Normalność – słowo na Indeksie?
  • Antoni TrzmielAutor:Antoni Trzmiel

Normalność – słowo na Indeksie?

Dodano: 
Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki
Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki Źródło: PAP / Jakub Kamiński
Sądząc z przekazów niektórych telewizji, żółtych pasków, tabloidów, nasza polityka się wali. I rzeczywiście Polacy zdają się powtarzać, że „to chyba nie tak miało być”, a rządzący mają czas – jak to ujął marszałek Terlecki - „niezgrabności”. Pesymizm jednak nie jest właściwą diagnozą. No i „nie zastąpi nam Polski”.

Spróbujmy zatem wprowadzić nieco porządku w tym zwariowanym świecie.

Tak czy owak anty-PiS

Opozycja. Ta podkreśliła jak ważne są końcówki, zwłaszcza te żeńskie. Sprawa „marszałkiń” i „ministr” zamiast „pani marszałek” i „pani minister”, jak widać była pierwszą, z którą udały się do konstytucyjnie drugiej osoby w państwie.

I tak każde z ugrupowań, poza samym PiS, ma swoje fiksacje, którymi stara się wyróżni. I będzie się starać coraz bardziej. Dlaczego? Bo to działa. Jak reklama w internecie dostosowana konkretnie do naszych wyszukiwań działa bardziej, niż ta emitowana w telewizji, która jest o wiele mniej konkretna. Dowód? Porównanie elekcji z maja do października. Strategia Polskiej Zjednoczonej Opozycji Obywatelskiej (PZOO) została zamieniona na Pozorny Pluralizm Partyjny (PPP).

Po wyborach majowych każda z partii mobilizowała swój elektorat na swój sposób. Nie starając się, by to było w jakikolwiek sposób spójne. Schetyna z Kosiniakiem i Czarzasty mówili tak, jakby mieli rządzić na wzór Kaczyńskiego – samodzielnie, a nie wspólnie. Ale im program nie był potrzebny. Potrzebny był przekaz.

Zapytanie „gdzie jest program?” marszałek Kidawy-Błońskiej jest tu znamienne. Ja sam otrzymałem wówczas program KO dokładnie od tej samej poseł PO, która podawała go „kandydatce na kandydatkę PO na wielkie P. (premier / prezydent – niepotrzebne skreślić)”. I to – w tej jednej partii z przetrawionymi przystawkami – też nie jest jeden spójny program, tylko zbiór punktów. Nieco jak w nowej maturze – chodzi nie o sposób myślenia i racjonalny wywód, ale o to, by się punktowo wstrzelić w klucz odpowiedzi, którą oczekują wyborcy. Inaczej niż Jarosław Kaczyński, który przez wakacyjne tygodnie sam przepracowywał dokument programowy, co, mimo wszystko, nie przyniosło wyborczej premii.

Piszę: Pozorny Pluralizm Partyjny (PPP), bo takie zabiegi już mieliśmy. Nie tylko przed 1989 r. („PZPR można popierać z różnych pozycji: SD, ZSL, a nawet katolików świeckich”), ale i po wyborach czerwcowych 1989. Szczery był plan posła z Bytomia i red. nacz. w jednej osobie Adama Michnika: rządzić ma „konstruktywna opozycja z reformatorskim skrzydłem partii [komunistycznej]”. A po 1989? Czy spory między UD a KLD nie pozwoliły na zjednoczenie w nieboszczkę UW? Czy „ojcobójstwo”, jakiego wedle „Gazety” Adama Michnika dokonała PO na Unii Wolności, nie pozwoliły potem okadzać i osłaniać rząd krytyką Donalda Tuska równie dobrze jak „zanitraszona” przez kumpla Pawła Grasia „Rzeczpospolita”? Wreszcie czy „Sojusz [Lewicy Demokratycznej] nie skrewił” (jak to ujął wówczas ten sam D. Tusk) i poparł Lecha Wałęsę w „Nocnej Zmianie” czym otworzył drzwi Waldemarowi Pawlakowi „by czyścić sobie UOP” (wiadomo, co było wówczas najważniejsze)? A ś.p. Jan Olszewski był pierwszym premierem po w pełni demokratycznych wyborach.

Dlatego Jan Fiedorczuk nazbyt skupił się wczoraj na liczniku politycznego ułamka, w którym tyle się dzieje operacji matematycznych, a pomija ich wspólny, dobrze znany mianownik.

