Relacje z Giewontu wprawiają osłupienie. Świadkowie mówią o huku, krzykach i panice. Pioruny poraziły około 20-osobową grupę turystów. Wśród nich był ksiądz Jerzy Kozłowski. Kapłan trafił do szpitala.
Ksiądz Jerzy Kozłowski przyjechał w Tatry z grupą wiernych z Dzierżoniowa. "Super Express" dotarł do księdza, który przebywa w szpitalu w Zakopanem. Okazuje się, że duchowny został trzykrotnie rażony piorunem. Mimo to dalej błogosławił, spowiadał i pocieszał innych rannych. Pierwszy piorun wypalił księdzu dziurę w plecach i go zamroczył. Kiedy się ocknął, zajął się innymi rannymi. Błogosławił ich, spowiadał i modlił się z nimi. Wtedy poraził go drugi piorun. – Ten był lżejszy, więc szybko doszedłem do siebie – relacjonuje ks. Jerzy. Dalej wykonywał swoją posługę i błogosławił wiernych. Na ziemię powalił go dopiero trzeci piorun.
W rozmowie z "Gościem Świdnickim" siostra księdza Jerzego poinformowała, iż stan kapłana jest stabilny, choć na jego ciele widać dość pokaźne rany: ma poranione nogi, limo, zszyty łuk brwiowy i spuchniętą twarz. Cały jest też posiniaczony, a w łopatce ma dziurę.
Czytaj też:
Gdzie jest Kaczyński? Fogiel odpowiada na domysły opozycjiCzytaj też:
Pierwsze przestępstwo w kosmosie? NASA bada sprawę