycja chyba nie przyzna.

Jednak w końcu nawet do speców z PO dotarło, że jeżeli chcą obalić PiS to muszą przestać trąbić o praworządności i demokracji i skupić się na innych tematach. Celowali różnie – raz lepiej (wzrost cen za podstawowe produkty) raz gorzej (polexit), a czasem zupełnie od czapy (pomysł, że PiS jest na służbie u Putina), w końcu jednak zdecydowali się uderzyć w najczulszy punkt Prawa i Sprawiedliwości – w wizerunek samego Kaczyńskiego.

O prezesie PiS można było mówić różne rzeczy, ale przez lata przyznawano, że jest całkowicie poświęcony polityce, że nie interesują go apanaże i luksusy. Dla wielu było to zresztą powodem do drwin (nie ma żony, nie ma życia prywatnego, interesuje go jedynie polityka itd.), ale tego nimbu uczciwości zazwyczaj nie podważano. Aż do teraz.

Dwie głośne sprawy, które jeszcze niedawno zapowiadane jako wielkie-olbrzymie-największe afery, które zmiotą PiS, miały tak naprawdę uderzyć w samego Kaczyńskiego. Chodzi o Srebrną i Falentę. Opozycja myślała, że jeżeli uda jej się sponiewierać Kaczyńskiego, to być może uda się jednocześnie podważyć całą narrację PiS-u.

Wystarczy sobie przypomnieć pierwsze strony tytułów sympatyzujących z opozycją. Głównym motywem, który się przewijał choćby przy kwestii słynnych wieżowców nie były wcale zapisy prawne, tylko teorie dziennikarzy, zgodnie z którymi Kaczyński zachował się NIEMORALNIE. To było clou sprawy – próba udowodnienia, że Kaczyński niczym się nie różni od innych polityków, że jest równie umoczony w biznesy i biznesiki jak cała reszta. Pal licho prawo i więzienie, ważne, by pokazać, że Kaczor jest ulepiony z tej samej gliny co Schetyna, Tusk, Czarzasty itd.

Zresztą oddajmy głos samemu Tomaszowi Lisowi: „MIT RUNĄŁ. Jarosław Kaczyński po raz pierwszy przestraszył się, że PiS przegra wybory. Stanie się tak, jeśli wyborcy uznają, że prezes nie jest skromnym idealistą, tylko cynicznym deweloperem” – krzyczała do nas okładka „Newsweeka” sprzed kilku miesięcy. W całej aferze chodziło tylko o „mit Kaczyńskiego”. O nic więcej. Czy opozycji udało się go podważyć? Po ostatnich wyborach do PE trudno się nie uśmiechnąć w odpowiedzi na takie pytanie.

Nie ma powrotu

Opozycja nie rozumie, że po 2015 roku polska polityka wkroczyła na drogę bez powrotu. Opozycji wydaje się, że wystarczy powtórzyć mechanizmy z kampanii w 2007 i 2011 (zorganizować błękitny marsz oraz postraszyć zaściankowym Kaczorem) i zwycięstwo samo wpadnie w ręce. Bez jakiegokolwiek rozliczania lat 2007-2015, bez refleksji, bez odcięcia się od absolutnie haniebnych popisów Jandy, Lisa czy innej Gretkowskiej.

A zmiana opozycji jest ewidentnie potrzebna. I to zmiana radykalna. Tymczasem elity III RP nie chcą tego zaakceptować, chcą „żeby było tak jak było”, co jest niemożliwe. I tu nawet nie chodzi o sam PiS. Po prostu w latach 2014-2015 oraz w latach kolejnych w polskiej polityce zostały uruchomione mechanizmy, których się nie da wyłączyć. Nieważne, czy PiS straci władzę czy nie, powrotu do dawnego świata już nie ma. Jeżeli opozycja poważnie myśli o przejęciu władzy w 2023 roku, to musi zaakceptować ten fakt i rozpocząć ciężką pracę. Dokładnie taką, jaką wykonał PiS (i mnóstwo ludzi często niezwiązanych z samą partią) w latach 2011-2015.