A tam bez zmian. SLD+PSL+UW/PO, czyli plan Michnika z 1989 r. A jak mówi arytmetyka klas 1-3: wszystkie ideologizmy z programów będą musiały być podzielone przez wspólny interes. Więc, czy wrażenie Fiedorczuka, że pogłębiają się tam różnice, aby na pewno jest słuszne (liczy się cel, nie taktyka)? Skoro Wielki-Pozornie-Nie-Obecny Donald Tusk wykorzystał swoje ostatnie dni jako „Króla Europy” by… na korytarzu przyjąć Grzegorza Schetynę, a potem dwie i pół godziny konferować z nawróconym na „naród” Władysławem Kosiniak-Kamyszem? Tym samym, który od paru miesięcy zaprzecza, że nie tylko klaskał, ale już wręcz że w ogóle był na wykładzie Tusk-Jażdzewski, gdzie obok słów o ludziach uczestniczących w Mszy padały świnie. Kosiniak-Kamysz jest tym ministrem rządu Donalda Tuska, który zabierał OFE i podnosił wiek emerytalny, a teraz proponuje „emeryturę bez podatku”. Jest tym, który tworzył rządzącą koalicję, gdy zmielono miliony podpisów w sprawie ważnej, a teraz, przemieliwszy samego Pawła Kukiza, zapewniającym wszystko-naprawiające-referenda-na-każdy-temat.

Oczywiście, w przypadku upadku Prawa i Sprawiedliwości, władzę przejmą błyskawicznie owe zjednoczone ideologizmy. I oczywiście nie sprowadzą się tylko do selfizmów poseł Klaudii Jachiry (nota bene jej kariera pokazuje prawdziwe, dość niskie, emocje opozycji). Będą „nowe definicje rodziny”, czego chce posłanka Biejat, bo to władzę nic nie kosztuje. Tak jak „aborcja na życzenie” (Konfederatom i innym pod rozwagę: najpierw praca u podstaw i przekonanie większości społeczeństwa, a potem legislacja, a nie odwrotnie)

Bądźmy szczerzy – celem triumwiratu: Schetyna–Czarzasty-Kosiniak-Kamysz jest restauracja ancienne regime, czyli, jak chciała Krystyna Janda, „by było tak jak było”. A jak było? Zwarcie opisywał to przebój pop-kultury: „Wszyscy zgadzają się ze sobą / a będzie dalej tak jak jest”.

Dalej szedł refren: „I co ja robię tu”.... Śpiewa go dziś część ideowych wyborców Prawa i Sprawiedliwości, zarzucając partii Jarosława Kaczyńskiego, że jest w systemie. Ale system ów zwie się demokracja i uwikłanie w proces polityczny (co podkreślali zgodnie, o zgrozo, Rafał Ziemkiewicz i Jakub Bierzyński w mojej audycji w Polskim Radio RDC). Ale czy demokracji Polacy nie chcą? Ba, polityki? Przeciwnie, nawet jeśli się nie cieszą, to głosują coraz gromadniej.

„Ci straszni Kaczyści” muszą pamiętać, że każde, nawet pozorne naruszenie procedur demokracji (patrz ostatnie „trzeba anulować”...) oznacza paneuropejskie pandemonium, dmie w balon autorytaryzmu i w efekcie skazuje „polską prawicę” na dobrze jej znany margines „moralnych zwycięstw” lat 90. czy rozważań o wyższości systemu monarchicznego, przy których usypia sam ich autor – poseł Janusz Korwin-Mikke.

Tymczasem PiS demokratycznie rządzi, a demokracja to przede wszystkim ograniczenia. Tak, by nie tylko rewolucja nie była możliwa, ale by nawet nie wiele się dało zrobić. Tak jest napisana nasza Konstytucja – patrz pars pro toto urząd prezydenta, który nie wiele może zrobić, ale prawie wszystko zablokować.

Trzeba wreszcie postawić pytanie, jak Prawo i Sprawiedliwość rządzi? Owszem, popełnia szereg coraz bardziej irytujących błędów (co grozi mu losem nastolatka, który potknie się w końcu o własne sznurówki, których dziś wiązać nie chce dla podkreślenia, że to on decyduje o swoim losie). Przez to pewnie któregoś dnia zabraknie dającej samodzielną władzę wyborców, którzy nie przyjmą tłumaczeń prezesa o „niezgrabności” (© by Ryszard Terlecki) postępowania marszałek Witek czy rollercoastera z 30-krotnością i sędziami Trybunału, których nazwisk nawet nie zdążymy zapamiętać. Każde z osobna polityczne nihil novi i nic wielkiego, ale razem zaczynają być zbyt dużo nie tylko w „Faktach” TVN.

Lecz czy będzie to temat rozmów przy wigilijnym stole? Najwyżej jako wrażenie, nie zaś jakoś coś co autentycznie negatywnie wpływa na życie polskich rodzin.

PiS na nowo, czyli partia „normalsów”

Tydzień temu ten sam Fiedorczuk chciał by Prawo i Sprawiedliwość „wynalazło się na nowo”. Bo tych wyborach ostatecznie znalazło się nie tyle po prawej stronie sceny politycznej, ale w jej absolutnym centrum. Wszystko kręci się wokół obozu Kaczyńskiego (co pokazuje już kampania prezydencka – gdzie opozycja poszukuje: jedni anty-Dudy, drudzy: choćby małego-efektu-Dudy, trzeci Dudy-na-miarę-swoich-możliwości, nie zaś „gejmczendżera”, własnej nowej jakości, jakim był sam Andrzej Duda pięć lat temu).

I exposé Mateusza Morawieckiego potrzebie młodego redaktora dorzeczy.pl uczyniło zadość. PiS wymyśliło się na nowo. Morawiecki nie bez kozery trzydzieści parę razy wymienił słowo „normalność”. W skrócie: to jest program normalności zachodnioeuropejskiej, jeśli chodzi o poziom materialnego życia, i polskiej normalności, jeśli chodzi o stosunki rodzinne i społeczne, która jest zagrożona przez – jak to ujął premier – „ideologiczną rękę”.

Normalność chyba najtrudniej jest opowiedzieć. Stąd w pierwszej polskiej encyklopedii – koń – najnormalniejsza rzecz w ówczesnym świecie opisana została słynnym „jaki jest, każdy widzi”. Dziś, gdy oczywiste są konie mechaniczne, widzimy jednak zmianę. Więc jeśli chodzi o wszystkie opozycyjne ideologizmy, czym jest nawet pisowska normalność, możemy poczuć dopiero, gdy ją utracimy. Gdy po wyborach – jak to ujął ówczesny przewodniczący klubu PO Rafał Grupiński – będzie można wprowadzać zmiany, o których przed wyborami można mówić tylko na paradach równości.

A jak z tą „normalnością w europejskim konkrecie” o której w trakcie kampanii mówił premier? Przełomowym wydarzeniem była zdolność Mateusza Morawieckiego do złamania „gangu z Osaki”, który podczas szczytu grupy trzymającej władzę na świecie wybrał Fransa Timmermansa na „prezesa zarządu” Unii Europejskiej. Polski premier nie tylko pokazał, że nie jest izolowany w Unii Europejskiej (ileż o tym było w różnorodnych telewizjach), ale, że potrafi zawiązywać skuteczne sojusze nie tylko z Grupą Wyszehradzką, ale także Francją i z Niemcami, by zablokować rozwiązania dla Polski po prostu złe (Pisałem o tym w tym miejscu).

Jak to przekłada się na życie Polaków? Jak rozumiem, w sprawie dopłat dla rolników deal obejmuje nie tylko nazwisko Janusza Wojciechowskiego, odpowiedzialnego za jedną trzecią budżetu (sic!) UE (a ile było w telewizjach, że nie przejdzie jak kandydat Węgier, a najwięcej zarzutów było do Francuzki), ale przede wszystkim dopłaty do hektara, oraz program dobrostanu „krowa plus”. A dotyczy to nie małej części społeczeństwa. A w zasadzie całego, bo jemy mięso, a przynajmniej pijemy mleko wszyscy (z wyłączeniem europoseł Sylwii Spurek et consort.).