PO i salonik III RP chcieliby dokonać czegoś, co słynny współczesny marksista Slavoj Žižek, określił terminem „rewolucja bez rewolucji”, czyli rewoltę w wyniku której nikt się nie namęczy i nikt nie ucierpi. Niestety, jak słusznie zauważa słoweński filozof – „każda prawdziwa zmiana boli”.

Tak na marginesie to Manuela Gretkowska ubolewała ostatnio (z odpowiednią dozą empatii, jak przystało na przedstawicielkę inteligencji), że ten ciemny pisowski lud, który lubi „dawać dupy każdemu kto ją posmaruje, 500 plus albo obietnicą zbawienia”, dysponując internetem nie czyta rzeczonego Žižka, tylko „tłucze porno albo gry”. Może sama powinna odstawić internet (wraz z tym, co w nim „tłucze”) i wrócić do lektury?

Bo zmiany, których opozycja tak nie chce zaakceptować, zachodziły, zachodzą i będą zachodzić w Polsce bez względu na to, że obrażone salony domagają się, aby „było tak jak było”. A jednym z przejawów tych nieuchronnych zamian, jest fakt, że Kaczyński uzyskuje coraz lepsze wyniki w sondażach zaufania.

Owszem, cały czas ma silny elektorat negatywny (w tej mierze przebija go jedynie Schetyna), ale po pierwsze jest on wyraźnie mniejszy niż z czasów, gdy PiS był w opozycji (spadek o 11 pkt. proc. według badań CBOS) oraz – co ważniejsze – rośnie liczba osób, która mu ufa (wzrost o 16 pkt. proc. w porównaniu do grudnia 2014 roku). Według ostatnich badań IBRIS jedynie trzech polityków w Polsce cieszy się większym zaufaniem (prezydent Duda, premier Morawiecki oraz była premier Szydło). Co więcej, zgodnie z tym sondażem Kaczyński cieszy się wyższym zaufaniem niż Donald Tusk, co dla lemingów musi być niezwykle bolesne (i niezrozumiałe).

Mroczny Kaczor nieaktualny

Współczesna polityka to w dużej mierze opowiadanie jakiejś wielkiej, wspaniałej historii. Czasem to opowieść o IV RP wolnej od układów, czasem o „dobrej zmianie”, kiedy indziej o Polsce liberalnej czy po prostu Polsce „fajnej”, europejskiej, postępowej. Więcej w tym narracji godnej jakiejś baśni czy serialu, niż realnego działania. Każda baśń potrzebuje jednak symboli – symbolu męstwa, poświęcenia, lojalności, zdrady, zła itd. W bajce opozycji symbolem zła był od zawsze Jarosław Kaczyński. Teraz jednak ten symbol coraz mniej przystaje do rzeczywistości, coraz mniej osób wierzy w tę opowieść.

Platforma chciała powtórzyć manewr z lat 2005-2007 – przyczaić się w opozycji, skonsolidować obóz, zbudować atmosferę opresji i groźby totalitaryzmu, a następnie ruszyć do zwycięstwa. Jednak życie nie jest takie proste. W polityce nie ma powrotu do dawnych układów sił, gdyż życie to ciągła zmiana. Już Heraklit pouczał, że „niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki”. Dlatego Platforma i zblatowane z nią elitki nie zrobią kolejnego „błękitnego marszu”, nie wykreują ponownie „dusznej atmosfery IV RP” i nie przekonają Polaków, że żyją w totalitarnym państwie PiS, skoro wszyscy dookoła widzą, że to nieprawda. Po prostu ta opowieść przestała być ciekawa, Polacy już jej nie chcą słuchać. Symbol Mrocznego Kaczora upadł. Sfalsyfikowała go rzeczywistość.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także