Zdaje się, że i miniony tydzień – i nieoczekiwany (zważywszy na wcześniejsze stanowisko Rzecznika Generalnego) wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jest wyrazem zmiany pozycji rządu Morawieckiego w UE. Jasne, że Timmermans nie został bezzębnym upiorem przeszłości. Jednak jego porażka przerzedziła mu z pewnością stronników. A i nowy gabinet jakoś na to nie łatwe starcie się przygotowuje – nie tylko zasłużonym awansem Konrada Szymańskiego, ale przede wszystkim likwidacją Ministerstwa Energii na rzecz Ministerstwa Klimatu. Timmermansowi z przewodniczącym COP 24, który zapraszał nastoletnią eko-celebrytkę zanim to było aż tak modne, będzie nieco trudniej niż z ex-ministraem Krzysztofem Tchórzewskim i jego Elektrownią Ostrołęka 2 na węgiel z importu. W takim orwellowskim świecie ta zmiana może pomóc. Ale lekko nie będzie.

Jasne, że premier pewnie powinien powtarzać sobie maksymę swojego brytyjskiego odpowiednika, męża angielskiego stanu, Winstona Churchilla: Jest małe kłamstwo, duże kłamstwo i statystyka. I nawet jeśli OECD prognozuje, że Polska będzie miała najwyższy wzrost gospodarczy w Europie i piąty na świecie, to jeśli wyborca nie może włożyć go do garnka, to słowa o wzroście PKB są równie puste i irytujące, co zamach na demokrację z jednej strony, a powtarzanie o „500+” z drugiej. Niemniej to jest fakt. Nasza gospodarka rośnie, bo decyzją polityczną Jarosława Kaczyńskiego włączono praktycznie wszystkich do obiegu pieniężnego. Tak tak, byli tacy, co nie mogli nie tylko od lat zainwestować w pralkę, ale proszek do starej brali na zeszyt, by oddać potem całą rencinę. I było ich dużo. I to uruchomiło skalę polskiej gospodarki. A na skalę produkcji polskiego AGD narzekał w swojej kampanii prezydent Emmanuel Macron.

Ale nie dajmy nabrać się opowieściom o drożyźnie na przykładzie pietruszki. Place ruszyły, choć bardzo nie równo. Niemniej wszyscy za benzynę płacą tyle co za Tuska i to bez kupowania jej u mafii paliwowej. A z zysków Orlenu czy LOT-u można finansować znaczącą część 500+. Prąd, regulowany de facto przez UE, jeszcze stoi. Gaz – uniezależniamy się od groźnego monopolu - już staje się tańszy. To są fakty. To pozwala mieć polskim rodzinom normalne święta bez korzystania z usług lichwiarza.

Ta normalność nie wszystkim najwyraźniej się to podoba. Jakub Maciejewski w „Salonie dziennikarskim” TVP Info utyskiwał, że w exposé Mateusza Morawieckiego zabrakło „efektu wow”, czyli – jak mówił – czegoś co odróżniało by od rządu poprzedniego, tak jak to było w przypadku Beaty Szydło. Tyle, że młoda gwiazda Tygodnika Sieci najwyraźniej zapomniała dodać, że dla premier Szydło rządem poprzednim był rząd Ewy Kopacz, a dla Morawieckiego – pierwszy rząd Morawieckiego. A między jednym a drugim były wybory, w których kontynuacje rządów tandemu Kaczyński – Morawiecki poparło przeszło osiem milionów Polaków, czyli najwięcej w historii nowożytnej demokracji.

Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, Mateusz Morawiecki. Prezes, prezydent, premier – 3P – działając wspólnie i w porozumieniu, wbrew roztaczanym przez lata wizjom, nie wypowiedzieli wojny Rosji, tylko skutecznie odcinają potencjał jej agresji za pomocą U.S.Army, nie zachłysnęli się być może słuszną moralnie wizją „Wieszania” wielkiego poety, ani nie pogrążają się w rozliczeniach przeszłości tylko „wybierają przyszłość” naszych dzieci. Co powoduje, że piosenka „Ole Olek” daje progresywnej post-komunistycznej lewicy nie wiele więcej, niż wspomnienie niegdysiejszej dominacji.

A przeciętnej rodzinie daje po swojemu, normalnie, żyć bez ideologizmów PZOO.

Antoni Trzmiel jest szefem portalu DoRzeczy.pl i dziennikarzem Telewizji Polskiej. Współpracuje też z Polskim Radiem. Jego poglądy są wyłącznie jego winą i nie muszą być tożsame ze stanowiskiem którejkolwiek z redakcji.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także